W pandemii bardzo mi brakuje ludzi podczas Mszy
Decyzją biskupa odwołane są spotkania wspólnot parafialnych i ludzi ze wspólnoty ostatnio brak mi jak tlenu. Brak mi Spotkań Kobiet i wspólnoty małżeństw. Brak mi wspólnej modlitwy.
Zobaczyłam ostatnio pewne niebezpieczeństwo – oczekuję przewidywalności w swoim życiu duchowym. Wpadam czasem w pułapkę myślenia, że ja przecież już umiem się modlić… Znam tyle pięknych słów, medytacji, sama przecież piszę wprowadzenia do modlitwy. Mam wszystko, nic mi więcej nie potrzeba. Pycha i samouwielbienie sięgające do granic, które widzę dopiero, gdy z hukiem strzaskają się moje wyobrażenia z rzeczywistością.
Nie jestem skrajną perfekcjonistką, mój Bóg nie jest więc wymagającym tyranem, kimś kto czeka aż się potknę. Nie jestem też osobą odpuszczającą wszystko – mój Bóg nie jest więc też pluszowym misiem do przytulania. Choć moja duchowość mieści się gdzieś pośrodku, widzę jak nieustannie naciągam obraz Boga do tego, co mi aktualnie najbardziej pasuje…
Przyznam się do pewnej rzeczy – w pandemii bardzo brakuje mi ludzi. Decyzją biskupa odwołane są spotkania wspólnot parafialnych i ludzi ze wspólnoty ostatnio brak mi jak tlenu. Brak mi Spotkań Kobiet i wspólnoty małżeństw! Brak mi wspólnej modlitwy!
Gdy stałam ostatnio na Mszy bardzo blisko ołtarza miałam w zasadzie przed sobą tylko księdza. Za moimi plecami siedziało dużo ludzi, ale nie byli w zasięgu mojego wzroku.
Kapłan, który odprawiał Mszę modli się w sposób, który mnie bardzo ubogaca. Spokojnie, ale z pewną radością i głębią. Stojąc więc pomyślałam coś, co mnie samą bardzo zaskoczyło…
Jak dobrze było tutaj przyjść, by pomodlić się razem!
Niby takie oczywiste, że Msza to spotkanie wspólnoty, a nie występ jednego aktora. Ale dziś dotarło to do mojego serca i przyniosło prawdziwą, głęboką wdzięczność. Po prostu. To był kolejny pstryczek w nos, patrząc na moje ostatnie tygodnie i perturbacje mojego ducha.
W Ewangelii wg świętego Marka (Mk 3, 13-19) Jezus woła po imieniu swoich uczniów, każdego z osobna. Ten fragment zawsze pobudza mnie do tego, by zobaczyć jakim imieniem woła mnie, jak na mnie patrzy, gdzie posyła. To też bardzo mocno komponuje się z tym, co ostatnio widzę wokół siebie…
Jakiś czas temu odpowiadałam na swoim Instagramie na pytania odnośnie rachunku sumienia i spowiedzi. Ot, proste wydawać by się mogło kwestie, znane katolikom od podszewki. To, co mnie jednak bardzo mocno zaskoczyło, to ilość osób poranionych i pogubionych, szczególnie w czasie pandemii.
Są parafie, które w ogóle nie stosują wytycznych sanepidowskich, gdzie księża spowiadają z maseczką na brodzie (albo bez niej). Nie ma też oddzielnej kolejki do Komunii na rękę. Wierni nie przejmują się zachowywaniem bezpiecznej odległości i siadają zaraz obok innych, nie zważając na to, że ci mają prawo obawiać się o swoje zdrowie i zwyczajnie się o nie troszczyć…
To boli, gdy ktoś pragnie, a nie widzi możliwości, bo paraliżuje go lęk o zdrowie swoje i bliskich.
Co ja na to? Uciekaj! Nic nikomu nie jesteś winien/winna. Szukaj w kościele obok, nawet jeśli będzie daleko. Sama dojeżdżam 35 minut (w jedną stronę) na niedzielną Mszę z rodziną i do spowiedzi. I choć uwielbiam się modlić w moim kościele parafialnym, szukam i idę za głosem rozsądku i serca. My znaleźliśmy swoje miejsce w kościele. Czy na stałe? Pewnie nie. Możliwe, że i ono się za jakiś czas zmieni.
Staram się jednak patrzeć na swoje pragnienia, możliwości, na to do czego zaprasza mnie Jezus. I iść tam pomimo wątpliwości i przeciwności. Owoce są tego ogromne, a one mają być przecież wyznacznikiem, czyż nie?
Tekst pochodzi z bloga niezawodnanadzieja.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł