W sprawie uchodźców trzeba obudzić raz jeszcze sumienia
Dwa lata temu w warszawskim kościele św. Barbary, podczas modlitwy za uchodźców, kardynał Kazimierz Nycz mówił, że brak nawet tak symbolicznego gestu jak korytarze humanitarne „to wstyd dla chrześcijańskiego świata, chrześcijańskiej Europy, ale także dla Polski. Musi nas być na to stać”. – Mamy różne usprawiedliwienia, czasem mówimy, że pomagamy Ukraińcom, czasem, że pomagamy na miejscu. To trzeba czynić i tamtego nie zaniedbywać – dodawał.
Każdy, kto ma w sobie choć odrobinę wrażliwości, wie, że tak właśnie trzeba robić. Tego po prostu wymaga ludzka solidarność. W ciągu dwóch lat od czasu, gdy kardynał wygłosił swoje słowa, przeszliśmy jako Polacy dwa poważne sprawdziany. Jeden oblaliśmy, z drugiego powinniśmy być raczej zadowoleni. Po wybuchu wojny w Ukrainie przyjęliśmy do naszych domów miliony faktycznie uciekających przed wojną naszych pobratymców ze Wschodu. Ale o tych, którzy w drugiej połowie 2021 roku szturmowali nasze granice od strony Białorusi, błąkali się po lasach, a Straż Graniczna przepychała ich z powrotem na drugą stronę, już nie pamiętamy. Nie pamiętamy też o tych, którzy próbują przepłynąć Morze Śródziemne lub giną w nurtach rzeki Evros na granicy Europy i Azji. Uspokoiło się nasze sumienie… Uspokoiło się także sumienie rządzących. Paradoksalnie pomogła w tym właśnie rosyjska agresja na Ukrainę. O korytarzach humanitarnych, o utworzenie których od lat zabiega Kościół w Polsce, można zapomnieć. Teraz bowiem rządzący mają w rękach poważne argumenty o udzielonej Ukraińcom pomocy.
Ale właśnie w tej chwili, gdy jesteśmy z siebie dumni, nie wolno nam zapominać o tych, którzy wciąż pomocy potrzebują. Rok temu papież Franciszek pisał w orędziu na 107. Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy: „Trzeba, abyśmy podążali razem, bez uprzedzeń i bez lęku, stając obok tych, którzy są najbardziej bezbronni: migrantów, uchodźców, przesiedleńców, ofiar handlu ludźmi i osób opuszczonych. (...) Nie zamykajmy drzwi dla ich nadziei”. W tegorocznym orędziu znalazły się zaś takie słowa: „Historia uczy nas, że wkład migrantów i uchodźców miał fundamentalne znaczenie dla rozwoju społecznego i gospodarczego naszych społeczeństw. I tak jest po dziś dzień. Ich praca, zdolność do poświęceń, młodość i entuzjazm ubogacają wspólnoty, które ich przyjmują. Jednak wkład ten mógłby być o wiele większy, gdyby był dowartościowany i wspierany przez ukierunkowane programy. Idzie o ogromny potencjał, gotowy do wyrażenia się, jeśli tylko da się jemu szansę”.
I o ile z wkładu Ukraińców dla rozwoju społecznego i gospodarczego Polski mamy pewien pożytek, ubogacają oni także nasze wspólnoty lokalne, to nie możemy zamykać drzwi dla innych, którzy wciąż mają nadzieję. Oni w Polsce są. Tam w przygranicznych lasach. Nie mówi się o nich za głośno, ale są. Czekają z nadzieją.
Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie im pomóc bezpośrednio, to zwyczajnie się na nich pomódlmy. Sęk w tym, że na palcach jednej ręki można policzyć miejsca, w których będą specjalne msze w intencji uchodźców i osób ich przyjmujących według specjalnego formularza, niewiele parafii włączy się zapewne w tydzień modlitw za uchodźców (zaczyna się w niedzielę 25 września). Ale słowo „uchodźca” wciąż budzi w nas lęk. Narracja polityczna, w której główną rolę odgrywał strach, zrobiła swoje. Wszak kwestia przyjmowania uchodźców była jednym z tematów przewodnich kampanii przed wyborami do sejmu przed siedmioma laty. Europę szturmowały wówczas dziesiątki tysięcy ludzi. Część uciekała ze swoich ogarniętych wojną ojczyzn w obawie o życie i zdrowie. Inni byli migrantami ekonomicznymi i w Starym Kontynencie upatrywali nadziei na poprawę swojego losu. Ogromne emocje budziła wówczas kwestia ich, mniej więcej równego, rozlokowania w poszczególnych krajach UE. Odgórnie narzucone tzw. kwoty nie przypadły do gustu rządom na Węgrzech, Słowacji czy w Czechach. To m.in. na tej fali niechęci do uchodźców budowano strategię polityczną w Polsce. Skutecznie.
Rzesze Ukraińców pomogły teraz trochę lęki przezwyciężyć, ale też nie do końca. Dziś sporo jest bowiem miejsc, w których słowo „Ukrainiec” wypowiada się z pogardą i choć poruszają nas masowe groby np. w Buczy czy Iziumie, to jednak ten, który zamieszkał obok nas, jest potencjalnym zagrożeniem na rynku pracy, itp. Przed trzema laty w orędziu na Dzień Migranta i Uchodźcy papież Franciszek pisał, że jako chrześcijanie powinniśmy „widzieć w migrancie i uchodźcy nie tylko problem, z którym trzeba się zmierzyć, ale brata i siostrę, których należy przyjąć, szanować i kochać, okazję, którą daje nam Opatrzność, byśmy wnosili wkład w budowanie sprawiedliwszego społeczeństwa, doskonalszej demokracji, solidarniejszego kraju, bardziej braterskiego świata i bardziej otwartej wspólnoty chrześcijańskiej, w zgodzie z Ewangelią”.
Tyle tylko, że my już nawet problemu nie widzimy, a co dopiero brata lub siostrę. Problemy – także te z Ukraińcami – np. pomoc im w integracji z lokalnymi społecznościami – okryła jakaś zmowa milczenia. Przykryła je wysoka inflacja, kryzys energetyczny. A gdzie tam mowa o tym, by „przyjąć, szanować i kochać”? I właśnie w tej chwili trzeba obudzić raz jeszcze sumienia.
Skomentuj artykuł