Zamiast walczyć z dyniami, "róbmy PR" świętym. Nie tylko od święta
Zamiast skupiać się na robieniu „czarnego PR-u” halloweenowym obchodom, nie lepiej byłoby przez cały rok, a nie tylko od święta, robić „biały” świętym i świętości?
Zbliża się przełom października i listopada. Jak co roku w mediach i portalach społecznościowych przeciwnicy i zwolennicy Halloween będą przekonywać nawzajem do swoich racji rozmaitymi argumentami, ale także deklarować, czy będą je obchodzić czy nie. Także liczni katoliccy publicyści oraz ci, stanowiący dla wielu autorytet, zabierali już w tej dyskusji niejednokrotnie swój głos. W sieci można bez problemu znaleźć ich stanowisko – począwszy od papieża Franciszka, przez o. Szustaka, ks. Węgrzyniaka, aż chociażby po licznych, bardziej i mniej znanych, blogerów. Także wiele innych osób dorzuca do tej dyskusji swoje zdanie.
W tym miejscu nie chodzi mi jednak o to, by dołączać do tej mozaiki stanowisk swój kamyczek, raczej o to, by pokazać „trzecią stronę medalu”. Ponieważ mam od kilku lat nieodparte wrażenie, że w polemice ze zwolennikami Halloween często traktuje się uroczystość Wszystkich Świętych przedmiotowo, jako jedynie kontrargument i przeciwstawienie – wy macie swoje strzygi i upiory, my ‒ świętych. Jednak często osoby, które w kontekście 31 października/1 listopada tak intensywnie powołują się na wyniesionych i niewyniesionych do chwały ołtarzy „ludzi błogosławieństw”, przez pozostałe 364 dni roku nie wspominają o nich ani słowem… Oczywiście – trudno generalizować i wrzucać wszystkich do jednego worka, jednakże taka tendencja jest w wielu przypadkach dostrzegalna.
Czy zatem zamiast skupiać się na robieniu „czarnego PR-u” halloweenowym obchodom, nie lepiej byłoby przez cały rok, a nie tylko od święta, robić „biały” świętym i świętości? Pokazywać świętych takimi, jacy byli w rzeczywistości ‒ jako inspirujących, fascynujących ludzi, którzy żyli pełnią życia dlatego, że byli blisko Boga; jako tych, którzy do końca wypełnili zawołanie Ojców Kościoła mówiące o tym, że „chwałą Boga jest człowiek żyjący”? Czy nie lepiej przez cały rok rozbierać „świętość” na części pierwsze, rozmieniać na codzienność, przeżywać ją wśród zwykłych spraw, widząc jako możliwą do „osiągnięcia” czy może raczej „przyjęcia”, „wzrastania w niej” dzięki działaniu Boga w sercu człowieka?
Dzieci i młodzież są zapatrzeni w różnych super bohaterów, szukają idoli i autorytetów. Bywa jednak, że wzorce na które trafiają w Internecie czy mediach stanowią antyinspirację
Myślę, że obok kilku sposobów (o których za chwilę) może w tym pomóc odłożony nieco do lamusa zwyczaj czytania tzw. żywotów świętych – czyli, mówiąc językiem nieco mniej archaicznym, opowieści o życiu świętych, które są swoją drogą częścią odrębnego gatunku literackiego (hagiografii). Powtarza się bowiem w biografiach i autobiografiach wielu świętych drobny szczegół ‒ mianowicie taki, że w pewnym momencie swego życia zetknęli się z lekturą pasji męczenników, wywołanych przed momentem żywotów świętych, legend hagiograficznych i in. Tak było np. w przypadku św. Teresy z Avila, która, opowiadając o swoim dzieciństwie, pisała:
„Mój ojciec miał zamiłowanie do czytania dobrych książek i dlatego zbierał je w naszym rodzimym języku, aby i jego dzieci mogły je czytać. [Poprzez ten przykład ojca], razem z troską naszej mamy o zachęcanie nas do modlitwy i nabożeństwa do Naszej Pani i niektórych świętych, [Pan] zaczął przebudzać mnie – jak mi się zdaje – w wieku sześciu lub siedmiu lat” (Księga mojego życia, 1).
Lektura pism o świętych, szczególnie męczennikach, budziła w młodej Teresie i jednym z jej braci, pragnienie oddania życia dla Chrystusa (snuli nawet plany ucieczki do ziemi Murów, by zginąć tam jako męczennicy!). Dla postronnego czytelnika może się to wydawać nieprawdopodobne bądź groteskowe, ale po latach Teresa dostrzegała w tych pragnieniach działanie Boga:
„A ponieważ widziałam, że niemożliwym było udanie się tam, gdzie zabito by mnie ze względu na Boga, uradziliśmy, że będziemy pustelnikami; i w przydomowym ogrodzie staraliśmy się, jak mogliśmy, zbudować pustelnie, układając [jeden na drugim] małe kamienie, które zaraz się rozsypywały. I tak w niczym nie mogliśmy znaleźć żadnego sposobu dla [zrealizowania] naszego pragnienia. Obecnie budzi się we mnie [uczucie] oddania, gdy widzę, jak Bóg obdarzał mnie tak wcześnie tym, co ja utraciłam z mojej winy” (Księga mojego życia, 5) .
Podobnie o źródłach swojej fascynacji Bogiem i świętością pisała, sięgając myślą do lat dziecięcych, bł. Maria Celeste Crostarosa, osiemnastowieczna włoska mistyczka:
„Z zainteresowaniem słuchałam tego, czego uczyli nas rodzice, a co dotyczyło wiary chrześcijańskiej. Rodzina, w której wyrastałam, była bardzo pobożna. Z upodobaniem słuchałam opowieści o życiu świętych, którzy kochali Boga i obierałam ich sobie za orędowników. A Pan mówił do mojego serca…” (Autobiografia, Rozdział 1).
Ale opowieści o świętych działały i działają nie tylko na serca młodych (to przecież nie tzw. bajki grzecznych dzieci). Dowodem na to, że mogą „wywrócić do góry nogami” także życie dorosłego, jest św. Ignacy z Loyoli, który pod wpływem m.in. Złotej legendy bł. Jakuba de Voragine (stanowiącej zbiór żywotów świętych), przewartościował swoje życie i przeżył nawrócenie.
Także w polskiej tradycji różne wydania biografii świętych, np. Żywoty świętych Piotra Skargi, były przez stulecia pozycją obowiązkową domowych biblioteczek, które – abstrahując od aspektu patriotycznego, jaki podkreślają badacze dzieła – były inspiracją dla szerokich środowisk Polaków, w tym dla wielkich ludzi nauki, kultury i sztuki.
Oczywiście, często jest tak, że to nie my szukamy sobie świętych, ale oni nas znajdują i zostają z nami. I ni stąd, ni zowąd rodzi się wielka duchowa przyjaźń
Dziś już oczywiście mało kogo przekona język hagiograficznych legend, a opowieści w stylu tej o jednym ze świętych, który już jako niemowlę miał w piątki pościć i nie ssać z piersi matki mleka czy o św. Kindze, która po narodzinach miała paść na kolana i odmówić „Ojcze nasz” po łacinie, mogą raczej rozbawić i zniechęcić niż imponować. Jest jednak wiele współczesnych postaci, które mogą być dla młodych ludzi zachętą do szukania „czegoś więcej” (dość wymienić kilkoro: Piergiorgio Frasatti, Antonietta Meo, Chiara Luce Badano, Helena Kmieć i wielu innych). Dzieci i młodzież są zapatrzeni w różnych super bohaterów, szukają idoli i autorytetów. Bywa jednak, że wzorce na które trafiają w Internecie czy mediach stanowią antyinspirację. Może więc warto zapytać siebie, czy to nie wina nas ‒ ich bliskich, którzy nie fascynujemy ich „super bohaterami świętości”, zostawiając pole dla mglistych wzorów. Że to wina nas, którzy mówimy o świętości skostniałym językiem, zamiast ukazać jej głębię i inny koloryt, nazywając ją np. marzeniem Boga o nas. W ten sposób pisał Szymon Żyśko w swojej książce poświęconej młodym-świętym:
„Mówimy, że Bóg nas stworzył, ale ja wolę myśleć, że Bóg nas sobie wymarzył. Byliśmy Jego wielkim marzeniem, którego spełnienia nie mógł się doczekać. Nie ma ludzi przypadkowych, wszyscy są chciani, kochani i wyczekiwani na tym świecie”.
Wszyscy też mają ogromny potencjał świętości i narzędzia do tego, by ją urzeczywistnić.
Ale, aby być dobrze zrozumianą ‒ nie chodzi o to, by popaść w drugą skrajność i dzień w dzień aplikować dzieciom i młodzieży hagiograficzne czytanki. Są różne inne sposoby na to, by wskazać na świętych, z którymi może ich połączyć duchowa nić i przyjazna więź. Przede wszystkim każdego dnia Kościół daje nam w liturgii nie tylko konkretne słowo Boże, ale także wspomnienia świętych. Zwłaszcza w Internecie można znaleźć biografie tych ludzi czy dedykowane im krótkie rozważania, które mogą stać się punktem wyjścia do spotkania i pomagają „ściągnąć ich z nieba” do „tu i teraz” rzeczywistości w której żyjemy. Ciekawą propozycją jest też losowanie patrona, które można przeprowadzić bądź na początku roku kalendarzowego, bądź właśnie w uroczystość Wszystkich Świętych – albo przy użyciu Internetu (Deon.pl także umożliwia takie przygarnięcie patrona w akcji „Wylosuj Świętego!”), albo przygotowując własnoręcznie (w gronie rodziny, przyjaciół, wspólnoty) losy z imionami świętych. Warto poznać ich biografie i powierzać się ich opiece przez cały rok. Oswoić się z nimi.
Oczywiście, często jest tak, że to nie my szukamy sobie świętych, ale oni nas znajdują i zostają z nami. I ni stąd, ni zowąd rodzi się wielka duchowa przyjaźń.
W każdym wypadku warto myśleć o świętości jako o zaproszeniu i projekcie na cały rok, ba – na całe życie, a nie tylko na 1 listopada. Nie tylko jako o halloweenowej replice.
Joanna Pakuza - doktor nauk teologicznych, wykładowca, redaktor merytoryczny, autorka bloga: teologiczna.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł