Wejdź i zostań, czyli Kościół w czasach popkultury
Gdyby Biedronka miała naprawdę kreatywnego speca od marketingu, od dziś jej hasło reklamowe powinno brzmieć: "Wejdź i zostań". Dlaczego o tym piszę, wie chyba każdy, kto przez kilka dni korzystał z internetu. Dywan jak wyjęty z mieszkania wielkopłytowego bloku i ołtarz, rozłożony wprost na schodach prowadzących do drzwi dyskontu. No i te dwuznaczne w całym kontekście słowa, z wielkim, rozdzielającym je sercem.
Miało być o Eucharystii, a wystarczyło jedno zdjęcie, aby zeszła ona na dalszy plan i zaczął się ogólnopolski rechot. Jeśli dodamy do tego film, w którym mecz rozgrywany na boisku obok procesji nazwany zostaje atakiem pogaństwa oraz fotografie z proboszczami i monstrancją, obwożonymi w kabriolecie czy melexie - jedno stanie się jasne. Wizerunkowo przegraliśmy tegoroczne Boże Ciało. Każdy, kto odpowie, że przecież nie o to chodzi w chrześcijaństwie, aby było "glamour", ma absolutną rację. Kościół zawsze był i zawsze będzie w kontrze do aktualnych trendów. Media nas nie rozumieją, a poza tym "Królestwo Jego nie jest z tego świata", więc nie powinniśmy się za nadto troszczyć o PR. Niestety, coraz częściej brak wyczucia i obycia w sferze publicznej maskuje się właśnie takim, gaszącym wszelkie dyskusje tłumaczeniem. My tu jesteśmy od zbawiania, a nie od "się podobania". Skoro Chrystus mógł się urodzić w stajni, wystarczą nam środki ubogie.
Otóż nie, drodzy państwo. Zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy się nad właściwym rozłożeniem akcentów. Czy Chrystus po to przyszedł na świat, aby być hermetyczny i niezrozumiały dla jemu współczesnych, czy wprost przeciwnie - mówił językiem uczonym dla mędrców w Piśmie, a prostym dla dzieci? Jednym słowem, czy Chrystus dostosowywał język Dobrej Nowiny do kontekstu, czy po prostu machał ręką na uczniów, który prosili go o objaśnianie niezrozumiałych przypowieści? Musimy sobie jedno uświadomić. W procesji Bożego Ciała wychodzimy nie tylko na spacer, ale przede wszystkim w nadziei, że Jezus Eucharystyczny trafi wszędzie: w naszą codzienność i do ludzi, którzy woleliby o Nim zapomnieć. Procesja to nie jest festyn ani konwent katolików. To czytelna manifestacja Boskiego majestatu, który w swojej niepojętej prostocie nic nie traci, nawet jeśli wejdzie w sferę profanum. Dbanie o wizerunek, rozumiane jako narzędzie a nie cel sam w sobie, może tylko w tym zadaniu pomóc.
Do czego zmierzam? Po prostu boli mnie - i być może również wielu innych katolików - że nasz skarb tak często rozmieniamy na drobne. Biskupi, zamiast o wierze, mówią o in vitro i związkach partnerskich. Ołtarze zamiast być skromne i godne, wyglądają niekiedy jak gazetki ścienne w gimnazjum. Na każdym z nas z osobna spoczywa ciężar i wielki przywilej świadczenia swoim życiem o pięknie chrześcijaństwa. W ten jeden dzień, kiedy Chrystus z tabernakulum wychodzi na nasze ulice, dorośnijmy do tego zadania. I nie chodzi tutaj wcale o ustępowanie pola czy zmianę prawd wiary. Jedyne, co wypadałoby zmienić, to styl.
Skomentuj artykuł