Dziewięć zastrzeżeń zwykłej matki wobec edukacji zdrowotnej
Trwają konsultacje obywatelskie dotyczące edukacji zdrowotnej, która ma wejść do szkół od września 2025. Możliwość wzięcia udziału w konsultacjach przez internet skończy się 21 listopada: to nowa ścieżka umożliwiająca wszystkim Polakom konsultowanie pomysłów, projektów ustaw i rozporządzeń. Czytam opublikowaną przez MEN w rozporządzeniu podstawę programową do nowego przedmiotu z punktu widzenia matki – i mam sporo zastrzeżeń do tego projektu.
Problemem bowiem jest nie tylko podnoszona już przez bardzo wiele środowisk i instytucji edukacja seksualna, zakładająca fundamentalne zmiany w nauczanych wartościach i promowanie raczej ideologicznych przekonań niż rzetelnej naukowej wiedzy, ale także bardzo wiele mniejszych, choć wcale nie mniej poważnych konsekwencji tak sformułowanej podstawy programowej.
Ponieważ jako matka jestem na etapie podstawówki, właśnie tą częścią podstawy programowej interesuję się najbardziej i do niej mam wiele pytań, na które nie mam szans uzyskać odpowiedzi, sądząc z trybu, w jakim ministerstwo odpowiada na pytania poważnych instytucji, a który najdelikatniej można nazwać trybem ignorującym.
Moje dziewięć zastrzeżeń do edukacji zdrowotnej
Jakie mam zastrzeżenia? Przedstawię je po kolei – najpierw wypunktuję, a później obszerniej je omówię, powołując się na treść rozporządzenia zawierającego podstawę programową edukacji zdrowotnej i przedstawiając argumenty.
1. Dlaczego odchudziliśmy podstawę programową, żeby dorzucić do niej nowy, kolosalny pod względem ilości treści przedmiot na ocenę?
2. W jaki sposób rozmowy o najdelikatniejszych i najtrudniejszych sprawach na forum klasy złożonej z nastolatków mają pomóc w późniejszej profilaktyce zdrowotnej?
3. Dlaczego szkoła ma programowo wyręczać rodzica w wychowaniu do higieny i mocno wkraczać w kompetencje rodziny?
4. Dlaczego w tworzeniu podstawy programowej nie bierze się pod uwagę różnej wrażliwości nastolatków i ignoruje się ich potrzebę intymności i bezpieczeństwa?
5. Dlaczego omawiania tematów intymnych i indywidualnych szkoła nie zostawi rodzicom i innym biskim osobom?
6. Skąd w programie dla 10-12-latków kilkukrotna zachęta do używania aplikacji mobilnych przeznaczonych na smartfony?
7. Jaką profilaktyczną korzyść w sferze zdrowia psychicznego mogą odnieść dziesięcioletni uczniowie, omawiając możliwe opcje rozpadu swojej rodziny?
8. Kto z pełnymi kompetencjami będzie uczył edukacji zdrowotnej we wrześniu 2025? Dlaczego nie damy nauczycielom spokojnego czasu na przygotowanie się do uczenia?
9. W jaki sposób twórcy podstawy określili gotowość uczniów między 10 a 14 rokiem życia na edukację w zakresie zdrowia seksualnego, którego (w definicji WHO) kluczową częścią jest satysfakcja seksualna, seksualne relacje oraz choroby i niesprawności seksualne?
Możliwość przekazania MEN swojej opinii w ramach konsultacji skończy się 21 listopada. Myślę, że warto z niej skorzystać. Zgodnie z komunikatem ministerstwa uwagi należy wysyłać:
- na adres MEN (al. Jana Chrystiana Szucha 25, 00-918 Warszawa),
- lub na adres poczty elektronicznej: sekretariat.dko@men.gov.pl oraz magdalena.musiatowicz@men.gov.pl,
- lub przez funkcję "wyślij komentarz do projektu" umieszczoną na stronie z rozporządzeniem (po lewej stronie tuż pod czerwonym tytułem) pod linkiem: https://legislacja.rcl.gov.pl/projekt/12391102/katalog/13091750#13091750
Po pierwsze. Dlaczego odchudziliśmy podstawę programową, żeby dorzucić do niej kolosalny przedmiot na ocenę?
Pierwsze zastrzeżenie jest bardziej techniczne, niż treściowe. Otóż edukacja zdrowotna to ogrom wiedzy, a ma być przedmiotem obowiązkowym. Ocena będzie na świadectwie. Uczniowie mają mieć godzinę edukacji zdrowotnej w tygodniu, czyli bardzo mało, jeśli weźmiemy pod uwagę ilość ważnych do przekazania treści. Dotychczasowe działania rządu były ukierunkowane na odchudzanie podstawy programowej, tymczasem wraz z edukacją zdrowotną dochodzi kolosalny, interdyscyplinarny przedmiot z ogromem szczegółowej wiedzy. Można oczywiście przyjąć, że jest to wiedza praktyczna i większa jej część jest już uczniom znana po prostu z domowego wychowania, a lekcje będą służyły porządkowaniu treści, ale uważam, że o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie edukacji zdrowotnej w opcji jako przedmiotu dodatkowego i zdjęcie z uczniów presji, jaką nakłada na nich ocenianie, by zachęcić ich do rozwoju i dyskusji, a nie do wkuwania kolejnych porcji wiedzy.
Nie wiem też, w jaki sposób będzie możliwe ocenianie praktycznych umiejętności, o których za chwilę – jak mycie zębów, genitaliów, dbanie o czystość bielizny czy uprawa roślin jadalnych. Z podstawy wynika, że uczeń ma nie tylko znać teorię, ale przyswoić praktykę, jak zatem szkoła zamierza oceniać praktykę?
Po drugie. W jaki sposób rozmowy o najdelikatniejszych i najtrudniejszych sprawach na forum klasy złożonej z nastolatków mają pomóc w późniejszej profilaktyce zdrowotnej?
Nie wiem, kto układał które fragmenty tej podstawy programowej. Ale chciałabym bardzo, żeby mi wyjaśnił, w jaki sposób mają wspierać dobrostan uczniów rozmowy o najdelikatniejszych, intymnych sprawach, bardzo trudnych dla tego, kto je przeżywa, na forum klasy złożonej z trzynastolatków. Nikt o zdrowych zmysłach nie jest w stanie określić grupy klasowej mianem współczującej i delikatnej grupy paraterapeutycznej. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić lekcji omawiającej w sposób teoretyczny możliwe ścieżki postępowania w sytuacji rozwodu rodziców, gdy na lekcji połowa klasy jest zdruzgotana właśnie taką sytuacją i albo jest z tego powodu w terapii, albo zaraz w niej będzie, a każde wrażliwe miejsce odsłonięte na forum klasy może stać się świetną okazją do szydzenia i przemocy psychicznej. Przypominam, że dla trzynastolatków problematycznym i kontrowersyjnym tematem jest proste i „techniczne” omawianie na biologii układu rozrodczego człowieka… Dzieciaki na forum klasy z trudem biorą udział w dyskusjach o przyjaźni czy zakochaniu. Trudno nie zauważyć, że podstawa naiwnie i hurraoptymistycznie ignoruje realia współczesnych uczniów z pokolenia alfa. Być może to dlatego, że jak przyznał szef zespołu tworzącego postawę, prof. Izdebski, zajmuje się problematyką zdrowia psychicznego i seksualnego młodzieży od 40 lat i przez wiele lat zabiegał o wprowadzenie takiego przedmiotu. Być może nie będę sprawiedliwa, gdy napiszę, że podstawa jest sformułowana tak, jakby miała być wprowadzana w realiach szkolnych sprzed dwudziestu lat, ale niestety jako praktyk, czyli matka dzieci szkolnych, takie właśnie odnoszę wrażenie.
Po trzecie. Dlaczego szkoła ma programowo wyręczać rodzica w wychowaniu do higieny i mocno wkraczać w kompetencje rodziny?
Trzecie zastrzeżenie dotyczy części umiejętności, które ma nabyć uczeń w ramach edukacji zdrowotnej w klasach IV-VI (dla przypomnienia – to wiek 10-12 lat). Otóż uczeń ma się na edukacji zdrowotnej nauczyć wykonywać czynności higieniczne, cytuję za rozporządzeniem: mycie zębów, mycie twarzy, ciała, włosów, dbanie o czystość bielizny i odzieży, korzystanie z podstawowych środków higienicznych i pielęgnacyjnych.
Czytając ten fragment, odczuwam poważny dysonans, do tej pory byłam bowiem przekonana, że mycie zębów, twarzy, włosów oraz dbanie o czystość bielizny to ta sfera edukacji, która od najmłodszych lat jest zarezerwowana dla domu. Dlaczego szkoła ma uczyć moje dziesięcio, jedenasto, dwunastoletnie dziecko, jak myć twarz i zęby i kiedy zmieniać majtki? Uważam to za potężne wkroczenie w kompetencje rodziców i to w jakimś bezsensownie ustalonym, nie mającym wiele wspólnego z rzeczywistym rozwojem dziecka okresie.
A dochodzi do tego jeszcze umiejętność z rozdziału VII – o dojrzewaniu, który zakłada, że uczeń ma wymieniać i stosować „zasady higieny osobistej związanej ze zmianami okresu dojrzewania, higieny skóry twarzy, higieny całego ciała, w tym narządów płciowych oraz zasady użycia podpasek i tamponów”. Rozumiem więc, że podczas lekcji dzieci będą się uczyły, jak myć okolice intymne, i naprawdę sobie tego nie wyobrażam nawet w teorii, bo praktyka w ogóle nie wchodzi tu w grę. Dlaczego szkoła ma uczyć mojego syna, jak myć sobie siusiaka, a córkę, jak zakładać tampony? Skąd założenie, że ja, jako matka, tego nie zrobię? Poza wąskim skrawkiem ciężkiej patologii raczej nie wyobrażam sobie dwunastolatków, którzy nie potrafią się myć i nie wiedzą, do czego służy dezodorant, bo im tego w domu nikt nie powiedział. Oraz wyobrażam sobie poziom skrępowania i zawstydzenia większości dziewczynek, gdy przy chłopakach nauczyciel edukacji zdrowotnej będzie je instruował, jak się zakłada tampon…
Po czwarte. Dlaczego w tworzeniu podstawy programowej nie bierze się pod uwagę różnej wrażliwości nastolatków i ignoruje się ich potrzebę intymności i bezpieczeństwa?
Nie odpowiada mi brak delikatności i wyczucia, jaki widzę w podstawie programowej do edukacji zdrowotnej, a poziom wrażliwości na emocje dzieci jest taki, jak poziom wrażliwości studentów medycyny na ciężkie zawstydzenie kobiety po porodzie, której cała grupa bez pytania zagląda między nogi, bo są na praktykach, a to przecież normalna fizjologia. Podobna sytuacja będzie miała od września miejsce w szkołach: wrażliwość naszych dzieci jest bardzo różna i dla niektórych poruszane tematy będą w porządku, a dla niektórych nie do zniesienia. Ta druga grupa w ogóle nie jest brana pod uwagę tak samo, jak studenci medycyny nie biorą pod uwagę emocji pacjentki, bo jest dla nich tylko medycznym przypadkiem. W medycynie to bardzo zła praktyka i lekarze ciężko pracują nad tym, by od niej odchodzić: dlaczego więc podobnego braku systemowej wrażliwości zamierzamy uczyć dzieci w szkole?
Nie uważam, żeby szkoła była właściwym miejscem do rozmów o zdrowiu seksualnym, na które składa się m.in. satysfakcja seksualna czy budowanie seksualnych relacji a dla części uczniów może to być szkodliwe i traumatyzujące doświadczenie.
A podstawa mówi, że nasz czwartoklasista będzie nabywał takie umiejętności, jak identyfikowanie zmian dotyczących dojrzewania. Będzie więc identyfikował razem ze swoją klasą nocne polucje, zachowania autoseksualne czy też nieprawidłową wydzielinę z pochwy. Żeby nie było wątpliwości – to dokładne sformułowania z podstawy programowej!
Po piąte. Dlaczego omawiania tematów intymnych i indywidualnych szkoła nie zostawi rodzicom i innym bliskim osobom?
Jak wynika z uważnej lektury podstawy, jej twórcy zidentyfikowali problem: dzieci mają za małą wiedzę o swojej fizyczności, seksualności i fizjologii. I szuka się rozwiązania tego problemu. Tyle, że szuka się go w złym miejscu, ponieważ nikt o zdrowym rozsądku nie jest w stanie powiedzieć, że polska szkoła, z całą dla niej wdzięcznością, to dobre miejsce na tematy wrażliwe i intymne.
O miesiączce dziewczynka powinna rozmawiać ze swoją mamą, ciocią babcią, może starszą siostrą. O nocnych polucjach chłopak powinien rozmawiać ze swoim ojcem, wujkiem, dziadkiem, może starszym bratem. Środowisko, w którym większość społeczności ekscytuje się określeniami typu „walenie konia”, a spora część trafiła już w sieci na treści pornograficzne i stamtąd bierze pojęcie o seksie, to nie jest właściwe środowisko do rozmów o nieprawidłowej wydzielinie z pochwy albo polucjach, chyba, że chce się dzieciakom dostarczyć więcej pomysłów na psychiczną przemoc rówieśniczą. Trzeba przyznać, że w tej kwestii rozjazd między realiami a naiwnymi życzeniami twórców postawy jest naprawdę imponujący.
Dość zdumiewające jest też dla mnie umieszczenie w podstawie programowej dla klas VII-VIII wymagania, by uczeń monitorował stan swojego ciała oraz identyfikował możliwe nieprawidłowości i urazy układu moczowo-płciowego jak endometrioza, adenomioza, zespół policystycznych jajników, nietrzymanie moczu, skręt jądra, złamanie prącia, wnętrostwo, spodziectwo, załupek. Rozumiem przekazanie wiedzy, że takie przypadłości mogą wystąpić – to jest działanie profilaktyczne, bo w razie potrzeby człowiek zapoznany z objawami endometriozy ma większe szanse skojarzyć, że powinien się udać do lekarza i sprawdzić, czy to nie jego przypadek. Ale monitorowanie stanu ciała i identyfikowanie nieprawidłowości w klasie, na ocenę? Jak?
Na marginesie – gdy się zdiagnozowało problem, którym są braki wiedzy młodzieży o swojej płciowej fizjologii, można też zobaczyć, że o wiele lepszym rozwiązaniem niż wtłaczanie takich treści do programu jest wyposażenie rodziców w narzędzia do rozmów z dziećmi na tematy intymne. Ale to jakoś nikomu do głowy nie przyszło.
Po szóste. Skąd w programie dla 10-12-latków kilkukrotna zachęta do używania aplikacji mobilnych?
Moje kolejne zastrzeżenie dotyczy aplikacji mobilnych, którymi dziecko ma się wspierać „w dążeniu do zalecanego poziomu aktywności fizycznej". Co prawda projekt rozporządzenia wspomina, że przy wsparciu dorosłych, ale przypomnę, że cały czas mówimy o 10-12 latkach. Wygląda na to, że poziom ignorancji twórców takiego zalecenia w kwestii wpływu smartfonów i aplikacji w nich używanych na mózg dziecka przed 13 rokiem życia jest dość wybitny, a światowe badania w tej dziedzinie jeszcze nie dotarły do tworzących program, co jak dla mnie stawia pod dużym znakiem zapytania ich kompetencje w dziedzinie rozwoju dziecka. Dziwi to tym bardziej, że mamy przecież oddzielną pulę tematów o zagrożeniach dla zdrowia, które niosą ze sobą nowe technologie – czyli jakaś świadomość u twórców podstawy jest, pytanie, czemu tak niewystarczająca.
Po siódme. Jaką profilaktyczną korzyść w sferze zdrowia psychicznego mogą odnieść dziesięcioletni uczniowie, omawiając możliwe opcje rozpadu swojej rodziny?
Kolejna umiejętność na liście tych, które ma na ocenę osiągnąć dziecko (przypominam: już dziesięcioletnie!) to „opisywanie zmian, które mogą występować w rodzinach”. Co na liście? Cytuję: Separacja, rozwód, wejście rodziców w nowe związki, adopcja, rodzicielstwo zastępcze, pojawienie się rodzeństwa. Uczeń ma też wymienić sposoby radzenia sobie w takich sytuacjach.
Przyznam szczerze, że gdy to czytam, ogarnia mnie zgroza. Gdyż uczniowie klas 4-6 w większości należą do dwóch grup. Albo żyją w pełnych rodzinach i nie mieści im się w głowie, że rodzice mogą się rozejść, wdrożyć separację, znaleźć nowych partnerów, a informacje tego typu mogą w nich budzić potężne lęki i problemy. Kto przeżył choć raz moment, w którym dziecko z drżącą podkówką i z trudem powstrzymywanymi łzami pyta bardzo, bardzo cicho, czy jego mama i tata też chcą wziąć rozwód, ten wie, jak porażający jest to temat dla dzieciaków potrzebujących stabilności, miłości i bezpieczeństwa.
Druga z tych grup to dzieciaki, które są z niepełnych rodzin albo ich rodziny właśnie stają się niepełne. O traumie związanej z rozejściem się rodziców, mieszkaniem z nowym wujkiem albo ciocią, o dramacie nieustannego wybierania, po której stronie jest się bardziej: mamy czy taty, z kim spędzi się weekend, w którym domu w tym tygodniu będzie się mieszkało mogą dużo opowiedzieć dziecięcy terapeuci. Czy ktoś ich pytał o skutki zimnego i naukowego omawiania w szkole, na ocenę, na niesprzyjającym forum klasy, tematów, które rozdarły dzieci od środka i zrujnowały emocjonalnie? Nie sądzę. Sądzę za to, że trzeba być albo naiwnym idealistą, albo człowiekiem totalnie pozbawionym wyobraźni i kontekstu, by coś takiego proponować w programie szkolnym. Oczywiście, można argumentować, że takie tematy i tak są w szkole poruszane, ale jest ogromna różnica między tym, że uczniowie sami taki temat wyciągają (o ironio, często właśnie na sekowanych z programu edukacji lekcjach religii) a tym, że programowo mają go omawiać z niekoniecznie gotowym na ciężar tego przedsięwzięcia nauczycielem (bo nauczyciel jest nauczycielem, nie terapeutą).
Po ósme. Kto będzie z pełnymi kompetencjami uczył edukacji zdrowotnej we wrześniu 2025? Dlaczego nie damy nauczycielom spokojnego czasu na przygotowanie się do uczenia?
Dlaczego nowy przedmiot wprowadza się w takim tempie? Kto będzie go uczył? Dlaczego nie można nauczycielom dać roku-dwóch na przygotowanie się? Dotąd nie było edukacji zdrowotnej, a ma być wdrożona w ciągu dziewięciu miesięcy i dalej nie wiadomo, co dokładnie będzie w treści… Podstawa programowa zakłada ogrom wiedzy. Umiejętności, które uczeń ma wynieść z lekcji, by można uzyskać dzięki nim profilaktyczny, pozytywny skutek, co jest celem edukacji zdrowotnej, wymagają specyficznego podejścia, rozważania różnych aspektów, prowadzenia dyskusji, których – z całym szacunkiem do wszystkich utalentowanych nauczycieli – nie da się prowadzić, jeśli znamy temat po wierzchu, a tak właśnie będą go znać nauczyciele, którzy we wrześniu będą uczyć edukacji zdrowotnej.
Wychodzi tu przy okazji gruba naiwność MEN. Ministerstwo informowało bowiem, że edukacji zdrowotnej będą mogli uczyć nauczyciele biologii, wychowania fizycznego, wychowania do życia w rodzinie, psychologowie oraz nauczyciele, którzy ukończyli studia lub studia podyplomowe w zakresie edukacji zdrowotnej i posiadają przygotowanie pedagogiczne. Nie wiem, jak można być organem zarządzającym edukacją w Polsce i nie wiedzieć, jaki problem jest już teraz z biologami i psychologami, których dramatycznie brakuje. W październiku 2024 resort podał dane, z których wynika, że w szkołach brakuje obecnie 881 psychologów. I znowu pojawia się pytanie: skąd ten pośpiech? Czy musimy każdą zmianę w edukacji robić po łebkach, byle szybciej, nie przejmując się głosami rozsądku?
Po dziewiąte. W jaki sposób twórcy podstawy określili gotowość uczniów między 10 a 14 rokiem życia na edukację w zakresie zdrowia seksualnego, którego (w definicji WHO) częścią jest satysfakcja seksualna, seksualne relacje oraz choroby i niesprawności seksualne?
Dużym problemem jest dla mnie brak doprecyzowania tego, na jakim poziomie będą poruszane tematy składające się na tę umiejętność. Słowo „rozwój seksualny” ma bowiem inny sens niż „rozwój płciowy”, o którym częściej myślimy jako o dojrzewaniu. Rozwój seksualny, jak każdy rozwój, oznacza praktykę, wgląd w siebie i uczenie się siebie, ścieżki do wypróbowania, narzędzia, które wspierają. Skoro dojrzewanie jest w podstawie programowej oddzielnym działem i kwestie zmian płciowych oraz fizjologii zostały już omówione, nietrudno zgadnąć, że w dziale „zdrowie seksualne” będzie raczej mowa o sprawach nie bez przyczyny związanych z życiem ludzi dorosłych, zgodnie z polskim prawem minimum 15-letnich. Przyznam, że nie wyobrażam sobie lekcji w klasie piątej, na której omawia się sposoby osiągania satysfakcji seksualnej. Albo kartkówki w klasie szóstej z tematu „relacja seksualna i równości partnerów na przykładzie obustronnego prawa do rozkoszy”. Albo sprawdzianu z objawów impotencji, spadku libido i przyczyn chorób wenerycznych... Wszystko, rzecz jasna, obowiązkowe i na ocenę, która będzie na świadectwie.
Odarta z intymności chłodna rzeczowość, jaką muszą się charakteryzować takie lekcje, w mojej ocenie nie pomoże dzieciom odnaleźć się za kilka dobrych lat w sferze seksu. A poziom zawstydzenia tematami dla dorosłych sprawi, że treść lekcji stanie się wiedzą do wykucia i zapomnienia, a życie będzie biegło swoim torem. Na zajęciach zaliczą przed klasą na ocenę listę niedomagań i chorób w sferze seksu, ale odetną się od tego emocjonalnie i niewiele im się przyda w prawdziwym życiu. I to tylko dlatego, że nie są na to rozwojowo gotowe.
Duże zdumienie budzi też we mnie omawianie w klasach VII i VII terminu np. „cispłciowość”. Nie jest to termin oficjalnie używany w opisie płciowości prze WHO, co więcej, środowiska, które go stworzyły, same nie są zgodne co do tego, czy i jak należy go używać i jest to raczej słowo używane w niszowych środowiskach, dlaczego więc znalazło się w programie nauczania? Na podstawie jakich kryteriów naukowych nauczanie na temat tego pojęcia zostało włączone w program edukacji zdrowotnej? To też rodzi bardzo niepokojące pytanie, na jakich podstawach naukowych został oparty program nauczania?
I ostatnia kwestia – nie widzę w podstawie programowej edukacji prawnej dotyczącej seksu, a konkretnie tego, że osoby poniżej 15 roku życia za uprawianie seksu mogą trafić pod nadzór kuratora albo do ośrodka poprawczego. A to w świetle zagadnień związanych ze zdrowiem seksualnym całkiem ważna kwestia.
A jaka jest rola rodziców? Mogą „monitorować i sygnalizować”
„Gdy przedmiot już będzie w szkole, niech rodzice zainteresują się szczegółami i monitorują, co się dzieje na edukacji zdrowotnej. Sytuacje, w których będzie coś nie po ich myśli, mogą sygnalizować” – powiedział lekko w wywiadzie dla Radia Zet prof. Zbigniew Izdebski, szef zespołu, który opracowywał założenia edukacji zdrowotnej.
Bardzo bym chciała, żeby pan profesor podpowiedział mi, jakimi narzędziami mam monitorować to, co się dzieje na lekcjach. Mam na nie przychodzić? Mam czekać, co opowie o lekcji moje dziecko? Mam żądać sprawozdań od nauczyciela? Trochę to niewystarczające i przyznam, że jako rodzic czuję się przez pana profesora tymi słowami kompletnie zlekceważona.
Jak wysłać do MEN swoją opinię w ramach konsultacji?
Możliwość przekazania MEN swojej opinii w ramach konsultacji skończy się 21 listopada. Myślę, że warto z niej skorzystać. Zgodnie z komunikatem ministerstwa uwagi należy wysyłać:
- na adres MEN (al. Jana Chrystiana Szucha 25, 00-918 Warszawa),
- lub na adres poczty elektronicznej: sekretariat.dko@men.gov.pl oraz magdalena.musiatowicz@men.gov.pl,
- lub przez funkcję "wyślij komentarz do projektu" umieszczoną na stronie z rozporządzeniem (po lewej stronie tuż pod czerwonym tytułem) pod linkiem: https://legislacja.rcl.gov.pl/projekt/12391102/katalog/13091750#13091750
W sieci można też znaleźć liczne wzory opinii, które pomogą w ułożeniu myśli przed wysłaniem ich do ministerstwa.
Skomentuj artykuł