Współczesny katolik na "jarmarcznym" majowym

(fot. archiwum prywatne)

Co współczesny katolik z dużego miasta może wynieść z takiego pozornie jarmarcznego i zakrawającego na relikt przeszłości doświadczenia? Mogłam przekonać się o tym kilka lat temu, uczestnicząc w takiej "majówce" na moim rodzinnym Podlasiu.

Jest maj, jeden z najpiękniejszych miesięcy w naszej szerokości geograficznej. Łodygi uginają się od kwiatów, a gałęzie drzew oślepiają rażąco zielonymi liśćmi. Nic dziwnego, że w tradycji Kościoła właśnie w tym czasie w sposób szczególny wspominamy Maryję, Matkę Boga, a tym samym najpiękniejszą kobietę, która chodziła po ziemi.

Jednym z wyrazów wiosennego kultu Matki Bożej jest odprawiane nabożeństwo ku Jej czci, zwane majowym lub - bardziej potocznie - "majówką". I choć w większości miejsc w Polsce odbywa się ono wewnątrz kościołów, to w mniejszych miejscowościach i wioskach przetrwała tradycja śpiewania Litanii Loretańskiej przy polnych krzyżach i przydrożnych kapliczkach.

DEON.PL POLECA

Co współczesny katolik z dużego miasta może wynieść z takiego pozornie jarmarcznego i zakrawającego na relikt przeszłości doświadczenia? Mogłam przekonać się o tym kilka lat temu, uczestnicząc w takiej "majówce" na moim rodzinnym Podlasiu, gdzie do dziś w maju można spotkać ludzi (z reguły starsze kobiety) modlących się wieczorami pod kapliczkami i krzyżami.

Jest maj 2016 roku. Zmotywowana przez męża (wówczas jeszcze narzeczonego) do tego, by wziąć udział w majowym odbywającym się dwie wsie dalej od domu moich rodziców, zgadzam się na pieszą "pielgrzymkę" pod oddaloną o około 3 km kapliczkę. Początkowo idę niechętnie (przecież dwieście metrów od domu stoi wspaniały kapucyński kościół), ale przekonują mnie entuzjazm i zachwyt Marcina, który twierdzi, że w jego rodzinnym regionie (woj. śląskie) oddolny zwyczaj śpiewania litanii ku czci Matki Bożej dawno zanikł.

Kiedy docieramy na miejsce, jesteśmy przed czasem. Mijają kolejne minuty, zaczynamy się powoli denerwować, że może coś pomyliliśmy, i że nabożeństwo się nie odbędzie. Po dłuższej chwili na horyzoncie majaczy ruchomy kształt. Rozpoznajemy w nim starszą kobietę jadącą na rowerze (jak później się dowiemy - "szefową" spotykającej się tu na śpiewanie litanii grupy). Kiedy kobieta dociera pod kapliczkę, wita nas serdecznie i pyta, skąd przyjechaliśmy. Pomagamy jej rozłożyć na drewnianych ławeczkach koce, które przywiozła, a ona wymienia wodę w wazonie z kwiatami zdobiącymi figurkę Maryi. W tak zwanym międzyczasie, z pobliskich gospodarstw i pól nadciągają kolejni uczestnicy majówki. W większości są to kobiety w wieku od 50 lat wzwyż. Jednej z nich towarzyszy niepełnosprawny intelektualnie syn. Pozostałe panie witają go serdecznie i powierzają proste czynności, tak by i on miał swój udział w przygotowaniu do nabożeństwa.

Kiedy padają pierwsze słowa litanii odśpiewywanej przez starsze panie, zaczyna się we mnie dziać coś dziwnego. Zwyczaj, który do tej pory kojarzył mi się z nieco naiwną, prostolinijną i ludową religijnością, sprawia, że do oczu napływają mi łzy. Śpiew niosący się po łące rezonuje nie tylko na pobliskie pola i lasy, ale dotyka bezpośrednio serca. Zaczyna mi być wstyd przed samą sobą, że nie doceniałam tej tradycji, przez lata mając ją praktycznie na wyciągnięcie ręki. Kiedy kończymy litanię, okazuje się, że nasze grono powiększyło się o przypadkowych przechodniów i turystów - w tym spacerujące z kijkami do nordic walkingu urlopowiczki.

Po zakończeniu modlitwy nadchodzi czas na bezpośrednią rozmowę z Bogiem. Panie proszą Ojca, za wstawiennictwem Maryi, w różnych intencjach: o deszcz, który sprzyja plonom, o zdrowie dla chorego członka rodziny i spokojną śmierć dla umierającej sąsiadki. Po ich prośbach i podziękowaniach widać, że znają się bardzo dobrze, że wspólnie przeżywają to, co dzieje się w okolicy, w ich rodzinach. Wspólnie dzielą każdą troskę i każdą radość. Patrzę na Marcina i widzę w jego oczach dokładnie to samo przekonanie, które towarzyszy mnie samej - że doświadczamy właśnie żywego Kościoła.

Od tamtej pory jeździmy co roku w maju pod tę samą kapliczkę. Niektóre kobiety już nas rozpoznają, inne za każdym razem serdecznie witają jak zabłąkanych wędrowców. Ale my już jesteśmy pełnoprawnymi uczestnikami - mamy własną książeczkę z tekstem litanii, a w kieszeni spray przeciwko owadom (kąsające komary potrafią o tej porze roku i dnia nieźle dopiec, skutecznie odwracając uwagę od modlitwy). Traktujemy to miejsce jako nasze, a tę małą wspólnotę jak członków rodziny, do których zawsze chętnie wracamy.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nabożeństwo majowe odprawiane w kościele jest czymś gorszym. Jest tak samo piękne i niestety wciąż niedoceniane przez wielu katolików. Chcę tylko zachęcić Was, drodzy Czytelnicy, do otwartości na takie praktyki, które być może wydawały się Wam do tej pory, tak jak mnie, "przestarzałe". Jeśli udając się na majowy wypoczynek, na Waszej trasie napotkacie grupkę osób modlących się pod drewnianym krzyżem, zróbcie sobie przystanek i dołączcie. W zamian możecie doświadczyć czegoś naprawdę pięknego.

Magda Fijołek - dziennikarka kulturalna, publicystka DEON.pl. Współpracowała m.in. z "Plusem Minusem", "Gościem Niedzielnym", Niezalezna.pl i TVP Kultura

Dziennikarka kulturalna, publicystka DEON.pl. Współpracowała m.in. z "Plusem Minusem", "Gościem Niedzielnym", Niezalezna.pl i TVP Kultura.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Współczesny katolik na "jarmarcznym" majowym
Komentarze (3)
WDR .
30 maja 2019, 05:25
Ależ piękny tekst. Jak powiem świeżego powietrza...
S
Szymon
29 maja 2019, 23:10
To świadectwo jest jak kubek zimnej wody w upale, to dzięki takim ludziom Kościół przetrwa. Chwała Panu!
28 maja 2019, 10:01
Pani Magdo, piekny tekst, piękne świadectwo. Bardzo dziękuję.