Zmęczony katolik na emigracji wewnętrznej

(fot. Christian Erfurt)

Czy w Kościele możliwa jest tzw. wewnętrzna emigracja? Doświadczenie części polskich katolików dowodzi, że tak. Niestety tak.

"Jestem zmęczona, jestem zmęczony całą tą sytuacją, tym, co się dzieje w Kościele w Polsce. Mam tego dość, nie chcę w tym dłużej uczestniczyć. Wybieram spokój". Coraz częściej można takie deklaracje usłyszeć od ludzi, którzy nie tylko szczerze i na co dzień przejmują się losem katolickiej w wspólnoty w naszym kraju, ale także są mocno zaangażowani w różne formy aktywności w Kościele. Widać znużenie, pojawia się zniechęcenie, rezygnacja z pewnych działań, bierność, brak nowych inicjatyw, wygaszenie części dotychczas istniejących lub kontynuowanie ich jedynie z nastawieniem na przetrwanie. W niektórych dynamicznych dotąd kościelnych środowiskach zaczyna dominować zobojętnienie, skupienie na swoich sprawach, problemach rodziny i grona najbliższych oraz bezpieczeństwie jakiejś wąskiej grupy.

Takie zachowania kojarzyć się mogą ze znanym z czasów późnego PRL-u (zwłaszcza z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia) zjawiskiem tzw. wewnętrznej emigracji. W przekonaniu tych, którzy ją wybrali, miała ona być formą biernego oporu wobec opresji ówczesnego systemu. Jednak przeciwnicy takiej postawy uważali ją za szkodliwą. Wręcz za formę ucieczki przed rzeczywistością i przed braniem odpowiedzialności za kształt oraz losy społeczeństwa i narodu.

Jakie mogą być powody rodzenia się tej swoistej emigracji wewnętrznej w Kościele w Polsce? Co może tak męczyć, by skłaniać pełnych dobrych intencji i gotowości ludzi do wybierania izolacji, stania z boku, dobrowolnego wycofania się?

DEON.PL POLECA

Na przykład narastające poczucie bezradności, przechodzące w przekonanie o własnej bezsilności wobec natłoku trudnych do przyjęcia lub całkowicie nieakceptowanych zdarzeń, decyzji, słów. W pewnym momencie zaczyna się ono przeradzać w poczucie marginalizacji, lekceważenia, a wreszcie wykluczenia. Czy nie stąd biorą się coraz częstsze wśród katolików w Polsce głośne deklaracje "trwania w Kościele" (a czasami także pozostawania w kapłaństwie), opatrzone z jednej strony rozżaleniem, z drugiej pełnymi determinacji uzasadnieniami? One brzmią jak wołanie o pomoc, o ratunek ze strony tych, którzy mają wrażenie, że się dzisiaj w Kościele w Polsce nie mieszczą, że są z niego niemal wypychani.

Dla niejednego polskiego katolika nie do wytrzymania okazuje się przenikanie do wspólnoty połączonej jedną wiarą zewnętrznych ideologicznych podziałów. Powoduje to koncentrowanie się w kościelnym przekazie zaledwie na kilku tematach, częściowo przejętych z zewnątrz. Kościół w naszym kraju okazuje się społecznością nieodporną na to, co nazywane jest czasami przez publicystów mentalnością plemienną. Na łono Kościoła katolickiego w naszej Ojczyźnie przenoszone są coraz częściej konflikty i spory mające z wiarą, z Jezusem, z Ewangelią o zbawieniu niewiele lub nic wspólnego. Przenoszone są również sposoby ich prowadzenia. Tomasz Krzyżak przestrzegał niedawno na łamach "Rzeczpospolitej", że Polacy zbliżają się do niebezpiecznej granicy, po przekroczeniu której czeka ich wojna religijna. Coraz bardziej jednak wydaje się aktualne pytanie, czy przypadkiem w Kościele w Polsce już nie mamy do czynienia z pewną formą "zimnej wojny", w której stawką jest katolickość, czyli powszechność. Czy nie do nas skierowane są dzisiaj słowa św. Pawła Apostoła z Listu do Galatów "Jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli" (Ga 5,15)?

Kościół lokalny, w którym znacząca część jego członków wybiera jakiś rodzaj emigracji wewnętrznej, świadomie izoluje się od reszty wspólnoty, nie widząc w niej miejsca dla siebie, jest sprzeczny z tym, co od dziesięcioleci mówią na temat jego kształtu i funkcjonowania kolejni Następcy św. Piotra. Zamyka się w sobie, odcina od reszty, co gorsza, może się stać dla Kościoła powszechnego czymś w rodzaju ogniska choroby.

Widać coraz wyraźniej, że jest dzisiaj w Kościele w Polsce spora (a wiele wskazuje, że rosnąca) liczba wiernych, którzy potrzebują pilnego duchowego i psychicznego odpoczynku. Istnieje duszpasterska potrzeba tworzenia swego rodzaju "oaz", swoistych SPA, które dadzą wytchnienie i dodadzą sił wszystkim tym zmęczonym, znużonym, zniechęconym katolikom, którzy jeszcze niedawno byli pełni energii, entuzjazmu i zapału, aby żyć na co dzień Ewangelią i głosić ją wszelkiemu stworzeniu. Chodzi o to, aby znów poczuli się w Kościele potrzebni i u siebie.

ks. Artur Stopka - dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI

Dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zmęczony katolik na emigracji wewnętrznej
Komentarze (3)
Andrzej Kozak
9 września 2019, 20:55
strzał w sedno! zamiast zmuszać ludzi do emigracji wewnętrznej zaakceptujcie naszą kulturę LGBT, włączcie ją do nauki KK i cieszcie się dobrym życiem!
T
teukrosannon
7 września 2019, 15:48
Ale czy kiedyś tak naprawdę było dobrze? Owszem, były takie "złote lata" Kościoła w Polsce w latach 90. XX wieku. Ale wcześniej PRL, później postępująca sekularyzacja (i masa innych problemów o których mowa w artykule). Tyle tylko, że takie czasy gdy wszystko idzie jak po maśle, nikt i nic Kościołowi nie przeszkadza, to wyjątek a nie reguła. A patrząc chłodno, zupełnie obiektywnie, dzisiejsze czasy i tak są jednymi z najlepszych w całych dziejach Kościoła, tak w Polsce jak i na świecie. Jeżeli takie przeciwności jak dzisiaj prowadzą do wewnętrznej emigracji, to co będzie, gdy zrobi się naprawdę źle?
MR
Maciej Roszkowski
8 września 2019, 16:18
Według informacji z Wartykanu co roku na swiecie ginią tysiące, tysiace  chrześcijan, a wielu cierpi prześladowania. Czy to rzeczywiście zloty wiek?