Życie dla Boga bez Boga?

(fot. shutterstock.com)

Pani Małgorzata jako pierwsza w Polsce pozwała swoje byłe zgromadzenie i żąda odszkodowania za swoje zniszczone zdrowie. Czytając artykuł o niej, ogarniał mnie głęboki smutek.

Tak łatwo nam stać się sędziami w tej sprawie, zanim jeszcze rozpoczął się proces. Widzimy krzywdę młodej dziewczyny, która jest realna bez względu na okoliczności. Jej trudna historia zasługuje na wysłuchanie, a jej serce na uleczenie z ran, które od wielu lat nie mogą się zabliźnić.

Nie tylko jednak pani Małgorzata przeżywa cierpienie. Z pewnością w nie mniejszym stopniu odczuwają je siostry z jej byłego Zgromadzenia, które są milczącymi współuczestniczkami wydarzeń sprzed lat. To one towarzyszyły najpierw młodej postulantce i nowicjuszce na jej drodze, na pewno modliły się za nią i wspierały, jak potrafiły. Potem wraz z wieczystą profeską budowały to Zgromadzenie przez kolejne lata, razem pracowały, przeżywały radości, smutki i rozczarowania.

Tym jednak, którego Serce krwawi najmocniej, jest Jezus. To On do szaleństwa pokochał zarówno panią Małgorzatę, jak i siostry ze Zgromadzenia. Najsmutniejsza i najbardziej kluczowa w całym artykule wydaje mi się właśnie historia o Bogu. Pojawia się On tylko na początku, gdy nastoletnia Małgosia pragnie poświęcić Mu całe życie i jest gotowa wiele zrobić, by pójść za Jego głosem.

DEON.PL POLECA

Później ten głos znika. Chętnie poczytałabym więcej o tym, co pani Małgorzata przeżywała w zakonie, jak odczytywała Boże natchnienia, jak wyglądała jej modlitwa. Dla mnie jako czytelnika wygląda, jakby spotkania z Bogiem były przykrym obowiązkiem wciśniętym między przygotowanie obiadu a sprzątanie i wykłady.

Artykuł kończy się krótkim: "Do kościoła nie chodzę". Trudno być szczęśliwą Oblubienicą, jeśli po drodze zupełnie straciło się kontakt z Oblubieńcem. Jeśli komuś wydaje się, że życie zakonne można dobrze przeżyć bez wiary, bez coraz większej miłości do Jezusa i bez nadziei, że to On daje łaskę, niestety będzie miał bardzo zafałszowany obraz naszej rzeczywistości.

W tej historii wyraźnie zabrakło najważniejszego Bohatera, ale ona wcale się jeszcze nie kończy. Nie skończy się też wraz z ogłoszeniem wyroku. Ona będzie trwać, dopóki nie zwycięży miłość. Bez względu na to, jakie są racje obu stron, Bóg w tym procesie nie jest sędzią i nie szuka winnych. On jest Tym, który z każdego zła, swoją nieskończoną mocą, będzie wydobywać dobro. I to się z pewnością stanie, jeśli tylko wszystkie osoby będą chciały usłyszeć Jego głos.

Jest też ważna lekcja w tym wszystkim dla mnie samej. Dostrzegam w tej historii własne postawy, którym powinnam się przyjrzeć: mierzenie drugiego człowieka swoją miarą; branie na siebie zbyt wiele, a z drugiej strony niechęć do ofiarowania się dla innych; milczenie wtedy, kiedy trzeba mówić głośno, a podnoszenie głosu, kiedy lepiej nie mówić nic.

Życie zakonne w dużej mierze wygląda dziś inaczej niż to sprzed kilkunastu lat. Ja doświadczyłam już zupełnie innych realiów podczas mojej formacji, co nie znaczy, że zniknął element zmagań, trudu związanego z przekraczaniem siebie. Istotą życia zakonnego jest dążenie do upodobnienia się w byciu i działaniu do Jezusa i nic się tak naprawdę nie zmieni, jeśli każda z nas nie będzie każdego dnia z pełnym radykalizmem słuchała głosu kochającego Boga.

S. Ewa Bartosiewicz - zakonnica ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacre Coeur). Prowadzi bloga Spojrzenie Serca.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Życie dla Boga bez Boga?
Komentarze (26)
Andrzej Ak
17 marca 2017, 21:24
Trzeba się modlić za siostrę Małgorzatę, aby powróciła do Boga, aby odnalazła Boga w swoim obecnym stanie życia. W Kościele Świętym, do którego zaprosił mnie sam Pan Jezus nie ma żadnej hierarchii, bynajmniej ja tego Tam nie dostrzegłem. Wszyscy są po imionach i wszyscy służą Bogu i są równi. Jedynie Jezus jest tam Synem Boga i Królem, bo Bóg Ojciec jest wszystkim, we wszystkim i tego chyba nie pojmie żaden ludzki umysł. Z perspektywy Koścoła Świętego myślę, że wszystkie zgromadzenia chrześcijańskie powinny być pozbawione jakiejkolwiek wyraźnej hierarhii. Mam na myśli to, iż Proboszcz, Kardynał, czy Papież powinien czasem zajść do kuchni i pomóc np. obierać ziemniaki. Brak takiego odruchu może być postrzegane przez Boga jako wyraz pychy. Obecnie właśnie takie otrzymuję od Boga lekcje, więcej pokory i pracy niezależnie od własnej wartości, ba nawet trzeba czasem się jej świadomie i dobrowolnie wyrzec w imię miłości do Boga. Jakie to jest czasem trudne. Dlatego myślę, iż w jakiejś małej cząstce rozumiem żal siostry Małgorzaty, jaki ona ma do swej dawnej wspólnoty. Dlatego trzeba się modlić do Boga, aby soistra Małgorzata odnalazła swoje powołanie na drodze innej posługi Bogu lub o łaskę nawrócenia jeśli pobłądziła. Być może ta sprawa ma też jakiś głębszy sens, jest jakąś lekcją dla wszystkich wierzących w Chrystusa, którą trzeba rozważyć w duchu pokory i miłości.
15 marca 2017, 20:48
Zgadzam się z tym co napisała ania. Odnoszę wrażenie, że zakony żeńskie pozostały gdzieś daleko i kierują się archaicznymi, zupełnie dziś niezrozumiałymi zasadami. Rzeczywiście wielu księży widzi w zakonnicach kucharki, zakrystianki, organistki, a szczytem aspiracji może byc praca katechetki. Zobaczcie w świecie świeckim kobiety kształcą się, piszą doktoraty, awansują w pracy, a w zakonach mają być ślepo posłuszne matce przełożonej. To jest przepaść.
15 marca 2017, 23:46
Jano, nie masz zielonego pojęcia o organistkach.
Zbigniew Ściubak
18 marca 2017, 08:58
Jeśli aspiracje w zakonie dotyczą kwestii stanowiska, kariery i zajęcia, to  marne to aspiracje i marny zakon.
15 marca 2017, 19:51
I jeszcze jedno: tak w jak patologicznym małżeństwie Kościół zaleca separację, analogicznie powinno być w takich sytuacjach. Osobiście uważam, że za mało jest formacji dla nowicjuszek - takich, które by były ogólnoludzkie, umieszczały konkretne powołanie w kontekście współczesnego świata. Ale cóż, kiedy męska część hierarchii uznaje, że im więcej edukacji w zakonach, tym większa pycha i najchętniej widzi siostry w rolach zakrystianek, kucharek i ewentualnie katechetek. Dlaczego Małgorzata nie szukała pomocy w zakonie? U wyższych przełożonych? U biskupa? Pytanie retoryczne? Z góry dziękuję za wszystkie hejty od proboszczów etc
15 marca 2017, 23:37
Mało jest prawdy przekazywanej "nowym" bo wszycy uciekliby przed dołączeniem do ciemnych ludzi w zakonach. 
Zbigniew Ściubak
18 marca 2017, 08:59
Separacja jest rozerwaniem małżeństwa. Nie polega ono bowiem na tym, że ludzie są w związkach stałych z innymi ludźmi, tylko na tym, że ŻYJĄ RAZEM. Jeśli ludzie, nie żyją razem ze sobą (i NIE OPUSZCZĘ CIĘ) to nie ma małżeństwa. Reszta to kazuistyka.
_
_ania
15 marca 2017, 14:31
Nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że Bóg powołuje do zakonu po to, żeby człowieka unieszczęśliwić - tak chyba myślą wszyscy, którzy mówią, że skoro szła do zakonu, to wiedziała, na co się szykuje (ciężką pracę, upokorzenia, etc). Jedną sprawą jest to, że często ludzie oczekują od życia zakonnego czego innego, np. samorealizacji - i tego nie znajdują, bo w życiu zakonnym chodzi o Boga a nie o siebie. Zresztą o samorealizację, albo raczej realizację własnych idei i marzeń równie trudno w zwykłym życiu. Różnica jest taka, że zawsze można zmienić pracowadcę i łudzić się, że ten na pewno zrobi mnie liderem, którym tak bardzo pragnę byc. Drugą sprawą jest to, że rzeczywiści w zakonach starej daty, to przekonanie o tym, że najlepiej zachęci się ludzi do ofiarnej pracy nakładając im obowiązków ponad siły, że najlepszą drogą do wzrostu pokory jest poniżanie i upokarzanie, że w imię świętego posłuszeństwa można nakazać największe absurdy. Nie popieram pozwu do sądu, ale może rzeczywiście da to do myślenia niektórym. Zresztą taki chyba był cel pani Małgorzaty. Nie sądzę zresztą, żeby wygrała. A co do osądzania kogoś od utraty więzi z Oblubieńcem, to radziłabym być bardziej ostrożna. Ma Siostra rację, że czasem lepiej nie podnosić głosu.
B
baba
15 marca 2017, 01:19
To, że autorka trafiła do zakonu najwidoczniej z ludźmi z powołaniem nie znaczy, ze jest tak wszędzie.  Gadanie o miłości do Chrystusa nie ma tu nic wspólnego. Chyba siostra za bardzo lata w skowronkach, zeby nie widzec realiów. Radze zejść na ziemię. Tu są konkrety.  Wszystko zależy od człowieka. Nie mnie ją oceniać, ale doskonale ją rozumiem. Miała zostać inwalidką, żeby sobie siostry stwierdziły, że w końcu się zahartowała? Skoro mówi ona i lekarz, że nie może tzn. że nie może. Myślałam jak byłam młodzsza, że w zakonach jest wspólnota i nawzajem sobie pomagacie. Same święte sie produkują. Później mój dziadek (tymczasowy kleryk) i inne historie ujawniły prawde. Sama mieszkałam kiedyś w internacie zakonnym i byłam zszokowana tym co siostry sobą prezentowały. Miałam również rozmowę o przyjęcie do zakonu i też byłam zszokowana postawą przyjmującej. Zdecydowanie powołanie mi przeszło.  Powiem szczerze, mam nadzieje, że kiedyś zobacze zakony na miare Franciszka z Asyżu. I tego wam życzę. Jeśli się jednak nie nawrócicie, to nie dziwcie się waszym owocom. Lepiej by nie było powołań i nie krzywdzono, niż żeby było i więcej odchodziło i zrażało się do Kościoła. Nie każdy jest zaprawiony w przebaczaniu.  Myśle, że jakby siostra trochę tego wykwalifikowanego hartowania przeszła to inaczej, by pisała. Punkt widzenia od punktu siedzenia.  A że siostry i księza znęcaja się nad innymi to wiadomo. Tylko nie każdy może znieśc tyle samo i Kościół stwarza pozory oczekując, że każdy mu przebaczy bez konsekwencji. 
15 marca 2017, 11:30
Zakony, ksieża tworzą rodzaj organizacji mafijnej służącej do wykorzystywania innych przez tych na szczycie drabiny organizacyjnej. 
14 marca 2017, 16:46
Trzeba było dziewczę wpierw przebadać, a jak słabowite to uprzejmie pokazać jej drzwi. W zasadzie jednak sama sobie winna, jeśli myślała ,że trafia na turnus wypoczynkowy dla romantyków to się zwyczajnie pomyliła. Praca fizyczna w siermiężnych warunkach i modlitwa to zakonna normalność, kto temu nie jest w stanie podołać, do zakonu się nie nadaje. Biedaczka wzięła się na ambicje, ale zdrowie nie to i oczeiwania inne. Teraz za wszysto wini Kościół i...Pana Boga,na którego jak widać się obraziła postanawiając do kościoła nie chodzić. Żenada.
P
Piotr ~
15 marca 2017, 09:42
Ten Pana komentarz to żenada.
15 marca 2017, 11:28
Zajrzeć w zęby. Sprawdzić czy uniesie dwa worki ziemniaków, czy zaora pole ciągnąc pług itd. itd. Po to tam jakieś przekonania religijne skoro niewolnica jest potrzebna do roboty.  Kosćiół jest rzeczywiście żenującą instytucją. zakłamanie i hipokryzja to synonim słowa kościół  rzymskokatolicki. 
15 marca 2017, 13:51
Głowa do góry Bazyli.To,że są kobiety ,które potrafią unieść więcej niż ty, to jeszcze nie powód do przygnębienia. Idź na siłkę i będzie git.
15 marca 2017, 16:52
Niewolnictwo nigdy nie było potępiane przez religię chrześcijańską. A Bóg dziwnym trafem nie dał przykazania "nie bęziesz miał niewolników". Z etycznego punktu widzenia moralność chcreścijańska jest ułomna.
K
k.jarkiewicz.ign
14 marca 2017, 16:34
Oczywiście,że to nie pierwszy w Polsce przypadek pozywania klasztoru o odszkodowanie za zniszczone zdrowie. Kilka takich spraw było w okresie międzywojennym oraz w latach 60. w ośrodkach Caritas. Dotąd jednak sprawy nie były nagłaśniane i kończyły się polubownie: klasztory wspierały materialnie odchodzące siostry, płaciły za leczenie, starały się o rentę, itp. Teraz szykuje się proces w świetle kamer i może dlatego taka ekscytacja dla sytuacji skądinąd życiowej. Uważam,że zajmowanie się tą sprawą to gruba przesada: statystyki kościelne są przecież ogólnie dostępne, wszystko widać, jak na dłoni - ubywa nam od 20 lat sióstr zakonnych w tempie ekspresowym, a dzieł nie ubywa (wręcz pojawiają się nowe obszary działań, które aż prosza się o aktywność sióstr), więc i ekspoloatacja fizyczna, psychiczna i duchowa pozostałych jest większa, co oczywiście przekłada się też na kolejne odejścia. Mówi się,że zakonnice odchodzą cicho z przepracowania, coś w nich pęka i jak złamana gałąź nie nadają się do dalszej służby. Mówimy: dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie. Tak jest w rodzinach, czemu nie ma być w zakonach? Czy to świadczy o braku powołania lub złamanym powołaniu? Wątpię. Ks. Dyrek z jezuickiej Szkoły Formatorów kiedyś powiedział na szkoleniu dla przełożonych zakonnych, że postępuje degradacja powołań w instytutach zakonnych z uwagi na ich zbiurokratyzowanie - zamiast stawać się wspólnotami, rodzinami, stają się zakładami pracy. Wielu tego nie wytrzymuje - siostry chca brać ślub z Jezusem, a biorą z korporacją ds duszpasterskiej aktywności Kościoła. Sprawa Małgorzaty Niedzielskiej raczej winna pobudzać do refleksji nad kwestiami organizacyjnymi w zakonach - czy stanowią one dobre podłoże dla realizacji powołań,czy też coś szwankuje.
14 marca 2017, 16:48
Jest tez druga strona medalu - problem z posłuszeństwem i problem z nieumiejętnością cieżkiej pracy. ​Jest też problem wybujałego własnego JA i wybajalej emocjonalnej wiary. Tak, siotry są przepracowane, ale i tak z calym szacunkiem mniej niż przecietna kobieta pracujacą i wychowująca małe dzieci, szczególnie gdy jej mąż pracuje za granicą. I jakoś mało kto ubolewa nad losem matek i jakoś procesów wobec własnych dzeci jeszcze brak.
KJ
k jar
14 marca 2017, 17:03
Generalnie przyjmuje się,że idący do seminarium czy zakonu muszą klasyfikować się jako zdolni do małzeństwa, stąd i zakonnice muszą być super matkami,aby pełnić swoją misję. I zaręczam Panu, że pełnią: z oddaniem opiekują się niepełnosprawnymi dziećmi, chorymi w szpitalach, upośledzonymi umysłowo, itp. (mówimy tu oczywiście o zakonach czynnych, bo sprawa tego typu zakonu dotyczy).Ale wszędzie - w rodzinach też- dochodzi do wynaturzeń. Sama znam dwie sprawy, w jednej byłam świadkiem, kiedy mężowie traktowali swoje żony jak niewolnice.Kobiety te otrzymywały na rozprawach rozwodowych odszkodowanie z tego tytułu,że np. przez 15 lat sprzątały mieszkania, urządzały przyjęcia, uprawiały ogród, bo ich działania wykraczały poza standardowe obowiązki żony w takich przypadkach i wiązały sie z ich społeczną izolacją (nie mogły opuszczać domu, nie wychodziły na zewnątrz, nie pracowały, nie przyjmowały wizyt nawet rodziny, itp.). Czy nie kochały mężów, miały wybujałe ego, były nieposłuszne? Zgadzam się: przyczyny odejść zakonnic są różne, ale w tym przypadku chodzi o doświadczenie jakiejś krzywdy, które sąd oceni, czy miało, czy nie miało miejsce.
15 marca 2017, 11:22
"ubywa nam od 20 lat sióstr zakonnych w tempie ekspresowym" wspaniale, coraz mniej ludzi okazuje się zaczadzonych religią.
KJ
k jar
15 marca 2017, 17:02
Ale co ma fakt opuszczania zgromadzeń zakonnych z kwestiami wiary? Nie widzę tu żadnego związku. Ludzie nie muszą iść do zakonu, by wierzyć. Opuszczając zgromadzenia zakonne nie stają się z automatu niewierzącymi.
15 marca 2017, 23:39
Opuszczając zgromadzenia kuż wiedzą na czym polega religia .... bo nie o idę tu chodzi a o zysk. 
KJ
k jar
16 marca 2017, 07:26
Za daleko idący sąd, oparty na złych założeniach, a przez to nie prawdziwy. Religia jest więzią o znamionach relacji miłosnej. Czy uznaje więc Pan miłość za więź interesowną?
16 marca 2017, 12:38
Uznaję religię ze strony hierarchów za więź wykorzystującą owieczki i baranki. A czy owieczki kochają zabobony czy nie, jest taka samo dziwne.
K
Klara
14 marca 2017, 15:06
Najbardziej mi żal, że do Kosciola ta Pani nie chodzi, ufam jednak, że wiary nie straciła.Tak sie zdarza i będzie zdarzało coraz częściej.Przykre.
14 marca 2017, 15:40
Ta Pani już sie dowiedział w jaki sposób i po co działa Kościół Rzymskokatolicki
14 marca 2017, 10:56
Emocjonalny artykuł o pragnieniach, marzeniach związanych z religijną ... posługą. Każda czy to siostra czy też postulantka (?) czy też nowicjuszka (ale tych dziwacznych hierarchicznych okrreśleń)  chciała, każda prosiła, modliła, klęczala, rozumiała, pomagała, martwiła....  A ja chciałby zapytać dlaczego w religijnych instytucjach (jak zakony) nie działają prawa obywatelskie i nie przestrzegane jest zwykle prawo? Dlaczego dzieją się akie rzeczy, że ktoś cierpi wszyscy to widzą i nie pomagają? Bo co ? Bo tradycja upadlania ludzi, którzy musza wytrzymać? Co to średniowiecze? Wszystkie takie przybytki sitwy i durnoty powinny być sprawdzane przez osoby świeckie czy za zamkinietymi drzwami nie dzieje się komuś krzywda. Historia Kościoła znan jest z maltretowania innych w ramach jego "zbawiania". W Irlandii wiadomo co się działo z dziećmi i kobietami w przytułkach i klasztorach prowadzonych przez KRK.  Zero tolerancji dla patologii w sutannie.