Życie dla Boga bez Boga?
Pani Małgorzata jako pierwsza w Polsce pozwała swoje byłe zgromadzenie i żąda odszkodowania za swoje zniszczone zdrowie. Czytając artykuł o niej, ogarniał mnie głęboki smutek.
Tak łatwo nam stać się sędziami w tej sprawie, zanim jeszcze rozpoczął się proces. Widzimy krzywdę młodej dziewczyny, która jest realna bez względu na okoliczności. Jej trudna historia zasługuje na wysłuchanie, a jej serce na uleczenie z ran, które od wielu lat nie mogą się zabliźnić.
Nie tylko jednak pani Małgorzata przeżywa cierpienie. Z pewnością w nie mniejszym stopniu odczuwają je siostry z jej byłego Zgromadzenia, które są milczącymi współuczestniczkami wydarzeń sprzed lat. To one towarzyszyły najpierw młodej postulantce i nowicjuszce na jej drodze, na pewno modliły się za nią i wspierały, jak potrafiły. Potem wraz z wieczystą profeską budowały to Zgromadzenie przez kolejne lata, razem pracowały, przeżywały radości, smutki i rozczarowania.
Tym jednak, którego Serce krwawi najmocniej, jest Jezus. To On do szaleństwa pokochał zarówno panią Małgorzatę, jak i siostry ze Zgromadzenia. Najsmutniejsza i najbardziej kluczowa w całym artykule wydaje mi się właśnie historia o Bogu. Pojawia się On tylko na początku, gdy nastoletnia Małgosia pragnie poświęcić Mu całe życie i jest gotowa wiele zrobić, by pójść za Jego głosem.
Później ten głos znika. Chętnie poczytałabym więcej o tym, co pani Małgorzata przeżywała w zakonie, jak odczytywała Boże natchnienia, jak wyglądała jej modlitwa. Dla mnie jako czytelnika wygląda, jakby spotkania z Bogiem były przykrym obowiązkiem wciśniętym między przygotowanie obiadu a sprzątanie i wykłady.
Artykuł kończy się krótkim: "Do kościoła nie chodzę". Trudno być szczęśliwą Oblubienicą, jeśli po drodze zupełnie straciło się kontakt z Oblubieńcem. Jeśli komuś wydaje się, że życie zakonne można dobrze przeżyć bez wiary, bez coraz większej miłości do Jezusa i bez nadziei, że to On daje łaskę, niestety będzie miał bardzo zafałszowany obraz naszej rzeczywistości.
W tej historii wyraźnie zabrakło najważniejszego Bohatera, ale ona wcale się jeszcze nie kończy. Nie skończy się też wraz z ogłoszeniem wyroku. Ona będzie trwać, dopóki nie zwycięży miłość. Bez względu na to, jakie są racje obu stron, Bóg w tym procesie nie jest sędzią i nie szuka winnych. On jest Tym, który z każdego zła, swoją nieskończoną mocą, będzie wydobywać dobro. I to się z pewnością stanie, jeśli tylko wszystkie osoby będą chciały usłyszeć Jego głos.
Jest też ważna lekcja w tym wszystkim dla mnie samej. Dostrzegam w tej historii własne postawy, którym powinnam się przyjrzeć: mierzenie drugiego człowieka swoją miarą; branie na siebie zbyt wiele, a z drugiej strony niechęć do ofiarowania się dla innych; milczenie wtedy, kiedy trzeba mówić głośno, a podnoszenie głosu, kiedy lepiej nie mówić nic.
Życie zakonne w dużej mierze wygląda dziś inaczej niż to sprzed kilkunastu lat. Ja doświadczyłam już zupełnie innych realiów podczas mojej formacji, co nie znaczy, że zniknął element zmagań, trudu związanego z przekraczaniem siebie. Istotą życia zakonnego jest dążenie do upodobnienia się w byciu i działaniu do Jezusa i nic się tak naprawdę nie zmieni, jeśli każda z nas nie będzie każdego dnia z pełnym radykalizmem słuchała głosu kochającego Boga.
S. Ewa Bartosiewicz - zakonnica ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacre Coeur). Prowadzi bloga Spojrzenie Serca.
Skomentuj artykuł