Maria Szulikowska: Wiktoria Ulma miała szersze horyzonty. Nie tylko kuchnia i gary

Fot. episkopat.pl / flickr.com
KAI / tk

- Mądra i dzielna niewiasta – tak charakteryzuje Wiktorię Ulmę Maria Szulikowska ze Zgromadzenia Sług Jezusa, autorka powieści „Wiktoria Ulma. Opowieść o miłości”. – Na pewno miała szersze horyzonty, nie tylko kuchnia i gary, jak niektórzy mogą sądzić o pracy w domu – mówi w rozmowie z KAI. Opowiada również jak tragiczną historię rodziny Ulmów przedstawiła w książeczce dla dzieci „Boso do nieba” i jak reagują na nią przedszkolaki.

Paweł Bugira (KAI): Skąd się wziął pomysł, żeby poświęcić odrębną książkę Wiktorii Ulmie?

Maria Szulikowska: - Gdy w 2017 r. ks. abp Adam Szal poprosił o promocję Sług Bożych Józefa i Wiktorii Ulmów to niemal od razu zrodził się pomysł „Markowskich bocianów”, czyli pierwszej opowieści o Rodzinie Ulmów, która ukazała się kilka miesięcy później.

DEON.PL POLECA

Natomiast książka o Wiktorii powstała niedawno, gdy uświadomiłam sobie, że o jej mężu Józefie mówi się i pisze dużo, a ta bohaterska żona i matka wciąż pozostawała w cieniu swojego męża. Do pisania o Wiktorii zainspirowało mnie jedno ze zdjęć, które Józef zrobił swojej żonie. W jej oczach i twarzy dojrzałam inny świat, skrywaną głębię wnętrza, dużo duchowego pokoju i dyskretnej radości, a także wiele cech dojrzałej kobiecości. Pisząc o Wiktorii chciałam wydobyć ją nieco z cienia domowego ogniska i pokazać, że ma ona swój piękny życiorys błogosławionej niewiasty. I tak oto zaczęły powstawać pierwsze i kolejne fragmenty książki. W dużej mierze bazowałam na zdjęciach, które Józef robił Wiktorii i rodzinie. Zdjęcia pokazują Wiktorię zajmującą się dziećmi, gdy gotuje, zmywa, plewi, pieści dzieci, klęczy przed dzieciątkiem, smaruje kromkę. Starałam się wczuć i opisać rolę żony, matki, gospodyni. Józef bowiem wychodził z domu, pracował w mleczarni, w szkółce i w polu. Jako fotograf chodził z aparatem i robił zdjęcia; natomiast ona cały czas była w domu, cały czas zajęta jest dziećmi, w ten sposób spełniała zadanie, do którego obydwoje zobowiązali się podczas sakramentu małżeństwa: przyjąć i po katolicku wychować dzieci.

Oglądałam pozycje z ich domowej biblioteki. Były tam różne książki, między innymi te wydane przez Sodalicję Mariańską. Widać, że one były używane, a nawet znak wskazujący na to, że któreś z dzieci coś po swojemu namalowało. Piękne jest zdjęcie, na którym widać, jak Wiktoria trzyma na kolanach coś do smarowania chleba, obok stoi jeden synuś, który czeka na tę kromkę, podczas gdy starsze dzieci z kromkami w garści zaglądają do książki, która obok chleba leży na stole. Sądzę, że mama Wiktoria dużo im czytała i opowiadała, bowiem sama uczęszczała na zajęcia Uniwersytetu Ludowego.

Niesamowite wrażenie zrobił na mnie wpis ołówkiem na okładce jednej z książek: „Matki, ratujcie dusze waszych dzieci”. Kto to napisał - nie wiem. Podejrzewam, że Wiktoria, może po jakichś rekolekcjach albo po jakimś dramatycznym przeżyciu. I to też wskazuje na niesamowite wyczucie moralne! Wcale nie jest najważniejszy majątek, ani sława nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest zbawienie duszy. „Ratujcie dusze” to jakby wołanie Pana Jezusa: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.

Jaki obraz Wiktorii się wyłania z tej powieści? Bazowała pani przede wszystkim na zdjęciach, ale też na relacjach świadków życia Wiktorii.

– Każda informacja była cenna, a zbierałam je, spotykając się z kilkoma osobami, które znały jeszcze Wiktorię, m.in. z panią Stanisławą Kuźniar (pasierbicą siostry Wiktorii, Marii), która zmarła wiosną tego roku mając ponad 100 lat. Choć między nią a Wiktorią różnica wieku wynosiła dziesięć lat, to mimo różnicy obie panie były w przyjacielskiej relacji i pomagały sobie. Stanisława mówiła, że bardzo lubiła chodzić do domu Ulmów, bawić się z dziećmi, bo jak wspomina: dzieci były grzeczne, dobrze wychowane i bardzo radosne, że Józef miał poczucie humoru, a Wiktoria była niesamowicie dobrze zorganizowana. Stanisława została matką chrzestną pierwszego syna Józefa i Wiktorii – Władysława.

A co do Wiktorii – na pewno nie była ona kobietą, która nie umiała pisać i czytać. Ukończyła sześcioletnią wtedy szkołę powszechną. Należała do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży przy parafii, była członkiem Kółka Różańcowego oraz amatorskiego teatru, jaki działał w Markowej. Horyzonty myślenia i oceniania miała dość mocno poszerzone, gdyż uczęszczała na kursy Uniwersytetu Ludowego, który w 1932 roku powstał w Gaci. Nie tylko więc kuchnia i gary, jak niektórzy mogą sądzić, choć tym przysłowiowym „garom” czyli pracy dla ziemi, domu i rodziny poświęciła swoje życie. Opowieść o Wiktorii jest opowieścią o jej wielkiej miłości, ponieważ wszystko co robiła i czemu służyła było opromienione wiarą i miłością. Ona kochała męża, dzieci, ale także ziemię i pracę dla chleba.

Z opowieści świadków wyłania się piękny charakter Wiktorii. Była kobietą mądrą, spokojną, ciepłą, pracowitą, życzliwą dla bliźnich i otwartą na ich potrzeby i problemy. Na pewno miała bardzo dużo pracy, ale się tym nie zrażała. Przy szóstce dzieci w jednej izbie był to z pewnością niezły kierat codzienności, a więc mnóstwo zajęć domowych od świtu do nocy. Józef miał ule w sadzie, więc mieli miód i owoce, z których Wiktoria robiła dżemy. Przez jakiś czas trzymali również krowę. Przed wojną nie było pralek automatycznych, zatem Wiktoria wszystkie rzeczy prała na tarze, takiej falowanej blasze i często pomagały jej w tym dzieci. W ten sposób wychowanie przez przykład i zaangażowanie uczyło pracy i pomagania innym. Błogosławiona kobieta, dzielna niewiasta nie była ekstrawertykiem, raczej wszystko, przeżywała w głębi duszy, co sprzyjało rozwojowi jej życia duchowego. Tajemnica duszy człowieka jest znana tylko Bogu, ale po uczynkach można odczytać wartości jakimi się w życiu kieruje i jak wszystko jest podporządkowane jedynemu celowi, jakim jest niebo. Dlatego w tej książce określiłam Wiktorię cytatem z Księgi Mądrości: mądra i dzielna niewiasta.

Codzienne życie wyglądało wtedy zupełnie inaczej, nie było telewizorów, czy innych przekaźników. Ludzie sami byli kreatorami swojego czasu. Obecnie człowieka mocno popędza zegarek, ponieważ o tej godzinie jest serial, transmisja, wiadomości…lub coś innego. Nie wiem nawet czy Ulmowie mieli zegarki. Rano się wstawało, sprzątało, szykowało dla dzieci śniadanie, potem trzeba było gotować obiad, potem przygotować kolację, spanie i tak dalej. Zadania wyznaczały rytm dnia i to niezmiennie taki sam.

Narzekała?

– Nikt nigdy nie słyszał, aby Wiktoria narzekała, żaliła się na trudności dnia. Nigdzie nie spotkałam wzmianki ani o kłótni, ani o cichych dniach między małżonkami. Józef i Wiktoria byli bardzo dobranym małżeństwem. Pani Stanisława Kuźniar określiła ich relację słowami: „Jak on był za nią”. Nie tylko, że ją kochał, ale „jak on był za nią”. Na rodzinnych zdjęciach oboje są tacy pogodni, tacy radośni, pogodzeni z tym, co mają. Nawet na tych wojennych zdjęciach widać kochającą się rodzinę. Jestem przekonana, że rodzice robili wszystko, żeby dzieciom jak najwięcej zaoszczędzić tej wojennej traumy.

Oprócz książek dla dorosłych, napisała pani również wierszowane opowiadanie dla dzieci przedszkolnych o rodzinie Ulmów. Czy dużą trudnością było przedstawienie tak tragicznej historii najmłodszym?

– Trudnością nie nazwałabym tego, ale chciałam również dzieciom przedstawić życie tej błogosławionej niebawem rodziny. Przez 30 lat pracowałam jako katechetka, więc mam doświadczenie w pracy z dziećmi i młodzieżą, jak również w pisaniu wierszy. Może nawet łatwiej jest strofą opisać konkretny epizod i dla zilustrowania tematu połączyć go z odpowiednim obrazkiem – czyli akwarelą na bazie zdjęcia Józefa Ulmy, które na potrzeby książki pięknie zrobiła Anna Gołojuch. W treści dla młodszych dzieci oczywiście nie wchodziłam w krwawe szczegóły samej zbrodni, choć nie pomijam faktu że zginęli. Krótkie wierszowane strofy opowiadają o życiu i śmierci oraz nagrodzie nieba za dobre życie. Jeśli ktoś dobrze żył, to po śmierci idzie prosto do nieba. Taki jest przekaz książeczki „Boso do nieba”.

Czasem jestem zapraszana do szkół i przedszkoli, żeby dzieciom przybliżyć historię Ulmów. Ze zdumieniem stwierdzam, że dzieci są zainteresowane i przyjmują historię rodziny ze spokojem i powagą. Zadają nawet sensowne pytania, co świadczy o przejęciu się tematem. Wspomnę rozmowę z panią psycholog w szkole specjalnej, która po spotkaniu ze łzami w oczach mówiła: „jeszcze nigdy nie widziałam naszych uczniów tak grzecznych, spokojnych i zainteresowanych”. Tak działa opowieść o błogosławionej rodzinie Ulmów.

Co pani przygotowała dla starszych dzieci?

– „Opowiem Wam o mojej błogosławionej rodzinie” – to będzie mała książeczka podobna w wyglądzie do tej „Boso do nieba”. Opowiadana treść jest jakby z perspektywy Stasi, najstarszej córki Ulmów, która wierszem i prozą przybliży dzieje swojej błogosławionej już Rodziny. Wiersz jest napisany, poszczególne informacje też, choć trzeba je będzie nieco skrócić, żeby książka zmieściła się w podobnym jak poprzednia formacie. Lecz skoro jest to opowieść o błogosławionej rodzinie to ukaże się po beatyfikacji.

Jest już przygotowana do druku inna książka – pierwsza z serii dziesięciu tomików – zatytułowana „Spotkania z Rodziną Ulmów”, która ukaże się jako zapis ponad dwustu felietonów wyemitowanych na antenie przemyskiego Radia Fara od października 2017 roku do 17 września 2023 r.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Maria Szulikowska: Wiktoria Ulma miała szersze horyzonty. Nie tylko kuchnia i gary
Komentarze (2)
ŚT
~Średnia Teresa
31 sierpnia 2023, 17:17
Wiktoria to kobieta innej epoki, miała ogromny szacunek do starszego o 12 lat męża i ogromny podziw dla jej talentów. Józef pomagał żonie, nosił wodę co nie było wówczas oczywistym zajęciem dla mężczyzn, kiedy ich fotografował to wiadomo, że w domu był a podczas wyrabiania zdjęć czy chodowania jedwabników- angażował dzieci. Nie ma co zazdrościć im zgodności. Kościół też daje za przykład mniej przykładnych, którzy mimo wad chcieli zdobyć i zdobyli niebo jak choćby kapryśna Edyta Stein czy Albert Chmielowski, który na łożu śmierci poprosił o papierosa, bo nie mógł poradzić sobie z nałogiem. Wystarczy zacząć więcej czytać o innych świętych. Ja jestem choleryczką, nie jestem idealna, moje dzieci i mąż też ale nie przeszkadza nam to pragnąć nieba i walczyć z wadami.
DM
~Daria M.
30 sierpnia 2023, 21:32
A gdyby okazało się, że była choleryczką....gdyby nie umiała czytać i Sue jąkała...albo zdarzało jej się narzekać na trudy codzienności...albo wyrzucała mężowi, że jak wraca siada z gazetą i nie pomaga jej....a jakby była skłócona z którąś z sąsiadek....a gdyby jej starsze dzieci kradły z pola sąsiadów kapustę... Pisze to, aby pokazać, że i taka kobieta i taka matka też może być osobą świętą. Mam wrażenie, że na siłę dopisuje się biografie Wiktorii...ale tylko w takim nieskazitelnym stylu. Inny przebieg zdarzeń nie przeszedłby przez nasz ciasny umysł widzący świętość tylko w bezgrzeszności, poprawności i optymizmie.