O. Augustyn o problemie pedofilii w Kościele
Za grzechami seksualnymi księży wobec dzieci i młodzieży często kryje się nie tyle klasyczna pedofilia, ile "rozmyte osobowości", których głębokie problemy emocjonalne i moralne ciągną się całymi latami - mówi KAI o. Józef Augustyn.
Znany duszpasterz i kierownik duchowy, zajmujący się od lat formacją kapłańską i seminaryjną podkreśla, że Kościół katolicki może chwalić się tym, co robi przeciwko pedofilii we własnym środowisku. Jednocześnie uważa, że w Kościele w Polsce wciąż brakuje wspólnotowej skruchy, pokuty i modlitwy.
Oto treść rozmowy z o. Józefem Augustynem SJ:
KAI: Z jakimi uczuciami odbiera ojciec działania Episkopatu na rzecz prewencji i rozwiązywania konkretnych przypadków pedofilii wśród duchownych?
- Te działania wymuszone są okolicznościami. Ale już w Starym Testamencie Bóg często wymuszał na narodzie wybranym nawrócenie, posługując się różnymi bolesnymi wydarzeniami. Kościół w Polsce jest jak inne Kościoły. Nie jesteśmy wyjątkiem, reagujemy podobnie jak w innych krajach - pod presją.
Trzeba też zauważyć, że w ostatnich dziesięcioleciach przechodzimy od systemu poufnego załatwiania tych najtrudniejszych spraw w Kościele do mierzenia się z nimi w świetle kamer. To dwa różne sposoby rozwiązywania problemów, reagowania. Czy chcemy, czy nie chcemy, z mediami musimy się liczyć. Chodzi jednak o to, byśmy mówili w nich własnym, kościelnym językiem i byśmy byli sobą.
Kamery ten proces utrudniają?
- Oczywiście. Oskarżania w stylu: "Kościół zawsze krył pedofilię" są nieprawdziwe i niesprawiedliwe. Znam przypadki sprzed lat zawieszania księży w czynnościach kapłańskich z powodu nadużyć seksualnych wobec nieletnich. Dawne poufne załatwianie tych trudnych spraw narażało jednak pewnych przełożonych, tych może nieco naiwnych, na pokusę łatwizny. Przyjmowali od sprawców owych niegodziwych czynów przyrzeczenia poprawy i zostawiali ich na tych samych stanowiskach albo w pewnych przypadkach przenosili, na nowe miejsca, a ci nieraz zachowywali się po staremu. Wobec ludzi zepsutych moralnie takie działania są bezskuteczne. Oni muszą ponieść konsekwencje swoich czynów. Teraz dziennikarze grzebią w ludzkiej pamięci i po archiwach i to nam właśnie wypominają.
Ale może też kamery przyspieszają proces wypracowywania pewnych norm i zachowań, choćby poprzez wskazywanie konkretnych przypadków?
- Media angażują nieproporcjonalne środki do nagłaśnianie nadużyć seksualnych wśród księży. Bo to - jak się okazało - i w Polsce bardzo dobrze się sprzedaje. Mówiąc nieco ironicznie, wielu polityków i ludzi mediów może sobie powiedzieć: w końcu maszyna ruszyła… Gdyby chodziło im o dobro dzieci, równie dużo - a może i więcej - czasu winni poświęcić na walkę z tym zjawiskiem np. w rodzinach patologicznych. Tam wyrządza się dzieciom straszliwe krzywdy. Problem jest jednak arcytrudny do rozwiązania, przykry i mało medialny. Poza tym, co tu kryć - sami dziennikarze o tym dobrze wiedzą - za rozkręconą maszynerią stoi cały "przemysł medialny". Ale Bóg może się i tym posłużyć, by nas skłonić do skruchy i nawrócenia. Każdy przypadek wykorzystania seksualnego dziecka jest bardzo ciężkim grzechem.
Myśli ojciec, że w ślad za postępowaniem Kościoła, który wypracował konkretne normy i zapowiedział "zero tolerancji" dla pedofilii, pójdą także inne środowiska, by przeciwdziałać problemowi, który ma wymiar ogólnospołeczny?
- Wierzę, że ból, który Kościół - księża i wierni - dzisiaj przeżywa, będzie służył oczyszczeniu najpierw jego samego, a potem także innych środowisk: rodzinnych, wychowawczych, sportowych, medycznych, kulturalnych i wszystkich innych, w których dzieci są ofiarami brutalności, przemocy, manipulacji, chciwości na pieniądze, egoizmu i przemocy seksualnej. A atakowanie i wykorzystanie dziecka to coś bestialskiego, nieludzkiego… Nagłaśniając od dziesiątków lat problemy nadużyć seksualnych księży wobec dzieci, środowiska medialne praktycznie milczały, gdy chodzi o lobby polityczne w Niemczech czy w Holandii popierające pedofilię i w sposób otwarty dążące do jej zalegalizowania. Takie działania były i są traktowane jako wyraz wolności. Podkreślam jednak: te zjawiska nie usprawiedliwiają jednego grzechu w Kościele.
Tym bardziej że Kościół jest nauczycielem postaw moralnych.
- Porównywanie liczby przypadków nadużyć seksualnych wobec dzieci w Kościele i poza nim, jest oczywiście uzasadnione. Ale żadne cyfry nie mogą służyć "usprawiedliwianiu" grzechu. Mnie osobiście nie dziwi, że media tak gorliwie interesują się problemami seksualnymi księży. Jest to wysoka cena za przypominanie światu wypracowanej przez tysiąclecia moralności seksualnej. Wiarygodność Kościoła wynika z faktu, że sam wciela w życie to, co głosi. Dlatego każdy przypadek nadużycia seksualnego księży wobec dzieci w Kościele jest bardzo bolesnym ciosem w samą istotę jego misji. To wielka rana jemu zadana.
Kościół w Stanach Zjednoczonych czy Irlandii zapłacił ogromną cenę utraty wiarygodności, także wśród wiernych. Czy uważa ojciec, że sposób, w jaki do problemu podchodzi Kościół w Polsce uchroni nas przed podobnym scenariuszem?
- Po pierwsze, skala zjawiska jest jednak różna. Nadużycia seksualne księży wobec dzieci i młodzieży w Polsce to mimo wszystko pojedyncze przypadki. Nie wydaje mi się, aby nagle miało się okazać, że są to przypadki masowe. Zachodnie szkoły prowadzone przez księży i zakonników były mimo wszystko środowiskami zamkniętymi. Łatwiej było o taki proceder; łatwiej też - przynajmniej do czasu - można było takie zachowania kryć. Polskie parafie to środowiska otwarte, stąd prostsza jest kontrola środowiskowa, wgląd. Mówiąc to, niczego nie usprawiedliwiam, ale usiłuję rozumieć różnice… Poza tym wierzę, że już czegoś się nauczyliśmy od Kościoła w Stanach, Irlandii, Holandii, Niemczech i w innych krajach. Myślę, że rozwiązywanie problemów nadużyć seksualnych księży w Polsce będzie u nas sprawniejsze i nie spowoduje takiej destrukcji wspólnoty Kościoła, jaka miała miejsce na przykład w Irlandii. Aby tak się stało, musimy się o to modlić.
Czyli, wszystko w porządku?
- Nie jest wszystko w porządku. Prawna, kościelna, społeczna, ekonomiczna strona całego zagadnienia to nie wszystko. Ponadto istnieje głęboki problem moralny i duchowy. Ciągle - w moim odczuciu - brakuje wspólnotowej skruchy, pokuty i modlitwy. Mam wrażenie, że w wypowiedziach księży dominuje język polemiczny. Gdy mówi się: "Polański przecież…". Proszę wybaczyć, ale takie paralele w ustach księdza są niegodne.
Próbujemy jako przedstawiciele Kościoła odpowiadać błyskotliwie, wyszukiwać nowe wątki, odkrywamy niuanse, okoliczności łagodzące, wskazujemy inne punkty widzenia itp., itd. Ale cały wywód po prostu źle brzmi, ponieważ przesiąknięty bywa nieraz duchem polemiki. Służy usprawiedliwianiu. Po drugie, ciągle próbujemy odwoływać się do sali sądowej, do instytucji państwowych: "Dopóki mu nic nie udowodniono…". Nasz kościelny styl "bronienia się", bo trzeba się bronić przed tą zajadłością medialną, musi być jednak inny, niż styl środowisk politycznych, ekonomicznych, dziennikarskich, szkolnych, medycznych, sportowych… Reprezentujemy Ciało Mistyczne Chrystusa, a nie wielką światową korporację.
A ma ojciec pomysł, jak miałoby to wyglądać?
- Trzeba otwarcie mówić o grzechu, pokucie, wynagradzaniu Bogu i ludziom oraz o Jego nieskończonym miłosierdziu. Ponadto trzeba robić głębokie rozeznanie duchowe i wspólnotowy rachunek sumienia. Jeżeli na przestrzeni lat w jakiejś diecezji, prowincji zakonnej jest kilka przypadków nadużyć seksualnych księży, zakonników wobec dzieci czy młodzieży, to - najprawdopodobniej - za tym kryje się określony klimat moralny, formacyjny, wspólnotowy… Tolerancja na małe grzechy rozbestwia ludzi nieuczciwych.
Kilka lat temu w jednej z czeskich diecezji biskup tygodniami był nękany przez media z powodu jednego przypadku księdza pedofila. W swojej bezradności ogłosił pielgrzymkę do diecezjalnego sanktuarium i wszystkich wiernych zaprosił do udziału w niej. Było to szczere i przyniosło owoce. Dziennikarze, także ci najbardziej "pracowici w temacie", nie są - jak wierzę - bez sumienia i takie zachowania potrafią docenić. Nie chodzi o gesty "pod publiczkę". Trzeba to robić szczerze i z dobrą intencją. Reszta w rękach Boga.
Skoro od tygodni w Polsce huczy się na temat nadużyć seksualnych księży wobec dzieci, a media otwierają swoje serwisy informacyjne tym tematem, w takim razie mamy problem. To, co się dzieje, wierzących bardzo boli. Ludzie chodzący do Kościoła co niedzielę mają dość słuchania na ten temat. Gdy nie ma nowych informacji, te stare powtarza się w kółko. Trzeba prostować fałszywe informacje, ale nie przyjmować nazbyt polemicznego tonu, nie atakować tych, którzy nas atakują.
Zauważmy, że więcej krzyku narobiło w mediach kilka ostatnich konferencji prasowych z udziałem duchownych aniżeli same przypadki. Jeżeli ostatnio prasa zagraniczna pisała tak wiele o pedofilii księży w Polsce, to właśnie za sprawą tych kilku feralnych wystąpień. Poprawienie swoich wypowiedzi po godzinie bywa czasami konieczne, ale to kolejne nagłaśnianie sprawy. Spotkania z dziennikarzami stanowi swoiste "urbi et orbi", deklarację złożoną całemu światu. Tymczasem "nasze" najważniejsze "deklaracje" dotyczące nadużyć seksualnych "naszych" księży winny mieć miejsce w "naszym" kościele, przed Panem Bogiem na kolanach. Można ogłosić dzień postu, zaprosić wiernych na godzinną adorację "za grzechy nasze i całego świata". To nikogo nie zgorszy, przeciwnie - bardzo zbuduje.
W ostatnich dniach biskupi kilkakrotnie wypowiadali słowo przepraszam, pojawiło się ono także w oficjalnym dokumencie Episkopatu. Wyczuwam, że uważa ojciec, iż - od strony duchowej - nie zamyka to sprawy, bo trzeba wyraźnych znaków pokuty.
- Ważne jest jedno i drugie. Żywię najwyższy szacunek wobec każdego "przepraszam". To wyraz odwagi. Ale - jeżeli spojrzymy na sprawę głębiej - to człowiek człowieka nie przeprosi za swój grzech, bo człowiek nie grzeszy najpierw przeciwko bliźniemu, ale przeciwko Bogu. My nie jednamy się najpierw między sobą, ale w Bogu i z Bogiem. Na początku Mszy mówimy: "Przeprośmy Boga za nasze grzechy", a dopiero potem: "Przekażcie sobie znak pokoju". Jeżeli mam konflikt z drugim człowiekiem, to cóż ja mogę ze swoim "przepraszam"? Nic. Nie mogę odpuścić bliźniemu jego grzechu, a on mojego, bo tylko Bóg może to uczynić. A grzech, o którym mowa, jest wielki. Jeden z biskupów mówił, że to grzech równy judaszowemu, ostatni papieże mówili o zbrodni przeciwko dziecku.
Gdy w Kościele jest grzech, Kościół zaprasza wiernych do pokuty. Trzeba więc czynić akty pokuty i trzeba to robić szczerze. Wtedy na pytania dziennikarzy można odpowiedzieć prosto: "Zapraszam na dwudziestą do katedry na adorację jako pokutę za nasze grzechy". (Także grzechy fałszywych oskarżeń wobec pewnych księży, którym takie oskarżenia miażdżą całe życie). Akt pokuty byłby znakiem, że my naprawdę nie chcemy bronić ludzi nieuczciwych.
Liczby - jak mówiliśmy - są niewątpliwie ważne, bo jest różnica, czy na wojnie zginie jeden żołnierz, czy cała armia. Ale jeśli chodzi o grzech, to liczby są względne. Jeden grzech Adama rzucił cień na całą ludzkość, a jeden grzech Judasza wpisał się w cała historię zbawienia. Jeden! Gdyby w Polsce miał miejsce tyko jeden przypadek grzechu pedofilii księdza, byłoby już za co pokutować.
A więc, na pewno pokuta, a konferencje prasowe - ewentualnie.
- Niech będą, one mają swoją rolę do spełnienia. Chodzi jednak o to, by nie był to jedyny sposób "bronienia się" zarówno przed nieuczciwymi księżmi, którzy mają swoje na sumieniu, jak i przed niesprawiedliwym atakowaniem przez media wszystkich księży i biskupów.
Zmasowany atak na środowiska duszpasterskie to strzał społeczeństwa we własną stopę. Dzieci i młodzież tracą do nas zaufanie, a na tym tracą wszyscy. Niektórzy duchowni nie wytrzymują presji i zaczynają wołać hiobowym głosem: "Na miłość Boską, my nie jesteśmy pedofilami…". Biorąc pod uwagę skalę zjawiska w świecie, każde środowisko mogłoby tak wołać… Gdyby konferencje prasowe były poprzedzone ogłoszoną - oficjalnie - pokutą, modlitwą i jałmużną, brzmiałyby inaczej. Podejrzewam, że spadłoby zapotrzebowanie na nie.
Myśli ojciec o pokucie publicznej?
- Publicznej i prywatnej.
A rzecz podstawowa, to chyba konsekwentna realizacja wytycznych i aneksów przyjętych przez Episkopat?
- Naturalnie. Uważam, że Kościół katolicki może chwalić się tym, co robi przeciwko pedofilii we własnym środowisku. Oby wszystkie środowiska poszły w jego ślady… To, co wypracowano do tej pory - także u nas w Polsce - jeśli chodzi o zapisy prawne odnoszące się do ścigania sprawców, badania sprawy, prowadzenia procesu, karania, pomocy i zadośćuczynienia ofiarom itp., jest bezcenne. Kto uważnie śledzi, co robi w tym względzie Stolica Apostolska i episkopaty w wielu krajach, przyzna, że nie jest przesadą, gdy powiemy, że jesteśmy awangardą w świecie. Żadne środowisko nie wypracowało sobie tak precyzyjnych zasad, reguł, norm postępowania i żadne środowisko nie poświęciło tyle uwagi problemowi pedofilii, co katolicy. Oczywiście, jesteśmy trochę popędzani przez media, ale - jak mówiłem - Bóg i tym może się posłużyć.
Podsumowując: mniej polemik, więcej pokuty?
- Tak, i świadomości, że jesteśmy Kościołem, wspólnotą ludzi grzesznych, którzy szukają zbawienia. Te pojedyncze sytuacje nadużyć seksualnych duchownych wobec dzieci i młodzieży pokazują nam coś bardzo ważnego. Trzeba z nich wyciągać wnioski, także w odniesieniu do formacji przyszłych księży. Proszę wybaczyć… jeżeli w zakonie i diecezji powtarzają się takie pojedyncze sytuacje, to rodzi się pytanie: Kto i jak formował tych księży? To bolesne pytanie, którego nie słyszy się w naszych polemikach i dyskusjach.
Proszą zauważyć, że w tej rozmowie używam określenia: "nadużycia seksualne księży wobec dzieci i młodzieży", a nie skrótu "księża pedofile". By wykazać, że ktoś jest klasycznym - w sensie psychiatrycznym - pedofilem, konieczne byłyby długie nieraz badania. Nic o człowieku nie wiemy, a wszyscy krzyczą: "ksiądz pedofil". Pedofilia to także problem środowiska księży i zakonników. Ale w konkretnej sytuacji - ostrożnie, przy rzucaniu tym najcięższym kamieniem w człowieka. Za grzechami seksualnymi księży wobec dzieci i młodzieży często kryje się nie tyle klasyczna pedofilia, ile "rozmyte osobowości", których głębokie problemy emocjonalne i moralne ciągną się całymi latami, a oni nic z nimi nie robili.
Kiedy życie człowieka naznaczone jest takim wewnętrznym moralnym i emocjonalnym rozpadem, wówczas może zdarzyć się wszystko. Takie sytuacje "przypadkowe", de facto przypadkowe nie są. To tragiczna konsekwencja dziesiątków lat hołdowania własnym namiętnościom. Takim osobom może przydarzyć się wszystko.
rozmawiał Tomasz Królak / Kraków
Skomentuj artykuł