Okruchy Ewangelii: druga niedziela Adwentu
Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym (Mk 1,1) - tymi słowami św. Marek rozpoczyna swoją Ewangelię, poświęcając jednak pierwsze jej wersety nie narodzonemu w Betlejem Emmanuelowi, ale ostatniemu z proroków - Janowi Chrzcicielowi, który przygotował Mu drogę (por. Mk 1,2).
Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów (Mk 1,4). Jan Chrzciciel nie idzie do Jerozolimy, nie głosi swojej nauki na placach czy skrzyżowaniach dróg, nawet nie na dziedzińcu świątyni, ale na pustyni.
Pustynia w tamtym czasie miała wiele znaczeń. Po hebrajsku midbar (pustynia), to m.in. "miejsce Słowa", miejsce uprzywilejowanego działania Boga, dlatego prorocy, a później eremici udawali się na pustynię, aby lepiej słyszeć głos Boga.
W języku łacińskim "pustynia" to desertum od deserere "opuścić, porzucić, zaniedbać". Autorzy chrześcijańscy będą nie raz powoływali się na tę etymologię, aby pokazać, że zaniedbanie, porzucenie i zerwanie więzi z Bogiem, przeobraża nieuchronnie życie człowieka w pustynię, prowadzi do duchowej śmierci.
Sens dzisiejszej Ewangelii wydaje się więc dość jasny. Aby dojść do Betlejem, aby odnaleźć Mesjasza, trzeba najpierw wyjść na pustynię. Tam, w ciszy, lepiej słychać głos Boga, a w samotności wyraźniej widać swoje życie: czy jest oazą z której inni mogą czerpać, czy suchą pustynia, rodząca jedynie osty i ciernie.
Do Betlejem idzie się przez pustynię ciszy, samotności i wyrzeczenia.
Św. Jan Chrzciciel, który nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a żywił się szarańczą i miodem leśnym (Mk 1,6), mówił nam o tym słowem i przykładem, a Kościół przez całe wieki przypominał specjalnym przykazaniem w którym Adwent był "czasem zakazanym", czasem pokuty bez "hucznych zabaw".
Kilka lat temu, gdy w naszej ojczyźnie wprowadzono nową wersję przykazań kościelnych (2003 r.) i Adwent oficjalnie przestał być czasem pokutnym, w "Wiadomościach" pojawił się ironiczny napis: "W Wigilię schabowy zamiast karpia", a przez kraj przetoczyła się dyskusja o poście, świętowaniu i naszym Kościele.
"Chcecie z nas uczynić drugą Holandię - mówiła oburzona pani - tylko raz do spowiedzi i cały rok do Komunii".
Z pewnością nikt nie chciał uczynić z Polski drugiej Holandii, a jedynie z dzieci w wierze dojrzałych chrześcijan, którzy uczynki pokutne, posty i umartwienia, podejmują nie z obowiązku i lęku, ale z wewnętrznego przekonania, że właśnie w ten sposób przygotowują drogę Panu i prostują dla Niego ścieżki (por. Mk 1,3).
Czy nam się to w Polsce udało? Czy jako chrześcijanie zdajemy egzamin dojrzałości?
Do Betlejem idzie się przez pustynię. Niestety, coraz bardziej Adwent przypomina u nas bazar i lunapark:
Josif Brodski, 24 grudnia 1971 roku (frg.), tłum. St. Barańczak
Kilka dni temu, w pierwszą Niedzielę Adwentu ze zdumieniem przecierałem oczy widząc na południu Polski probostwo i przylegający do niego farski ogród mrugające światłami jak... dom towarowy.
Nie, nie uważam, że święta były lepsze i łatwiej było odnaleźć Boga, gdy na półkach był tylko ocet, na ulicach szarość, a w telewizji jeden program, ale przecież każda gospodyni wie, że aby potrawa miała smak, nie dosypuje się do niej cukru, tylko odrobinę soli...
Od kilku lat Adwent nie jest już "czasem zakazanym", ale czasem "radosnego oczekiwania na przyjście Chrystusa", co nie oznacza jednak, że Adwent zatracił swój wymiar pokutny, który w żaden sposób nie wyklucza adwentowej radości. Przeciwnie, oczyszcza ją i pomnaża.
Jeśli zatem chcemy dobrze przygotować się na Boże Narodzenie i nie zmęczyć się Świętami, zanim jeszcze nadejdą, nie dosypujmy do Adwentu "cukru", ale szczyptę "soli": modlitwy, jałmużny i postu.
* * *
Panie Boże, który wzywasz nas dzisiaj abyśmy przygotowali drogę Twojemu Synowi, spraw, prosimy, abyśmy usunęli z niej wszystko, co sprzeciwia się Jego przyjściu. Który żyje i króluje na wieku wieków. Amen.
Skomentuj artykuł