Afrykańska pielgrzymka papieża Franciszka
Podczas pierwszej pielgrzymki do Afryki papież Franciszek uda się do Kenii, Ugandy i Republiki Środkowoafrykańskiej. Odwiedzi kraje mogące służyć za przykłady bolączek, na które cierpi cały kontynent - terroryzmu, bratobójczych wojen i rosnącego autorytaryzmu.
W każdym z odwiedzanych państw papież zatrzyma się tylko na dwa dni i - głównie ze względów bezpieczeństwa, ale także logistycznych - odwiedzi jedynie stolice. Pierwszym krajem będzie Kenia, dokąd papież przybędzie w środę. Zgodnie ze swoim zwyczajem zażyczył sobie, by odwiedzić najuboższych i najsłabszych. Spotka się z nimi w Nairobi, w slumsie Kangemi, zamieszkanym przez prawie siedemset tysięcy ludzi.
Franciszek odprawi też mszę na stołecznym stadionie, a hierarchowie kenijskiego Kościoła katolickiego spodziewają się, że na nabożeństwo wybrać się może nawet półtora miliona ludzi.
Organizatorzy papieskiej pielgrzymki od samego początku jej przygotowań obawiali się o względy bezpieczeństwa. Kenia, jedno z najsprawniejszych państw Afryki wschodniej, w ostatnich latach wstrząsana jest terrorystycznymi atakami somalijskich dżihadystów z ugrupowania al-Szabab. Wojny wywoływane przez lokalnych dżihadystów i zamachy bombowe stały się w ostatnich latach plagą wielu afrykańskich państw, zwłaszcza położonych w zachodniej części kontynentu: Mali, Nigerii, Nigru, Kamerunu, Czadu, Republiki Środkowoafrykańskiej.
Ataki somalijskich dżihadystów są odwetem za udział kenijskiego wojska w inwazji zbrojnej na Somalię i jego zaangażowanie w wojnie z al-Szabab. Choć poza Kenią w cieszącej się poparciem Zachodu operacji zbrojnej uczestniczą wojska Etiopii, Ugandy i Burundi, somalijscy dżihadyści upatrzyli sobie na cel odwetowych ataków właśnie Kenię, która wcześniej nie mieszała się w konflikty polityczne w Somalii, za to udzielała gościny i pomocy milionom Somalijczyków, którzy szukali u sąsiadów schronienia przed wojną.
Dziś liczna, zwłaszcza na wschodnim wybrzeżu, wspólnota muzułmańska i diaspora somalijska w Nairobi ułatwia al-Szabab terrorystyczne ataki. Dwa lata temu partyzanci al-Szabab zaatakowali centrum handlowe Westgate w Nairobi (prawie stu zabitych, dwustu rannych), a w tym roku wiosną dokonali masakry chrześcijańskich studentów na uniwersytecie w położonej w pobliżu granicy z Somalią Garissie (150 zabitych). Jeszcze w czerwcu, obawiając się zamachu terrorystycznego, papież nie wykluczał, że wykreśli Kenię z programu jesiennej pielgrzymki do Afryki.
Z Kenii papież pojedzie do sąsiedniej Ugandy, gdzie odprawi w Kampali mszę i odwiedzi klinikę i ośrodek dla inwalidów w Nalukolongo, na stołecznym przedmieściu. Zamachowcy z al-Szabab uderzyli także w Ugandzie - w 2010 r. w zamachu bombowym zginęło tam prawie sto osób. Ale głównym problemem tego kraju są nie dżihadyści, lecz panujący już trzydzieści lat prezydent Yoweri Museveni, który w przyszłym roku zamierza ubiegać się o kolejną reelekcję.
Kiedy w 1986 r. obejmował władzę jako zwycięzca wojny domowej, kończącą epokę krwawych tyranii Idiego Amina i Miltona Obote, Museveni był uważany za nadzieję dla Ugandy. Okazał się sprawnym zarządcą, a pod jego panowaniem z kraju upadłego Uganda przerodziła się w kwitnące i spokojne państwo.
Zachwycony Musevenim Zachód stawiał go za wzór innym afrykańskim przywódcom i nie niepokoiło go to, że choć Ugandyjczyk przestrzegał prawa i demokratycznych reguł, to długo sprzeciwiał się tworzeniu w Ugandzie partii politycznych, będących w jego przekonaniu źródłem kumoterstwa i złodziejstwa w polityce.
Z każdym rokiem rządów z wzorowego zarządcy Museveni przeradzał się w satrapę, który dla przedłużenia panowania nie zawahał się wykreślić z konstytucji zapisu ograniczającego prezydenckie kadencje do dwóch. Dopiero wtedy wzór z Ugandyjczyka zaczęli brać sąsiedzi. W Burundi prezydent Pierre Nkurunziza przedłużył niedawno swoje panowanie na trzecią, zakazaną zgodnie z konstytucją kadencję, a posłowie w Rwandzie debatują, żeby podobny zapis wykreślić z konstytucji i umożliwić dalsze rządy panującemu od 2000 r. prezydentowi Paulowi Kagame.
Nad obejściem zapisu ograniczającego prezydenckie kadencje głowią się w Kinszasie urzędnicy prezydenta Josepha Kabili. W Brazzaville, stolicy siostrzanego Konga, położonego na drugim brzegu granicznej rzeki, właśnie taki zapis z konstytucji usunięto i rządzący czwartą dekadę prezydent Denis Sassou-Nguesso będzie panował dalej.
Ostatnim etapem papieskiej podróży będzie pogrążona w wojnie domowej Republika Środkowoafrykańska. Stary konflikt między stanowiącymi większość i sprawującymi władzę chrześcijanami z południa kraju oraz dyskryminowanymi muzułmanami z północy przerodził się w otwartą wojnę trzy lata temu, gdy muzułmańscy partyzanci zdobyli stolicę kraju, Bangi i przejęli w niej władzę.
Zmiana władzy zaowocowała pogromami chrześcijan, którzy z kolei zorganizowali się w nową partyzantkę. W styczniu 2014 r. pod naciskiem Afryki i Zachodu, obawiających się, że krwawe pogromy przerodzą się w ludobójczą wojnę religijną, rebeliancki prezydent Michel Djotodia zgodził się oddać władzę rządowi tymczasowemu. Ale jego rezygnacja, zamiast przynieść pokój, roznieciła tylko wojnę, bo teraz do pogromów muzułmanów przystąpili zwycięscy chrześcijanie. Szacuje się, że dziesiątki tysięcy ludzi straciło życie w wojnie domowej, a prawie milion, jedna piąta ludności kraju, stało się uchodźcami.
Francuzi, którzy wysłali wojska do Republiki Środkowoafrykańskiej, by przerwać tamtejszą wojnę (są dziś tam wspierani przez wojska ONZ), ostrzegali papieża, że poza lotniskiem nie będą mu w stanie zapewnić bezpieczeństwa i odradzali podróż do Bangi. Franciszek zdecydował inaczej, a w środkowoafrykańskiej stolicy zamierza odprawić mszę na stadionie, odwiedzić obóz dla uchodźców, a także meczet Koudoukou, w którym chce się spotkać z przywódcami muzułmanów.
Skomentuj artykuł