"Jestem córką diabła" [REPORTAŻ]
Co łączy sierocińce w Puerto Maldonado z "gorączką złota"? Kolokwialnie mówiąc, te dzieci są "produktem ubocznym" długiego łańcucha nieprawości.
Tego samego dynamizmu w zepsutym grzechem człowieku, który nazywamy "żądzą", a którego początkiem w tym przypadku jest barbarzyństwo względem przyrody, gwałt zadany środowisku, wspólnemu domowi wszystkich stworzeń.
Zatem pierwszą grupę dzieci można by nazwać "dziećmi przypadku", bo zawiodła antykoncepcja, a matka miała na tyle wrażliwe sumienie, że nie zdobyła się na aborcję. Inne dzieci to sieroty, bądź półsieroty, potomstwo tych 150 lub 200 zmarłych w tragicznych okolicznościach osób z obozów mineros ilegales, nielegalnych kopaczy złota.
Kolejna grupa, to dzieci rdzennych mieszkańców tego regionu Amazonii, oddane przez rodziców z powodu zaistniałej sytuacji gospodarki rabunkowej i naruszenia warunków życia. Dzieci rodziców, którzy nie umieją odnaleźć się obecnej sytuacji zaburzonych relacji i struktur społeczno-plemiennych.
Ostatnia grupa, to sieroty po brazylijskich specjalistach od wycinania lasów i wywożenia drzewa z Peru, którzy uprawiają swój proceder w tym samym, niekontrolowanym przez władze rejonie.
Seks, który jest ucieczką od rozpaczy
Moi dwaj gospodarze, Isidoro i Angel, Hiszpanie, tercjarze zgromadzenia ojców Marianów, zabierają mnie ze sobą do sierocińca św. Marty (Hogar de Santa Marta), gdzie są wolontariuszami.
Pakujemy się wszyscy trzej do trzykołowego pojazdu zwanego triciclo, po czym "tniemy" wilgotne, lecz rześkie o tej porze dnia powietrze jadąc pustymi jeszcze uliczkami Puerto Maldonado. Pierwszy widok, który rzuca mi się w oczy, to ilość pijalni piwa z wyzywającymi banerowymi szyldami, na których półnagie kobiety reklamują piwo marki Cusqueña.
Zatem to tutaj, do miasta przyjeżdżają niektórzy "mineros", by zapomnieć na chwilę o brutalnej, błotnistej, złotawo-rtęciowej rzeczywistości. Topią być może w alkoholu świadomość niszczenia własnymi rękami przyszłości swoich dzieci i życia całych plemion. Seks i narkotyki prawdopodobnie pełnią tę samą rolę. Paradoks. Lwią część pieniędzy, które dostaną za niewolniczą pracę, wydadzą na to, by, choć na chwilę o niej zapomnieć. Nie wiem, czy wszyscy mogą swobodnie opuszczać teren górniczych osad, ale pewnikiem pozostaje, że bez dokumentów, dotrą najwyżej do pierwszego punktu kontrolnego poza miastem.
Owoc ucieczki - sierociniec
Wysiadamy z triciclo przed dwupiętrowym domem, który od ulicy nie wyróżnia się niczym szczególnym wśród innych budynków. Hogar de Santa Marta został założony przez Pilar Nores de García. Znam ją jedynie ze zdjęcia w jej ubogim pokoju - biurze na piętrze ośrodka, z którego uśmiecha się do mnie kobieta w średnim wieku z naturalnymi pasemkami siwych włosów.
Styczeń w Peru, to okres wakacji. Pilar wyjechała na miesiąc do rodzinnej Saragossy we wschodniej Hiszpanii. Ma od czego wypocząć. Jakiś rok temu zmarł na AIDS mały chłopczyk z jej ośrodka. Miał tu rodzoną siostrę, która kilka miesięcy po jego śmierci popełniła samobójstwo. Z kolei nie dalej niż miesiąc temu, jedna z wolontariuszek z Hiszpanii zginęła na miejscu podczas wyprawy do dżungli (standardowa przeprawa na tyrolce z jednego brzegu rzeki na drugi). Na szczęście dla Pilar samobójczyni zostawiła list pożegnalny, a świętej pamięci wolontariuszka była pełnoletnia.
Sierociniec Santa Marta został założony w marcu 2006 roku, przyjmuje bezpłatnie dzieci, które są ofiarami zaniedbania, znęcania, molestowania seksualnego i których rodzice zostali pozbawieni praw rodzicielskich na mocy postanowienia sądu. Centrum współpracuje z jednostką sądu rodzinnego w Puerto Maldonado, ale jest instytucją prywatną, pozarządową, utrzymującą się z dobrowolnych datków najczęściej pochodzących spoza Peru. Z powodu braku odpowiednich instytucji zajmuje się również wychowywaniem tych dzieci podczas długotrwałych procesów sądowych. Tak więc dom ma charakter przejściowy: to znaczy, gdy proces sądowy zostanie zakończony, a dziecko zgodnie z prawem peruwiańskim uznane za opuszczone, rozpoczyna się proces reintegracji z jego (dziecka) biologiczną rodziną (dalsi krewni), bądź proces adopcji. Obecnie w Centrum przebywa więcej niż 20 dzieci: od mniej więcej 2 lat do lat 18.
Taki sierociniec to nieocenione dobro, inicjatywa jednej lub kilku osób o wrażliwych sumieniach i nieprzeciętnej odwadze. Problem w tym, że nawet, jeśli zapewniłoby się tym dzieciom najlepsze z możliwych warunki bytowe, to i tak nie będą miały nikogo, kto śniłby dla nich sny o ich przyszłej wielkości. Wszystko, co się dla nich uczyni nie będzie wystarczająco spersonalizowane.
Zawsze będą odczuwały brak "czegoś podstawowego" w relacjach. Związki pozostaną na poziomie wychowanek-opiekun, a nie dziecko-rodzic. Nikt i nic na poziomie ludzkiej rzeczywistości nie zrekompensuje im wrodzonej potrzeby miłości i bezpieczeństwa, jaką najczęściej zaspokaja jedynie naturalna rodzina. Nic nie zastąpi więzi, jakie się w niej wytwarzają na fundamencie pokrewieństwa ciała i ducha; więzi nieuchwytne, transcendentne dla każdej próby opisu językowego, pierwotne i absolutnie intuicyjne, chciane i zaplanowane przez Boga, jako odblask nierozerwalnego związku między osobami Trójcy Świętej.
Nic nie zaspokoi właściwej każdemu stworzeniu potrzeby przynależności do kogoś, do jakiejś określonej grupy, z którą świadomie i podświadomie się identyfikuje, a zarazem posiada poczucie odrębności od innych rodzin, grup, osób.
Dzieci niczyje. Ofiary gorączki złota
Bracia Isidoro i Angel mają już swój wiek (między 60 a 70 lat). Dwoją się i troją, żeby zaprowadzić, jako taki porządek w ośrodku. Mimo ich duchowego przygotowania i niekłamanej serdeczności, język hiszpański z Półwyspu Iberyjskiego dla indiańskich dzieci (i nie tylko), brzmi szorstko jak wydawanie rozkazów, albo sposób mówienia osoby rozzłoszczonej. Jednym słowem w odbiorze posiada pozorny ładunek agresji. Niektóre z małych dziewczynek chowają się po kątach i płaczą. Po kilku chwilach przyzwyczają się i wrócą do wspólnej zabawy, a nawet pozwolą Angelowi wziąć się na ręce.
Dom posiada swój program, normowany planem dnia i obowiązków dla poszczególnych dzieci. Starsze dziewczynki zajmują się młodszymi, ale i tak zachodzi potrzeba nieustannej kontroli. Dlatego pomoc tych dwóch Hiszpanów jest bezcenna.
Na noc natomiast przychodzi zatrudniona w tym celu mieszkanka Puerto Maldonado. Poza nią jest także kucharka i pani psycholog pod telefonem. Dzieciaki podzielone na grupy w czasie wakacyjnym chodzą na kursy pływania, tańca regionalnego i sztuk plastycznych.
Bracia zaprosili mnie na obiad. - Jesteś córką Boga - mówię przy obiedzie nawiązując do jakiegoś wątku poruszonego przez jedną z dziewczyn w wieku 13 lat. - No, soy hija de nadie (nie, jestem córką niczyją) - odpowiada, a po chwili dodaje - Soy hija del diablo (jestem córką diabła). Mówi to w sposób, z którego z łatwością da się wywnioskować, że to nie pierwsza jej deklamacja tego typu. Uśmiecha się przy tym.
Ale co skrywa ten uśmiech? Nieprzeniknioną tajemnicę ludzkiej duszy, niechcianego lub molestowanego dziecka? Chociaż dzieckiem jest wyłącznie na poziomie psychicznym, bo fizycznie wygląda jak w pełni rozwinięta, młoda kobieta. Dziewczyny z jej plemienia w wieku 13 lat, mogą już wychodzić za mąż i najczęściej w tym wieku mają pierwsze dziecko.
Pierwotne plemiona z amazońskiej dżungli o słabych kontaktach z cywilizacją, kierują się własnymi prawami. Sądzę, że ta ich dziecięca natura, spontaniczność, ufność wobec innych, nawet obcych ludzi, jak ja w tym konkretnym przypadku, pomaga im bardzo przezwyciężać zmory przeszłości, żyć teraźniejszością i marzyć śmiało o przyszłości. Pomaga im to nie zatracić radości życia w sierocińcu, ale co będzie z nimi, kiedy go opuszczą? Z drugiej strony, co więcej można dla nich zrobić, skoro w okresie ich dzieciństwa nie znalazł się nikt, kto otworzyłby przed nimi drzwi własnego mieszkania i serca.
Tam gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska
Co w obecnej sytuacji robi Kościół, ta "staromodna przyzwoitka" (wg wielu oświeconych) wzbraniająca katolikom pozamałżeńskiego seksu, przypominająca o skutkach rozwiązłego życia i strasząca nieposłusznych Bożym przykazaniom piekłem? Jakie podejmuje działania w tym uroczym zakątku ziemi, żyznej i płodnej, lecz permanentnie niszczonej przez destrukcyjne mechanizmy drzemiące w człowieku zranionym grzechem?
Można odpowiedzieć, że to, co wszędzie. Jego działalność polega na głoszeniu Ewangelii, sprawowaniu sakramentów, byciu znakiem Bożej obecności. Natomiast na poziomie działalności socjalnej, można upraszczając stwierdzić, że na pierwszym miejscu wspólnota Kościoła w Puerto Maldonado, wychowuje niekochane dzieci. Dzieci, których prawa do życia najpierw broni przeciwstawiając się legalizacji aborcji.
Pionierem w tej dziedzinie działalności jest ksiądz Xavier Arbex, Szwajcar rodem z Fryburga, który pierwszy hostel- sierociniec założył w 1976. Dziś zajmuje się wychowaniem 64 dzieci, ofiar gorączki złota. W prowadzonym przez niego domu nazwanym "Principito" (Książę, być może od nazwy "Mały Książe" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego), zaplanowane jest spotkanie z Papieżem Franciszkiem podczas jego wizyty w tym regionie o 15.45 czasu lokalnego.
Ksiądz Arbex ma też na swoim koncie ufundowanie i prowadzenie jednego więcej hostelu, biura podróży dla turystów udających się na wycieczki do dżungli, kawiarnię-cukiernię, księgarnie i kilka mniejszych projektów, do których prowadzenia zatrudnia prawie wyłącznie byłych wychowanków sierocińca, a zarobione pieniądze inwestuje w kolejne działania socjalne.
Z jego przykładu skorzystali ojcowie Marianie, którzy prowadzą coś w rodzaju nieodpłatnego internatu dla chłopców z plemion amazońskich, zapewniając im możliwość edukacji. Także siostry dominikanki powołały do życia prawie identyczny internat z tym, że wyłącznie dla dziewcząt.
W Mazuko, 180 km od Puerto Maldonado znajduje się także hostel-internat dla uczących się dzieciaków. Obecnie ośrodek prowadzi jeden z pierwszych wychowanków wspomnianego wcześniej ks. Xaviera, Oscar Guadalupe i jego żona Ana Hurtado. Przy ośrodku została powołana agenda Rzecznika Praw Dziecka współpracująca z odpowiadającą jej instytucją państwową. Projekt finansowany jest przez szwajcarską organizację "Terre des Hommes". Rozpatruje on - zdaniem przedstawiciela tej instytucji - około 1000 przypadków rocznie, związanych z porzuceniem, handlem dzieci, pracą nieletnich, wykorzystywaniem seksualnym i przemocą.
Do sierocińca przyjmują około 30 dzieci rocznie. Na przylegającej do hostelu parceli założyli także farmę ekologiczną, gdzie uprawiają owoce, warzywa i hodują zwierzęta, ucząc się przy okazji odpowiedzialności za powierzone im zadania i szacunku do Matki Natury.
Franciszkanin na wojnie z niewolnictwem
Na wymienienie, (choć nie z imienia i nazwiska dla dobra sprawy) zasługuje także pewien franciszkanin z rodziny Braci Konwentualnych. Pracuje on w Peru ponad 30 lat. Był m.in. duszpasterzem i wykładowcą etyki na Uniwersytecie Rolniczym w Limie. W międzyczasie aktywnie angażował się w rozwój poziomu rolnictwa na Płaskowyżu jeziora Titicaca. Od 4 lat w imieniu stowarzyszenia przełożonych zakonów w Peru i odpowiadających im instytucji kościelnych w Brazylii i Boliwii, zajmuje się sprawą handlu ludźmi.
Usiłuje on stworzyć sieć domów, w których umieszczane byłyby kobiety (dziewczyny) "z odzysku" jak je nazywa, czyli te, które chcą się wyzwolić z procederu prostytucji w obozach górniczych, a także kobiet nielegalnie przekraczających granicę: Brazylia-Peru, Boliwia-Peru, z którymi po zatrzymaniu dzieje się podobnie jak z tymi, które trafiają do "domów publicznych"- twierdzi franciszkanin- z tą różnicą, że w tym przypadku są wykorzystywane seksualnie przez pracowników administracji służb pogranicza.
Jego działalność, to złożona i niebezpieczna próba przeciwstawienia się maszynie zbrodniczej działalności i zdziczeniu obyczajów, wymagająca okazania niezwykłej cierpliwości w pokonywaniu ciągle nowych przeszkód ze strony skorumpowanych urzędników instytucji państwowych, szukania wspólnych podstaw dialogu z jednoczesnym zachowaniem pewnego poziomu konspiracji. Projekt, "leczenia ran przeszłości" i powrotu do życia w społeczeństwie "odzyskanych kobiet", przewiduje m.in. terapię przez pracę na roli i odpowiedzialność za zwierzęta domowe.
Trudno byłoby odpowiedzieć na pytanie, czy zobrazowany tutaj zarys działalności Kościoła, jego przedstawicieli, ludzi wierzących, konkretnych osób, to dużo czy mało, w sensie ilości i jakości. Jedno jest pewne: wszystkie te wysiłki są zdecydowanie niewystarczające.
* * *
Peru. Papież w krainie gorączki - to nazwa cyklu tekstów pisanych przez franciszkańskiego misjonarza Bogdana Pławeckiego OFMConv pracującego w Peru. Papież w dniach 18-21 stycznia odwiedzi Peru w ramach swojej pielgrzymki do tego kraju oraz sąsiedniego Chile.
W trakcie podróży po tym południowo-amerykańskim kraju Franciszek odwiedzi również Puerto Maldonado, miejsce ekologicznej katastrofy, miasto prostytucji i sierocińców, "stolicę" rabunkowego wydobycia złota.
TEKST 1. >> Ekologiczna propaganda papieża Franciszka?
TEKST 2. >>"To tu papież rzuci wyzwanie mocom piekła"
TEKST 3. >>W tym mieście prostytucja nieletnich i niewolnictwo jest na porządku dziennym
Pełny tekst encykliki "Laudato si’" >>
Chcesz wiedzieć więcej o pielgrzymce papieża do Peru i Chile? Śledź nasz specjalny serwis >>
Bogdan Pławecki OFMConv - misjonarz. 3 lata pracował w Peru, 2 lata - w Boliwii. Brat zakonny z rodziny Franciszkanów Konwentualnych. Obecnie student ostatniego roku teologii w Cochabamba. Autor opowiadania pt. "Pogromcy Czerwonego Smoka", o Męczennikach z Peru nie tylko dla dzieci.
Skomentuj artykuł