Terlikowski: oto główny problem kwestii nadużyć seksualnych w Kościele
"Musimy jako katolicy, jako chrześcijanie uzdrowić nasz wzrok, dostrzec ofiary. One są pośród nas, i to w sporej liczbie. Sprawcy rzadko poprzestają na jednej ofierze" - pisze publicysta.
Publikujemy treść wpisu Tomasza Terlikowskiego na Facebooku:
Wiecie, co jest głównym problemem w debacie na temat nadużyć seksualnych w Kościele w tej chwili? To, że w części wypowiedzi - a dotyczy to zarówno niektórych biskupów, kapłanów, ludzi mediów, polityków - znikają ofiary. One nie istnieją, są elementem nieistotnym dla polemiki.
Słyszę apele, by milczeć i nie atakować biskupów i kapłanów (powody mogą być różne, albo moja polskość, albo to, że sam jestem grzesznikiem, albo dobro i wizerunek instytucji), albo by oczyszczać Kościół (to jedna strona) i Polskę z Kościoła (to druga), ale ofiary są w tych narracjach często (uczciwie przyznaję, że nie zawsze tak jest, i że nie brak głosów osobnych) nieobecne. A przecież to one i oni są najistotniejsi.
Spór, w jakim uczestniczymy nie jest sporem między mediami a biskupem, ani sporem o model państwa, ale o to, czy Kościół otworzy się na ofiary, czy podejdzie do nich z empatią, czy będzie chciał być wspólnotą, która uzdrawia ich rany, a nie wciera w nie sól. Musimy jako katolicy, jako chrześcijanie uzdrowić nasz wzrok, dostrzec ofiary. One są pośród nas, i to w sporej liczbie. Sprawcy rzadko poprzestają na jednej ofierze, jeden sprawca (duchowny) może mieć bardzo wiele ofiar. W tej chwili toczy się spór o to, czy wychodzić do nich, czy w ogóle je dostrzegać, czy uznać, że ich los, ich życie, ich zranienie jest dla Kościoła ważne, czy w dzieciach skrzywdzonych przez kapłanów, czy w dzieciach skrzywdzonych przez zaniedbania biskupa widzimy takich samych katolików jak kapłani i biskupi? Czy w ogóle ich dostrzegamy? Czy ich los, ich życie jest dla nas ważny, czy jest tylko elementem wielkiej rozgrywki.
Gdy usiądzie się z człowiekiem, elegancko ubranym, świetnie wykształconym, na oko czterdziestoletnim, który z pasją opowiada o tym, co robi, a później - kilka minut później - blednie, zaczyna się pocić i lekko jąkać, a broda mu drży, prawie płacze, gdy opowiada o tym, co go spotkało w dzieciństwie, gdy opowiada jak molestował go ksiądz, jak odwrócili się od jego rodziny i jego samego inni księża, bo on akurat opowiedział o tym, co się stało rodzicom, a ci zainterweniowali u proboszcza i księdza przeniesiono karnie do nowej parafii, a jego koledzy urządzili rodzinie piekło oskarżając ją o skrzywdzenie biednego księdza… Gdy słyszy się opowiadanie o tym, że ten kapłan skrzywdził także innych chłopców, że jeden już nie żyje, bo nie wytrzymał presji, wstydu, zniszczenia, i że nadal spełnia on posługę kapłańską, bo za każdym razem przenoszono go na nowe miejsce, zamiast suspendować i uniemożliwić krzywdę dzieci, to człowiek dopiero uświadamia sobie o co toczy się gra. Ofiary są w niej najważniejsze. A ofiarą w tej sprawie nie są ani biskupi, ani księża, ale właśnie te dzieci (a teraz dorośli), które skrzywdzono, którym odebrano dzieciństwo, młodość, niekiedy całe życie.
Musimy odzyskać wzrok, zobaczyć te ofiary, spotkać się z nimi i zrobić wszystko, by Kościół był dla nich domem, szpitalem, przystanią, miejscem, gdzie niezależnie od ich obecnego podejścia do wiary (a wielu ją odrzuca, nie wierzy już w Boga, nie potrafi zbliżyć się do instytucji) mogą znaleźć empatię, zrozumienie, miłość i przyjaźń, a także zadośćuczynienie, sprawiedliwość poprzedzone pokorną prośbą o wybaczenie win ludzi Kościoła. I to nie jest zadanie tylko dla biskupów, takiego nawrócenia, zdolności dostrzeżenia straszliwych ran potrzebuje każdy z nas. To nie jest sprawa drugorzędna, to nie jest sprawa rozdmuchana, to sprawa wiarygodności głoszenia Ewangelii życia, Ewangelii miłości, Ewangelii rodziny, kwestia zobaczenia w tych braciach naszych samego Chrystusa.
Skomentuj artykuł