W RŚA porwano polskiego księdza
W Republice Środkowej Afryki rebelianci porwali polskiego kapłana, ks. Mateusza Dziedzica z diecezji tarnowskiej. Obecnie trwają zabiegi w celu uwolnienia duchownego - poinformował dziś w siedzibie Episkopatu Polski ks. Tomasz Atłas, dyrektor krajowy Papieskich Dzieł Misyjnych.
- Ksiądz został porwany dwa dni temu jako "towar wymienny". Rebelianci chcą go wymienić na jednego ze swoich szefów, który aktualnie odsiaduje karę więzienia w Kamerunie - poinformował ks. Tomasz Atłas, dyrektor krajowy Papieskich Dzieł Misyjnych.
Z informacji, jakie Dziełom Misyjnym przekazał wikariusz generalny diecezji Bouar ks. Mirosław Gucwa wynika, że o porwaniu wiedzą już wysłannicy ONZ, wszystkie ambasady mające swoje siedziby w RŚA oraz nuncjusz apostolski w tym kraju. Rozpoczęły się też już zabiegi dyplomatyczne w celu uwolnienia duchownego. W akcję zaangażowały się ponadto polskie siły stacjonujące w pobliskim Czadzie w ramach pokojowego kontyngentu EUFOR.
"Jeżeli uda się nawiązać kontakt z odpowiedzialnymi za tego księdza, będą podejmowane dalsze kroki" - dodał ks. Atłas.
W RŚA od dwóch lat trwa wojna domowa między ugrupowaniami Seleka i Anti-Balaka. Zagrożone walkami i porwaniami są także tereny, na których pracują misjonarze m.in. z Polski. Wojsko i siły pokojowe bezskutecznie dążą do rozbrojenia zwaśnionych stron. O pokój modlił się wielokrotnie i apelował papież Franciszek.
Wikariusz generalny diecezji Bouar ks. Mirosław Gucwa, na terenie której dwa dni temu w Republice Środkowej Afryki porwano polskiego misjonarza, 38-letniego ks. Mateusza Dziedzica, relacjonuje okoliczności uprowadzenia kapłana diecezji tarnowskiej.
Poniżej tekst relacji ks. Mirosława Gucwy, przekazany KAI przez Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie:
W nocy z 12 na 13 października o godz. 0.30 ośmiu uzbrojonych mężczyzn w mundurach wojskowych wtargnęło na misje w Baboua. Po sforsowaniu bramy wjazdowej próbowali otworzyć siłą drzwi do jednego z pokojów gościnnych. Słysząc ten huk, księża Mateusz Dziedzic i Leszek Zieliński wyszli ze swoich pokojów. Zostali wtedy otoczeni przez uzbrojonych ludzi, którzy przedstawili się jako "ludzie Miskina". Chcieli zabrać ze sobą jako zakladników obydwu księży, ale po dłuższych pertraktacjach zgodzili się, by jeden z nich został na misji. Ks. Mateusz podjął decyzję, by ks. Leszek został na miejscu, a on sam pójdzie z nimi. Na pytanie, dokąd maja iść, agresorzy odpowiedzieli: "w stronę Zoukombo".
Po ich odejściu, po godz. 3.00 nad ranem, ks. Leszek ruszył do Bouar, oddalonego o 100 km. Dotarł do nas po godz. 5.00 i wtedy dowiedzieliśmy się o tym, co zaszło w Baboua. Już nie będzie spokoju w sercu, dopóki Mateusz nie wróci.
W Bouar gościmy szefową MINSUCA (United Nations Multidimensional Integrated Stabilization Mission in the Central African Republic), zaś dowódca wojsk ONZ mieszka w sąsiedztwie naszej misji. Wszyscy zostali poinformowani o tym wydarzeniu i przesłali raporty o tym tam, gdzie trzeba. My zaś z Leszkiem po Mszy św. wysłaliśmy wiadomość do Polski i do nuncjusza apostolskiego w Bangui, który szybko zainterweniował u komendanta wojsk francuskich Sangaris. Zostali też poinformowani szczegółowo o całym zajściu polscy żołnierze stacjonujący w Bangui (EUFOR), z którymi zresztą jesteśmy w ciągłym kontakcie i zawsze możemy liczyć na ich wsparcie.
Parę minut temu dowiedziałem się od szefowej MINUSCA, że wszyscy ambasadorowie przy ONZ w Nowym Yorku wiedzą, co się wydarzyło w Baboua i będą wywierać nacisk dyplomatyczny na odpowiednie władze w RŚA i Kamerunie.
"Ludzie Miskina" stanowią ugrupowanie zbrojne RDPC - Zgromadzenie Demokratyczne Ludu Centralnej Afryki (Rassemblement Démocratique du Peuple Centrafricain). Od ponad roku tworzą swoją bazę w pobliżu wioski Zoukombo. Wcześniej byli w okolicach Paoua, ciągle w opozycji zbrojnej do rządu byłego prezydenta Bozize, rebeliantów Seleka, kiedy byli w Bouar, i obecnej prezydent Cathérine Samba Panza.
Od kiedy pojawili się w Zoukombo, nękają podróżników, zwłaszcza drobnych handlarzy, którym zabierali pieniądze i wartościowe przedmioty. Od sierpnia tego roku zaczęli palić zatrzymane samochody, domagając się już wtedy uwolnienia ich szefa, generała dywizji Martin Kountamandji alias Abdoulaye Miskine.
Parę tygodni temu wzięli pierwszych zakładników: około dziesięciu Środkowoafrykańczyków i ośmiu Kameruńczyków. Ciągle to samo zadanie: uwolnienie ich szefa. Tydzień temu rozmawiałem z żoną jednego z zakładników, miała z nim kontakt telefoniczny. Dowiedziała się wtedy od męża, że są dobrze traktowani i nie grozi im większe niebezpieczeństwo. Ciągle czekają na ruch ze strony Bangui i Yaoundé. Również w tamtym przypadku odpowiednie władze zostały o wszystkim poinformowane.
Mateusz i Leszek w rozmowie z tymi ludźmi usłyszeli identyczne żądanie - "uwolnienie szefa", który przebywa w więzieniu w Kamerunie. Nie chcieli żadnych pieniędzy, nie chcieli nic ukraść z domu. Chodzi o żądanie mające charakter polityczny.
Wszyscy poinformowani mają jakiś plan działania, my również, na najbliższe dni. Nie mogę jednak dzisiaj o tym pisać, ani mówić. Na pewno nie będziemy używać siły. Naszą siłą jest przede wszystkim modlitwa. W tej chwili najbardziej tej modlitwy potrzebuje oczywiście ksiądz Mateusz i jego rodzina w Polsce. Łączmy się więc w tej modlitwie, która sprawi, że będziemy mieli Mateusza wśród nas.
Skomentuj artykuł