Nie można wykluczyć zmiany nauczania Kościoła o homoseksualizmie [ROZMOWA]
"Kościół nie jest zwolniony z myślenia. Bardzo wiele rzeczy zmieniało się dzięki rozwojowi nauki. (...) Być może za jakiś czas zweryfikuje także swoje nauczanie i będzie mówił o orientacji homoseksualnej inaczej. Nie widzę powodów, by to wykluczać" - mówi Andrzej Kuśmierski OP.
Ignacy Dudkiewicz: Przychodzi gej do księdza… Brzmi jak początek kawału, ale to często nie jest wcale początek zabawnej historii.
Andrzej Kuśmierski OP: A jednak osoby homoseksualne do księży przychodzą - choć boję się, że ze względu na klimat, który obecnie wokół nich panuje, będzie ich przychodziło coraz mniej. Mają powody, żeby myśleć, że Kościół to nie miejsce dla nich.
Co osoba LGBT powinna usłyszeć od księdza?
Pierwszym, podstawowym komunikatem jest prawda o tym, że jest głęboko chciana, kochana i akceptowana przez samego Pana Boga. Nie ma innej możliwości. To orędzie Ewangelii. Bardzo często osoby homoseksualne trafiające do konfesjonału mają duży problem z samoakceptacją czy z poczuciem własnej wartości. Również dlatego, że od najmłodszych lat doświadczają trudów swojej orientacji, której nie potrafią intelektualnie czy emocjonalnie pogodzić z wiarą, przyjmowaniem sakramentów, z uczestnictwem w Kościele, a nawet ze zbawieniem. To, kim są, spychają głęboko do podświadomości, czują lęk, nie chcą zaakceptować prawdy o sobie. Bardzo często jest to powodem głębokich deficytów osobowych. A jeśli wcześniej miały już pierwsze doświadczenia seksualne, tym bardziej czują się całkowicie potępione i wykluczone.
Same siebie także potępiają.
Tak. Tym ważniejsze jest, by pierwszym komunikatem było przesłanie o miłości Boga do nich - takich, jakie są. Dla Boga nie jest ważna orientacja seksualna, ważna jest osoba, którą On kocha i dla której żyje. Boża miłość, gdy zostaje odkryta, może być fundamentem akceptacji samego siebie. To druga ważna rzecz, którą trzeba przekazać osobie homoseksualnej - jeśli jest kochana przez Boga, to tym bardziej może zacząć kochać samą siebie. To kluczowe, bo troska o siebie, samoakceptacja jest fundamentem rozwoju dojrzałej osobowości.
Trzecia rzecz to zapewnienie, że osoby LGBT mogą być w Kościele, że jest dla nich miejsce, że nie powinny być z niego wykluczane.
W dłuższej rozmowie można też podnieść temat dojrzewania w seksualności. Nie chodzi jednak o moralizowanie, ale o cnotę, która uczy przeżywać seksualność w sposób twórczy, niedestrukcyjny, wolny od zła i egoizmu. To droga każdego katolika i katoliczki - niezależnie od orientacji. Człowiek dojrzały żyje w zgodzie ze swoją seksualnością i jednocześnie nie jest jej poddany.
Zdarza się, że przychodzą do ojca osoby homoseksualne, które wcześniej poszły do innych księży, od których nie usłyszały tych słów miłości i akceptacji, tylko zupełnie inny przekaz?
Bywa, że przychodzą osoby, które nie zostały zaakceptowane, zostały potępione czy wyrzucone z kościoła. Ale takich osób nie jest wcale aż tak wiele. Osoby LGBT szybko uczą się, żeby nie chodzić do przypadkowych księży - szukają kapłanów, którzy mają głębsze zrozumienie tematu. Znam zresztą księży, którzy niezwykle stanowczo sprzeciwiają się działaniom środowisk LGBT, uważają czyny homoseksualne za poważny grzech, ale w konfesjonale potrafią być bardzo łagodni i miłosierni. Nie chciałbym więc generalizować.
Czy Kościół powinien mieć bardziej zinstytucjonalizowaną propozycję duszpasterską dla katolików i katoliczek LGBT?
Moim marzeniem jest, żeby powstało prawdziwe duszpasterstwo osób LGBT, prowadzone przez formalnych duszpasterzy. Boję się jednak, że obecnie - wobec trwającej w społeczeństwie nagonki, histerii i lęku - szanse na to są małe. Dlatego powstają grupy oddolne, nieformalne, niezwiązane z Kościołem instytucjonalnym. Na szczęście one istnieją i pomagają wierzącym osobom LGBT. I są księża, którzy je wspierają.
Skąd bierze się niechęć do tego, żeby takie duszpasterstwo powstało w polskim Kościele?
Przede wszystkim z lęku przed tym, że podobne działania doprowadzą do zmiany nauczania Kościoła, do uznania czynów homoseksualnych za normę, którą - w świetle nauki Kościoła - nie są. Już samo przesunięcie akcentów byłoby dla wielu osób krokiem zbyt daleko idącym. W obecnej perspektywie kościelnej zła - wewnętrznie nieuporządkowana moralnie - jest już sama orientacja homoseksualna. Są katolicy (biskupi, księża, świeccy), którzy boją się, że formalne duszpasterstwo osób LGBT będzie działać przeciw temu nauczaniu, a nawet przeciw Kościołowi - jak piąta kolumna.
A przecież takie duszpasterstwa na świecie istnieją.
Dokumenty Kościoła dotyczące problematyki duszpasterstwa osób homoseksualnych nie wykluczają ich zakładania.
Ale formułują bardzo jasne zasady ich funkcjonowania, takie jak…
…prowadzenie do czystości, pełna akceptacja nauczania Kościoła dotycząca homoseksualizmu, cierpliwy wzrost w cnocie, regularna praktyka sakramentów. Dla wielu osób homoseksualnych w pewnym momencie ich życia takie warunki stają się nie do zaakceptowania i odbierane są jako przymus.
Zresztą, ostatni dokument Kościoła na temat duszpasterstwa osób LGBT pochodzi z 1988 roku. W tym czasie zmieniło się bardzo wiele. Uważam, że powinien powstać kolejny, bardziej aktualny dokument.
Pozostawiający na przykład większą przestrzeń do indywidualnego rozeznawania różnych sytuacji? Potrzebujemy tego?
Jak najbardziej. Bliskie mi jest ujęcie duszpasterstwa opartego na idei towarzyszenia, o którym mówi papież Franciszek. W towarzyszeniu jest przestrzeń na to, żeby zgodzić się, że ludzie są różni i ich sytuacje życiowe też są różne. Są osoby, które żyją w czystości, ale są też osoby, które chcą żyć z kimś i nie wyobrażają sobie życia w samotności. Owo życie z kimś tworzy przestrzeń także do relacji intymnej, by wyrazić w ten sposób miłość i bliskość - odpowiedzialność za siebie nawzajem. Jeśli duszpasterstwo przyjęłoby formę towarzyszenia, to mogłoby pomóc wielu osobom wzrastać w ich człowieczeństwie i w drodze do Pana Boga, niezależnie od tego, jakich dokonują wyborów.
Również wtedy, gdy te wybory stoją w sprzeczności z nauczaniem Kościoła?
Towarzyszenie nie oznacza, że nie przekazujemy jasnej nauki Kościoła. Trzeba jednak najpierw akceptować osoby, które żyją w związkach jednopłciowych, i pomagać im - powoli i pokornie - iść dalej w głąb i wzwyż w relacji z Bogiem, samym sobą i drugim człowiekiem. To proces skomplikowany, ale musimy odważyć się go rozpocząć.
Czy zatem w przypadku części osób homoseksualnych pozostawanie w wiernych i trwałych związkach jednopłciowych powinno zostać rozeznane jako możliwy do zaakceptowania krok w dobrym kierunku?
Tak. Gdy, na przykład, spotykam osobę - hetero- czy homoseksualną - która wcześnie rozpoczęła życie seksualne, zatraciła się w nim i nie umie żyć w czystości, to tworzenie trwałej i silnej relacji może być dla niej ratunkiem. W takich sytuacjach powinniśmy wzmacniać trwałość tej relacji i wzajemną odpowiedzialność.
Ponadto każdy z nas dojrzewa, rozwija także rozumienie, mówiąc językiem religijnym, swojego powołania: kim mam być?; co mam robić?; jak żyć? Niektóre osoby odkrywają, że nie potrafią żyć same, że odczuwałyby taką sytuację jako porażkę, nie wyobrażają sobie życia w samotności. I jeśli nie stworzą trwałej relacji, mogą zacząć cierpieć w sposób destrukcyjny dla nich samych, decydując się na zachowania ryzykowne czy wpadając w nałogi. I znów: dotyczy to zarówno osób heteroseksualnych, jak i nie.
Życie jest skomplikowane i różnorodne. Gdy towarzyszy się poszczególnym osobom w ich sytuacjach - również w posłudze sakramentu pojednania - odkrywa się, jak złożona jest to rzeczywistość. Odkrywa się też różne rozwiązania i możliwości. Trzeba ludziom towarzyszyć w ich próbach i poszukiwaniach. Nie można ich z góry wykluczyć i potępiać, bo wtedy podcina się im skrzydła, niszczy nadzieję, pozbawia perspektyw przyszłości. Czasami trzeba pozwolić człowiekowi pójść drogą, której samemu nie uważa się za najlepszą, ale która ochroni go przed większym złem. Czasem taki wybór okazuje się strzałem w dziesiątkę na drodze do życia w wolności.
Jedno to unikanie "gorszych scenariuszy". Drugie to skupienie na sferze seksualnej zamiast na relacjach, miłości między ludźmi, życiu rodzinnym. Kardynał Christoph Schönborn powiedział kiedyś, że "Kościół nie musi najpierw zaglądać do sypialni, lecz do jadalni!".
O tym samym mówi papież Franciszek, gdy krytykuje "moralność poniżej pasa". To problem wielu ludzi Kościoła, nie tylko duszpasterzy. Jednocześnie nie jest to przecież podstawowe jego nauczanie. Jest to częsta praktyka wynikająca z lęku, który powoduje sfera seksualności. Nauczanie Kościoła nakłania człowieka do tego, by skoncentrował się na osobowej relacji z Panem Bogiem i z Jego Synem, Jezusem Chrystusem. W następnym kroku opisuje przestrzeń sprawiedliwości, moralności i relacji międzyludzkich. I dopiero na tym gruncie pojawia się sfera osobistej cnotliwości poszczególnych ludzi, ich życia wolnego od kłamstwa, przemocy, egoizmu, lenistwa, pychy, chciwości i tak dalej. Czystość jest tylko jednym z elementów człowieczeństwa i wcale nie stanowi pierwszego punktu nauczania Kościoła.
W praktyce duszpasterskiej bywa jednak zauważalne odwrócenie kolejności, o której ojciec mówi.
To prawda. W przypadku osób homoseksualnych prowadzi to do szczególnie trudnych sytuacji. Powstaje bowiem wrażenie, że aby mogły być w Kościele, być w grupie duszpasterskiej, muszą się całkowicie powstrzymać od jakichkolwiek aktów seksualnych. A dla wielu z nich jest to niemożliwe, co prowadzi do uznania, że w Kościele nie ma dla nich miejsca. Musimy położyć akcent na sprawy rzeczywiście najważniejsze: na relację z Panem Bogiem, na życie sakramentalne i modlitwę osobistą. To jest droga do powolnego wzrostu zarówno w relacji do Pana Boga, jak i w integracji swojej osoby, czyli wolności od ewentualnych grzechów - niezależnie od ich rodzaju.
To odwrócenie priorytetów bywa źródłem ludzkich nieszczęść i tragedii.
To dla nas wyrzut sumienia. Jeżeli osoba homoseksualna dzieli się informacją o swojej orientacji na przykład z kimś z oazy i zostaje z niej wyrzucona, to jest przemoc. Źródłem wielu dramatów jest sytuacja, gdy główną osią naszego postrzegania drugiej osoby jest seksualność. To prowadzi do nieakceptacji, potępienia, wykluczenia, duchowej przemocy. Ale wiele osób doświadcza też w Kościele łagodności, zrozumienia i przyjęcia. Na szczęście.
Niekiedy problem tkwi nie w tym, co sama osoba homoseksualna usłyszała od sprawdzonego księdza, ale co na przykład od ludzi Kościoła usłyszeli jej rodzice. Bywa to źródłem niszczenia relacji rodzinnych.
Znam takie przypadki. To znów kwestia lęku. Szkodliwym elementem obecnej nagonki na osoby LGBT jest odwoływanie się właśnie do strachu - strachu rodziców o ich dzieci. Gdzieś podskórnie podsyca się obawy związane z tym, czy moje dziecko nie będzie osobą nieheteroseksualną. Gdy zaś dochodzi do rozmowy, w której dziecko mówi rodzicom, że jest osobą homoseksualną, często pojawia się u nich lęk, że zmarnuje sobie życie, nie da rady, będzie prześladowane, nie będzie wnuków. Nagonka wzmaga te lęki, utrudnia akceptację, wzmacnia potępienie i wykluczenie. Może na to wpłynąć również rozmowa z księdzem, który nagada rodzicom, że ich dziecko zostanie potępione i że muszą zrobić wszystko, żeby je z tego "wyciągnąć", najlepiej wyleczyć. Znam osoby pochodzące z bardzo katolickich rodzin, którym rodzice - mimo całego nauczania Kościoła na temat wartości rodziny i akceptacji osób homoseksualnych - powiedzieli, że nie są już ich dziećmi, i wyrzucili z domu. Na szczęście siła miłości rodzicielskiej często ostatecznie wygrywa. Ale wymaga to dużo pracy.
Czy ludzie Kościoła także uczestniczą w tej nagonce? W tworzeniu atmosfery, która sprzyja wykluczeniu i przemocy?
W dużej mierze. Myślę o biskupach i księżach wypowiadających się w przestrzeni publicznej, w internecie, podczas rekolekcji czy konferencji, których słowa należy uznać bardzo często za co najmniej nieroztropne, jeśli nie po prostu szkodliwe. Niemałą część tej nagonki produkują również kościelne portale o linii prawicowej, które są niezdrowo skupione na tematyce "genderyzmu" i "elgiebetyzmu".
Może więc Kościół powinien przeprosić osoby LGBT? Może potrzebujemy rachunku sumienia za to, jak traktowaliśmy je przez całe dekady?
Na przestrzeni dziejów podejście i stopień skoncentrowania się na tej problematyce były w Kościele różne. Niemniej - zgadzam się z panem. Od połowy minionego stulecia, od rewolucji seksualnej, od kiedy rozpoczęła się walka o prawa mniejszości seksualnych, reakcje Kościoła były często bardzo negatywne i bardzo skrajne. Nawet jeśli wypływały z dobrej intencji - chęci przeciwdziałania zjawisku, które zostało uznane za zło - to przyniosły szkody konkretnym ludziom. Odpowiadamy za język, którym mówiono i mówi się o osobach LGBT, za działania, jakie były podejmowane, za przymuszanie do terapii konwersyjnej. Znane są nawet sytuacje, że w skrajnych przypadkach osoby LGBT skutecznie targnęły się na własne życie. Ludzie Kościoła powinni za to przeprosić. Takie błędy popełniały również środowiska medyczne, psychologiczne czy psychiatryczne, jednak Kościół powinien mieć odwagę przeprosić.
Słowa mają znaczenie. I niekiedy przekładają się na przemoc, z którą spotykają się później poszczególne osoby LGBT.
Atmosfera i słowa mogą skutkować pobiciami, opluwaniem, wyśmiewaniem, ostracyzmem i, jak wspominałem, prowadzą w skrajnych przypadkach do prób samobójczych. Przypomina to sytuację w przedwojennych Niemczech, gdy język, którym mówiono o Żydach, wpływał na legitymizację ulicznej przemocy. Nie twierdzę, że czeka nas "nowy Holokaust", ale mechanizmy są znane i powinniśmy o nich pamiętać, gdy zaczynamy mówić o osobach LGBT.
Duża część osób LGBT będących w Kościele postrzega także elementy jego nauczania jako rodzaj miękkiej, ale jednak homofobii. Nie oczekują na przykład współczucia, o które apeluje Katechizm.
Zgadzam się. Uważają się za normalne osoby, chcą żyć godnie, budować relacje i nie oczekują od Kościoła pouczania. To prawda. Oczekują akceptacji oraz pomocy w różnych sytuacjach życiowych. Oczekują błogosławieństwa oraz pomocy w drodze do Boga. Źle się dzieje, gdy Kościół wyłącznie poucza.
A może jednym z podstawowych problemów, jeśli chodzi o obecność osób LGBT w polskim Kościele, jest ich niewidzialność? Duża część naszej wspólnoty udaje, że w naszym gronie ich nie ma - jakby istniały tylko poza nim.
Jakich byśmy nie przyjęli szacunków o odsetku osób homoseksualnych w każdej populacji, a dotyczy to również katolików w polskim społeczeństwie, to mówimy co najmniej o milionie ludzi, którzy są przecież w Kościele na różne sposoby i są jednocześnie osobami LGBT. Jedne z nich są bardzo głęboko zaangażowane w przestrzeń wiary, inne mniej, ale Kościół jest dla wszystkich.
Myślę zresztą, że osoby LGBT są coraz lepiej widoczne w Kościele. Angażują się, potrafią działać, częściej mówią otwarcie o sobie, organizują spotkania, rekolekcje. Ma pan rację, że jest to niewygodne dla biskupów, którzy w związku z tym albo o nich milczą, albo tworzą sobie obraz rzekomego wroga. Dlatego ludzie z "Wiary i Tęczy" są traktowani, jakby byli poza Kościołem - bo otwarcie mówią, otwarcie nazywają, otwarcie protestują. I niełatwo powiedzieć, że to "wróg z zewnątrz". Rzeczywistość jest inna i fakty, prędzej czy później, ujrzą światło dzienne. Dla wielu będzie to zaskoczenie. Pamiętajmy, co powiedział jezuita, James Martin, że wielu gejów ochrzciło wasze dzieci, wielu gejów poświęciło wasze związki, wielu gejów jest świetnymi kaznodziejami, których słuchacie, chodzicie na sprawowane przez nich msze, spowiadacie się u nich, celebrują pogrzeby waszych bliskich. Świadomość tego powoli dociera pod strzechy i staje się bardziej akceptowana.
Czy papież Franciszek powoli przełamuje to milczenie wokół osób LGBT?
Jest pytany o stosunek do nich, więc odpowiada. I jednocześnie zmienia używany dotychczas język: mówi o osobach homoseksualnych zupełnie inaczej - w sposób, który pozwala im poczuć, że Kościół może być dla nich domem. Nie sądzę, żeby papież Franciszek zmienił nauczanie Kościoła, ale na pewno zmienia wrażliwość duszpasterską na odrzucane dotąd owce, za którymi musimy iść, nawet jeśli utrudniałoby to nam życie i burzyło wygodne schematy, do których przywykliśmy. Papież Franciszek jest na to gotowy.
W trakcie ostatniego synodu biskupów o rodzinie temat związków jednopłciowych nie był najszerzej dyskutowany, ale jednak się pojawił. To również pewne novum.
Do końca minionego stulecia homoseksualizm był w Kościele traktowany jako coś bardzo prywatnego. Jeśli był "akceptowany", to również w sferze prywatnej, był schowany, nikt o niczym nie wiedział lub udawał, że nie wie. Ktoś się spowiadał, ale nie mówiło się o tym głośno. Od kiedy jednak osoby homoseksualne uzyskują prawa w społeczeństwie, również Kościół musi się w większym stopniu odnieść do nowej rzeczywistości.
Zatrzymajmy się na moment w tym miejscu. Jakie jest ojca spojrzenie na kwestię uregulowania kwestii związków partnerskich w prawie państwowym?
W mądrej i dobrej demokracji ta forma życia powinna znaleźć ochronę prawną. Po pierwsze, demokracja jest między innymi po to, żeby chronić mniejszości i ich prawa. Po drugie, ochrona prawna sprzyja trwałości związków, która jest wartością dla społeczeństwa - niezależnie od tego, czy chodzi o związki różno-, czy jednopłciowe.
Wróćmy do Kościoła.
Zmiany w społeczeństwie sprawiają, że rozwija się także gotowość do poszukiwania rozumienia tego, jak Kościół powinien się wobec osób LGBT odnaleźć. Jesteśmy na początku tej drogi, ale ona już się rozpoczęła.
W książce "Raban! O Kościele nie z tej ziemi" Mirosław Wlekły opisuje historię Juliana Filichowskiego, brytyjskiego aktywisty katolickiego i geja. Jego orientacja seksualna stała się sprawą publiczną wbrew jego woli. Póki do tego nie doszło, był jednym z głównych kandydatów na szefa międzynarodowego Caritasu. Po mimowolnym coming oucie błyskawicznie z tej listy zniknął. Pytając o niewidzialność osób LGBT w Kościele, miałem na myśli także oficjalne lub nieoficjalne zamykanie osobom LGBT dróg do pewnych sposobów zaangażowania we wspólnocie i pełnienia w niej określonych funkcji.
Proszę pamiętać, że niedawno - a w Polsce być może nadal - nie było miejsca w oficjalnych strukturach dla osób rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach niesakramentalnych. Również w tej przestrzeni mamy kłopoty z akceptacją i mądrym towarzyszeniem. W przypadku osób homoseksualnych potrwa to jeszcze dłużej. Często wynika to z uprzedzeń i ignorancji.
Jest szansa, że to się zmieni?
Opowiem panu historyjkę. Jeden ze znajomych księży, o dosyć prawicowych poglądach, został administratorem parafii w Niemczech. Pytam go: "Jak to? Ty udzielasz Komunii rozwodnikom?". Słyszę: "Tu udzielają". "I co? Rozgrzeszałbyś ich?". Odpowiedział: "Ja bym nie rozgrzeszał, ale wiesz co? Ja nie mam innych parafian". Członkami rady parafialnej są u niego również osoby żyjące w związkach niesakramentalnych. Musi do nich podchodzić tak samo, jak do wszystkich innych, i im towarzyszyć. Czasami fakty wyprzedzają zrozumienie, ale też przynoszą zmianę - zmianę pozytywną, jeśli chodzi o poznanie tego, czym powinien być Kościół w świecie.
Przypomina mi się jeszcze jedna sytuacja. W trakcie Światowych Dni Młodzieży w Polsce papież Franciszek modlił się za zmarłego chłopaka, jednego z organizatorów wydarzenia, jak się okazało: geja, który miał chłopaka. Papież bardzo dziękował za całe jego zaangażowanie. Podejrzewam, że wiedział, komu dziękuje.
A jednak temat osób LGBT wydaje się mieć wyjątkową siłę wywoływania emocji i reakcji obronnych w wielu środowiskach katolickich. Kwestia osób żyjących w nowych związkach nie budzi aż takich kontrowersji.
Budziła - tylko znacznie wcześniej. Prowadzenie duszpasterstwa dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych było uznawane za skandaliczny pomysł.
Powtórzę: kluczową emocją w tej sprawie jest lęk. Budząca go zbitka - gej, homoseksualista, pedofil, deprawacja młodzieży, rozbicie rodziny, przyczyna rozwodów, powszechna demoralizacja - jest nieuprawniona, ale istnieje. A z lękiem nie sposób dyskutować. Ponadto w Kościele jest wiele osób homoseksualnych, które sobie nie poradziły z samoakceptacją, w efekcie czego stały się agresywnie homofobiczne. To kolejny z elementów, który tworzy tę układankę.
Zostańmy przy sprawach wewnętrznych. Czy to, co ojciec mówi i robi w kwestii duszpasterstwa osób LGBT, spotyka się z napięciami w środowisku zakonnym?
Tam, gdzie pracowałem, bracia mnie znają i wiedzą, co robię. Nie spotkałem się z brakiem akceptacji z ich strony, choć często spotykam się z krytyką oraz z trudnymi, niewygodnymi pytaniami. Nigdy jednak nie przyjęło to formy agresji, wykluczenia czy potępienia. Kiedy mówię, że jadę na rekolekcje dla osób LGBT, wywołuje to raczej pytania, jest przyczynkiem do ciekawych rozmów.
Czyli da się o tym rozmawiać?
Da się.
Nie tylko o propozycjach duszpasterskich, ale także o samej treści nauczania Kościoła? Powiedział ojciec, że jego elementem jest uznanie samej orientacji homoseksualnej za coś złego, podejrzanego, nieuporządkowanego. Czy powinniśmy to poddać refleksji?
Stoimy przed tym wyzwaniem. Doskonale wiem, dlaczego Kościół uczy tego, czego uczy, ale uważam, że obecnie mamy za mało danych z zakresu wiedzy genetycznej, biologicznej, psychologicznej i socjologicznej, żeby wypowiadać ostateczne sądy w tej sprawie. Badania naukowe dotyczące orientacji seksualnej trwają dopiero od połowy minionego stulecia. Wielu rzeczy ciągle nie rozumiemy. Nasza wiedza o tym, dlaczego i jak kształtuje się orientacja seksualna, nie jest wcale taka duża. Musimy dać sobie czas.
Jakie są praktyczne skutki ograniczeń naszej wiedzy?
Spotkałem się z bardzo wieloma siostrami zakonnymi i księżmi, którzy okazują głęboką akceptację dla osób LGBT jako ludzi. Wiele z nich jest jednak przekonanych, że z homoseksualizmu można "wyjść", bo jest on "nabyty". To przeświadczenie, niemające pokrycia w obecnej nauce, wynika z tego, że gdybyśmy uznali, że to kwestia naturalna, że osoby LGBT takie się już rodzą, Kościół stanąłby przed poważnym problemem.
Zapytam wprost: czy nauczanie Kościoła na temat orientacji seksualnej i jej "nieuporządkowania" może się zmienić?
Kościół nie jest zwolniony z myślenia. Bardzo wiele rzeczy zmieniało się dzięki rozwojowi nauki. Kościołowi trudno było zaakceptować prawdę na temat ewolucji, ale jednak to zrobił, znajdując dla niej teologiczne i filozoficzne uzasadnienie. Być może za jakiś czas zweryfikuje także swoje nauczanie i będzie mówił o orientacji homoseksualnej inaczej. Nie widzę powodów, by to wykluczać.
A nauczanie na temat czynów homoseksualnych?
Również tej zmiany nie można wykluczyć. Wiem jednak, że na pewno nie dokona się to szybko. Wiem też, że wymagałoby to zupełnie nowego podejścia do rzeczywistości od strony filozoficznej oraz nowej koncepcji seksualności, której celowość zbudowana jest na bazie określonego rozumienia prawa naturalnego. Potrzebna byłaby zmiana paradygmatu i założeń, ale może do tego dojść. Rzeczywistość jest nieubłagana wobec naszych idei i może sprowokować zmianę podejścia, która ostatecznie może sprowokować również zmianę myślenia na ten temat.
To, co się nie zmieni, to Pismo Święte. A cytaty z niego - choćby ze świętego Pawła - są często przywoływane jako argument w rozmowie o ocenie moralnej aktów homoseksualnych.
Biblistyka również się rozwija. Jest wiele cytatów, których nie odczytujemy dziś literalnie: "jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je", "kobiety na zgromadzeniach mają milczeć", "żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony"… Wiemy, że wielu fragmentów Pisma wręcz nie wolno nam rozumieć dosłownie. Jeśli zaś zrozumiemy kontekst - to, przeciw czemu występował święty Paweł w swoim liście - może się okazać, że wcale nie mówił o tym, co dzisiaj rozumiemy pod pojęciem homoseksualizmu, zwłaszcza w perspektywie trwałych związków budowanych na relacji, zaufaniu, wzajemnej pomocy i miłości. Być może czeka nas więc także nowe odczytanie tych tekstów.
Warto też pamiętać, że gdy Paweł mówi, że "niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego", to wymienia w tym kontekście wiele innych grzechów, które są dzisiaj znacznie bardziej powszechne wśród katolików niż współżycie dwóch mężczyzn. A o pijaństwie, oszczerstwach, obłudzie czy zdzierstwie jakoś nie grzmimy w Kościele równie często.
Pozwoli ojciec, że złożę na koniec rodzaj świadectwa?
Proszę bardzo.
Spotkania z katolikami i katoliczkami LGBT stanowią dla mnie doświadczenie formacyjne. To osoby, które - jak rozmawialiśmy - często spotykają się w Kościele z odrzuceniem, wykluczeniem, niekiedy przemocą, niezrozumieniem, a już samo nauczanie naszej wspólnoty je stygmatyzuje. Ich trwanie w Kościele jest dla mnie świadectwem niebywałej wiary.
To również moje doświadczenie. I to pomimo tego, że widzę, u jak wielu z nich wiara się chwieje - również z powodów, o których pan mówi. Spotykając je, pytam czasem w żartach, czy już porzuciły Kościół, czy jeszcze nie. Bo trwanie w nim mimo wszystko jest w ich wypadku heroizmem.
Czasem Kościół potrzebuje takiego świadectwa, żeby więcej zrozumieć. Gdy z ambon regularnie grzmiano na temat rozwodników, konkubinatów, "niszczycieli zdrowej rodziny", to w ławkach siedziało wiele osób, o których księża opowiadali okropne rzeczy. Siedziały tam również ich dzieci z nowych związków i tego słuchały. Także wtedy wiele osób trwało i dawało świadectwo heroicznej wiary. Inni - co trudno oceniać - odchodzili, uznając, że Kościół nie jest już ich domem.
Nie wytrzymali.
Trudno im się dziwić.
Ci, którzy trwają, mają szansę na doczekanie zmiany oraz wywarcie wpływu na nią: również przez świadectwo swojego życia. Kiedy poznaje się osobę homoseksualną, która otwarcie o sobie mówi, nasze podejście się często zmienia. Zwiększa się tolerancja, szacunek, zauważamy, że to normalni, fajni ludzie. To samo zjawisko zachodzi w Kościele, gdy pojawiają się w nim wyoutowane osoby homoseksualne. Zaczynamy oswajać się z innością, bardziej akceptować to, że do Pana Boga prowadzą różne drogi. I to, że - powtórzę jeszcze raz - Kościół nie jest dla doskonałych. Kościół jest dla wszystkich.
Andrzej Kuśmierski OP jest dominikaninem, teologiem, byłym przeorem wielu klasztorów dominikańskich w Polsce. Obecnie mieszka i pracuje we wspólnocie we Wrocławiu
Ignacy Dudkiewicz jest redaktorem naczelnym Magazynu "Kontakt", czasopisma katolickiej lewicy
Tekst ukazał się w internetowej odsłonie Magazynu "Kontakt" (nr 252). Publikujemy za zgodą redakcji.
Skomentuj artykuł