Swoim dzieciom chciałabym przekazać miłość do Boga [WYWIAD]
"Święta rodzina jest dla mnie taką, gdzie kiedy dzieje się inaczej niż tego oczekują, kiedy ich idealny scenariusz się rozpada, to ona ma wzrok utkwiony w Jezusie. Zakłada, że może wszystkiego nie rozumieć, ale ufa" - mówi Anna Weber. Z "Mamą Lamą" rozmawiamy o macierzyństwie, powołaniu i wartościach jakie chce przekazać swoim dzieciom.
Anna Weber (29 lat) - żona Adama, mama trzech chłopców: Antka (5 lat), Stefcia (3 lata) i Józka (8 miesięcy), kompozytorka, założycielka aplikacji Pomelody, autorka bloga Power of Melody. Z mężem i zespołem, tworzy na co dzień wartościową muzykę, słuchowiska dla dzieci i inne narzędzia, które wprowadzają dużych i małych w radość muzykowania. Prowadzi zajęcia z dziećmi, szkolenia dla nauczycieli i warsztaty dla rodziców. Wraz z Olą Woźniak przesiaduje od czasu do czasu na kanapie, nagrywając kolejny odcinek na kanał Mama Lama.
Czym dla ciebie jest rodzina?
Z każdym rokiem i kolejnym dzieckiem zmienia mi się rozumienie tych słów i tego, kim my jesteśmy jako rodzina względem świata. „Rodzina” to dla mnie team, zespół, jedność, chociaż wewnętrznie to coś bardzo złożonego. Taka różnorodność wewnętrzna, spojona miłością to według mnie jest rodzina.
A jaka jest twoja definicja słowa „mama”?
Często o tym myślę. Dziś rozumiem bycie mamą na dwa sposoby. Po pierwsze, jako bezinteresowane bycie dla kogoś, rezygnacja z siebie po to, żeby dać komuś życie, wydobyć na światło dzienne skarb ukryty w moich dzieciach. Z drugiej strony bycie mamą jest tylko pewną częścią mnie, a przede wszystkim wciąż jestem sobą - Anią. Nie mam jasnej odpowiedzi, która z nich jest lepsza, jednego dnia mam poczucie, że macierzyństwo to jeden z kilku różnego rodzaju etapów mojego życia, bo przecież dzieci dorosną i wyjdą z domu, drugiego dnia jestem przekonana, że to najbardziej doniosła z ról, jakie będę pełnić już na zawsze.
Jest takie słowo, które opisuje twoją rodzinę?
Dynamit! Jesteśmy bardzo energiczną i kreatywną rodziną, o dużym polu rażenia. W końcu jestem mamą trzech chłopców i oni przez cały czas są pełni energii. Widzę w nich wielki potencjał, który kojarzy mi się właśnie z dynamitem, bo drzemie w nim ogromna siła. Wychowuje ich na wojowników, widzę, że mamy świat do zdobycia właśnie jako taka silna rodzina.
Nie chcę, żeby na przykład chodzili do Kościoła dla mnie, bo ja tego wymagam. Chcę, żeby kochali Boga
W takim domu pełnym testosteronu czujesz się kobieco?
Pamiętam, jak dowiedziałam się, że moje pierwsze dziecko to będzie chłopiec i pomyślałam „To jakaś pomyłka! Przecież ja znam się na dziewczynkach”. Pan Bóg wiedział jednak co robi i teraz ja też widzę, że mam dużo cech, dzięki którym bardzo dobrze czuję się jako mama chłopców. Lubię tę energię, taki męski punkt widzenia świata, pozwalam im na więcej szaleństw i brudu niż mnie pozwalano jako małej dziewczynce. Nie myślę o tym, że im nie wypada, a skoro oni mogą się ubrudzić w czasie zabawy, to ja też mogę. Czuję taką sprawczość, że ja, jako ich mama, mogę z nimi czasem po męsku zaszaleć: ubrudzić się, zmęczyć, ale mogę też czasami powiedzieć „to jest zbyt agresywna zabawa, a mama jest delikatna”. Balans jest zachowany.
Dzięki nim ty sobie też pozwalasz na większe szaleństwo?
Na pewno. Widzę czasami moją przerażoną mamę, która patrzy na nich i nie może uwierzyć, że się tak pobrudzili albo że coś rozwalili. A ja wykorzystuję to, że od chłopców kulturowo nie wymaga się tak zwanej grzeczności, nikt tego od nich nie oczekuje. Równocześnie lubię wychowywać swoich chłopców na dżentelmenów. Kiedy Antek wraca z przedszkola i chce mi wręczyć coś, co przygotował, to klęka na jedno kolano, bo kiedyś powiedziałam mu, że tak robi dżentelmen. Trochę się z tego śmiejemy, ale pielęgnujemy to.
Ile miałaś lat gdy urodziłaś pierwsze dziecko?
24.
Wcześnie jak na dzisiejsze realia. To był element twojego planu na życie?
Nie powiem, żeby to był plan. Wzięliśmy ślub i czuliśmy, że kolejnym krokiem będzie posiadanie dzieci, to była dla nas naturalna decyzja. Tuż po ślubie okazało się jednak, że możemy mieć problem z zajściem w ciąże z różnych medycznych względów. Wtedy pomyślałam, że chciałabym być już mamą. Ostatecznie wszystko przebiegło bez problemów i kiedy już byłam w ciąży, to nie zastanawiałam się,
czy to jest za wcześnie, wiedziałam, że to jest dobry czas. Ale wtedy zaczęły się już kalkulacje, przyznaję! Wiedzieliśmy, że chcemy więcej dzieci, zależało nam na tym, żeby różnica wieku między nimi nie była większa niż pięć lat, zaczęła się matematyka. Myślę sobie, że nie ma w tym nic złego, bo przecież po to mamy mózgi, żeby ich używać i planować pewne rzeczy. Mamą zostałam w wieku 24 lat i bardzo mi się to podobało. Nie miałam żadnego strachu z tym związanego. Wtedy wymyśliłam sobie plan, że chciałabym mieć trójkę dzieci przed trzydziestką, póki mam siłę je urodzić. Na razie jestem z niego zadowolona.
Czyli nie bałaś się macierzyństwa.
Myślę, że to jeden z plusów zostania wcześnie mamą, że człowiek nie wie w co się pakuje. Widzę to tak, że jesteśmy z mężem dwojgiem ludzi, którzy po prostu wszystko wspólnie budują od początku i jednym z elementów tego naszego życia jest rodzina. A nie bałam się macierzyństwa, bo dla mnie to tak jakbym miała powiedzieć, że boję się życia. Nie boję się żyć, więc nie bałam się zostać mamą.
Co jest dla ciebie najpiękniejsze w byciu mamą?
To, że dojrzewam i staję się pełniejszym człowiekiem, jestem po to, by być dla kogoś. Wyzbywam się egoizmu, stawiania siebie w centrum. Dzięki macierzyństwu mam możliwość przepracować wiele sytuacji, w których nie znalazłabym się, nie będąc mamą. Małżeństwo też jest związkiem ludzi, którzy mają sobie służyć, jednak w tej relacji stoi przed nami obcy człowiek. Macierzyństwo przychodzi w tym względzie o wiele naturalniej, bo to krew z mojej krwi. Tak naprawdę choć to nie piękne, nasza miłość do ludzi jest zazwyczaj całkiem warunkowa. Póki mąż sprząta kuchnię to jest dobrze, ale jak przestaje to robić, to gula nam już skacze. Z dziećmi jest inaczej, wydobywają z nas miłość bezwarunkową.
Jak radzisz sobie w trudnych momentach?
Jestem cholerykiem, łatwo wybucham, mam dużo trudnych momentów. Im dłużej żyję, tym bardziej odkrywam, że najbardziej jestem sfrustrowana samą sobą. Nie mam recepty jak sobie z tym radzić, ale wiem, że trzeba dawać sobie prawo do popełniania błędów. Jak się życie traktuje zbyt ambicjonalnie, to ciągle jest się rozczarowanym. W tych trudnych chwilach dowiaduję się, kim chcę być, a co chcę w sobie zmieniać, że np. nie chcę krzyczeć na swoje dzieci.
Zmieniałaś się jako mama przy kolejnych dzieciach?
Pierwsze dziecko jest trochę eksperymentalne. Ja przy pierwszym dziecku bardzo skupiałam się na takim ogarnianiu życia codziennego. To przysłaniało mi bardzo wiele w naszej relacji. Do dziś tak jeszcze mam, że zamiast cieszyć się z tego, że ten mały człowiek, który przede mną stoi, jest moim dzieckiem, to ja patrzę na nieposprzątany pokój albo na to, że mi odpyskował. Pracuję nad sobą, by te codzienne sprawy i trud wychowania nie przysłaniały mi piękna relacji z moimi dziećmi. Myślę, że z każdym kolejnym rokiem wychodzi mi to lepiej. Dziś jestem bardziej elastyczna, realizacja planu i moje oczekiwania nie są już najważniejsze.
Jakie wartości chciałabyś przekazać swoim dzieciom?
Najważniejszą to miłość do Boga. Miłość, nie religijność. Nie chcę, żeby na przykład chodzili do Kościoła dla mnie, bo ja tego wymagam. Chcę, żeby kochali Boga, Stwórcę, który jest i ich, i moim tatą, naszym wspólnym Zbawicielem. Tego chciałabym dla nich najbardziej, ale wiem, że nie jestem w stanie wlać tej miłości w ich serca. Wiele rzeczy byśmy chcieli dla naszych dzieci, ale nie możemy otworzyć ich głowy i serca, i nalać tam czegoś. To uczy pokory w macierzyństwie. Ja mogę dać swoje sto procent, ale później muszę powiedzieć: „Panie Boże, Ty zrób resztę, ja więcej już nie mogę”.
Masz taką myśl, na kogo chciałabyś ich wychować?
Na najlepszą wersję ich samych. Wierzę w to, że każdy z moich synów ma swoje powołanie. Każdy z nich dostał jakiś zbiór cech, darów, talentów. Ja, jako już dorosła osoba, widzę, że jestem szczęśliwa nie wtedy, kiedy obiektywnie moje życie układa się dobrze, żyje mi się lekko i bez problemów, ale wtedy, kiedy czuję, że jestem we właściwym miejscu swojego życia, wykorzystuję dane mi możliwości, używam talentów, które mam, pomnażam powierzony mi skarb. Tego samego chcę dla nich i chcę im towarzyszyć w tym dochodzeniu do bycia najlepszą wersją siebie. Ktoś może powiedzieć, że to takie płytki i pomyśleć, że mówię tylko o rozwijaniu talentów sportowych czy plastycznych. Nie. Ja mam na myśli również dary duchowe, do których każdy ma dostęp, ale często ich nie rozwija i przez to nie ma możliwości rozkwitnąć jako człowiek. Mam poczucie, że nie wychowujemy dzieci indywidualistycznie, tylko chcemy wyprodukować takiego dobrego ucznia czy religijnego człowieka. Dajemy się wciągnąć w pułapkę porównań opartych na kilku parametrach. Ja wierzę w to, że z każdego nasionka wyrasta inny kwiat, świat nie może być pełen identycznych kwiatów. Myślę, że gdybyśmy bardziej rozumieli kim jesteśmy i jakie jest nasze powołanie, wtedy też wiedzielibyśmy jaką rolę pełnimy w rodzinie, kościele, społeczeństwie i nie mieli problemów z tożsamością czy poczuciem własnej wartości. Zależy mi na tym, żeby moje dzieci wiedziały, że są jakimś konkretnym kwiatkiem. Jeszcze nie wiemy jakim dokładnie, ale ja pomogę im po prostu wzrastać i zobaczmy.
A myślisz, że twoim powołaniem jest bycie mamą?
Na pewno, bo do tej pory najwięcej o życiu nauczyłam się właśnie, będąc mamą. Jednak bycie mamą to nie jest wszystko, do czego jestem powołana. Wiele napięć wokół macierzyństwa rodzi się według mnie z tego, że część kobiet uważa, że ważne powinno być dla kobiety tylko bycie matką i zarzucają innym, że nie posiadając dzieci, są mniej wartościowe i odwrotnie. Ja myślę, że dzięki dzieciom stajemy się pełniejsze i tak, jesteśmy do tego powołane. Co nie znaczy, że tylko do tego.
Znasz sekret na bycie dobrą mamą?
Trzeba byłoby najpierw zdefiniować, co to znaczy „dobra mama”. Jeśli ktoś myśli, że to taka, która ma wysprzątany dom i dzieci, które mają szóstki w szkole, to ja nie wiem, czy jest jakaś recepta, by to osiągnąć. Bynajmniej ja nie chcę się dowiedzieć, bo nawet nie idę w tamtym kierunku. Moja aktualna definicja jest taka, że dobra mama jest spokojna, pełna miłości i łaski. I ja tego sama z siebie nie posiadam, przychodzę więc do Boga i proszę Go o pokój, miłość i łaskę, to mój sposób. Same nie jesteśmy w stanie zapewnić sobie tych cech, trzeba odnieść się do ich źródła. I zauważyłam, że kiedy moje serce jest rozedrgane i w moim domu jest źle, to nie jest wina moich dzieci czy męża tylko mnie, bo nie mam uzupełnionego zbiornika pokoju, łaski i miłości.
Co według ciebie świadczy o świętości rodziny?
Bycie świętym oznacza dla mnie utkwienie wzroku w Jezusie. Życie jest przecież trudne, przytłaczające. Święta rodzina jest dla mnie taką, gdzie kiedy dzieje się inaczej niż tego oczekują, kiedy ich idealny scenariusz się rozpada, to ona ma wzrok utkwiony w Jezusie. Zakłada, że może wszystkiego nie rozumieć, ale ufa. Przyjmuje to, co dostaje, nie chce uciec od tego życia. Myślę o tym w jakich okolicznościach Jezus przyszedł na świat, o tym, że my kupujemy kaszmirowe kocyki na wyprawkę, a oni nie mieli nic. A ostatecznie żadnego znaczenia nie miało to, czy Jezus urodził się w szopie czy w domu. Nijak nie odbiło się to na roli, jaką święta rodzina odegrała, ale nam jest ciężko na co dzień tak na to spojrzeć, bo nas tak wiele spraw przytłacza i chwieje nam się całe życie. Taki jest mój przepis na świętość, żeby nie myśleć o sobie, tylko patrzeć w Bożą twarz.
Jakie było twoje małżeństwo, zanim pojawiły się dzieci?
Nawet nie pamiętam. Tak sobie myślę, że jak byliśmy tylko we dwoje, to się chyba bardziej kumplowaliśmy niż byliśmy małżeństwem. Długo się znaliśmy, zanim wzięliśmy ślub. Jesteśmy parą z liceum, dorastaliśmy ze sobą, nie mieliśmy problemów z docieraniem się. Razem płynęliśmy w podobnym kierunku i to było ogromne błogosławieństwo, jednak wiązało się też z tym, że ja wszystko już wiedziałam o nas, myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy. I nagle pojawiły się dzieci i przyszła nowa jakość. Bycie rodzicami bardzo zwiększyło poziom zażyłości między nami. Adam jako ojciec wydaje mi się taki niezwykły. Zobaczyłam go jako takiego żywiciela rodziny, mężczyznę, na którego barkach ciąży wielka odpowiedzialność. Oboje dbamy o domowy budżet, jednak to wciąż on jest tym, który trzyma stery naszego rodzinnego okrętu. A Adam zobaczył mnie jako mamę, osobę, od której życie tych małych dzidziusiów zależy, bo jeżeli ja ich nie wykarmię własną piersią, to nikt inny tego nie zrobi. Nagle zaczęliśmy się o wiele bardziej doceniać. Bardzo podoba mi się to, że wraz z dziećmi naturalnie pojawił się taki klasyczny podział obowiązków. Ja jestem od przytulania, a mój mąż jest od wygłupów z dzieciakami. I ja nie będę udawać, że jestem taka świetna w zabawę mieczami czy klockami lego. Za to jak dzieci się przewrócą, to biegną do mnie. Czuję, że robimy coś, co działa.
A potraficie znaleźć jeszcze czas tylko dla siebie?
Tak. Nawet biorąc po uwagę, że mój mąż nie ma takich rozdmuchanych potrzeb emocjonalnych jak stereotypowo kobiety, to wciąż relacje buduje się poprzez wspólny czas. Wchodząc w związek, jest dla nas oczywiste, że gadamy, robimy wszystko razem, poznajemy się. A małżeństwo nie ma prowadzić do tego, że przestaniemy ze sobą rozmawiać. Nie można oczekiwać, że małżeństwo potoczy się samo. Wiadomo, że kiedy pojawiają się dzieci, to jest trudniej, ale to oznacza nie mniej nie więcej jak tylko, że trzeba włożyć w to wysiłek i znaleźć czas. Pamiętam, że kiedyś, na początku naszej znajomości rozmawiałam z Adamem przez telefon przez pięć godzin bez przerwy. Czy teraz bylibyśmy w stanie tyle rozmawiać ze sobą, tak po prostu, o wszystkim? Pewnie byłoby ciężko. Nie znaczy to jednak, że mamy machnąć ręką i nie próbować. Dziś nic nie wydarzy się w naszym życiu przypadkowo, dlatego sami musimy inicjować nasz wspólny czas razem. My staramy się to robić, a jak tylko sobie odpuszczamy, to odbija się na całej naszej rodzinie.
To kiedy ostatni raz byłaś na randce z mężem?
Nie chodzimy na randki, aktualnie jest to niemożliwe z powodu braku opiekunów do pomocy nad dzieciakami. Organizujemy randki we własnym domu, jesteśmy w tym świetni. Zamykamy się w pokoju, żeby mieć złudzenie, że jesteśmy sami i gramy w planszówki, robimy sobie domowe kino albo przygotowujemy deskę serów, degustujemy i rozmawiamy. Staramy się.
Gdybyś nie była mamą, to…?
Bardzo wielu rzeczy bym nie wiedziała o sobie, o życiu, o tym co jest ważne, bycie mamą jest ogromnym kursem samorozwoju. Na pewno czymś wypełniłabym swoje życie, pewnie czymś fascynującym, ale wciąż nie wiedziałabym tyle, ile wiem dzięki rodzinie. Myślę sobie, że o to chyba chodzi, żebyśmy rozwijali swoje talenty i możliwości życiowe, ale wciąż wzrastali jako ludzie.
Razem z Olą Woźniak tworzycie bardzo popularny kanał „Mama Lama”, w którym mówicie o wszystkim, co z macierzyństwem jest związane. Jak narodził się ten pomysł?
Od paru lat działaliśmy już z Pomelody, tworzyłam muzykę, prowadziłam warsztaty z dziećmi i dorosłymi. Wiedziałam, że docieram do innych mam i to, co mówię o tworzeniu więzi poprzez muzykowanie i rozwijanie potencjału u dzieci dociera do nich. Zaczęłam też dostrzegać, że wiele z nich potrzebuje zapewnienia, że inne mamy przechodziły przez to samo, a nie każda ma z kim o tym porozmawiać. W tym samym czasie zaczęliśmy szukać influencerów z branży parentingowej, żeby dzięki nim promować Pomelody. I okazało się, że nie ma nikogo, u kogo naprawdę chcielibyśmy pokazać swój produkt. Wtedy rzuciłam hasło, że ja mogłabym być taką influencerką. Nie miałam jednak tyle przebojowości w sobie. Wydawało mi się, że owszem, produkt, który tworzę jest niesamowity, ale moje opowieści o macierzyństwie... to już bez przesady, kogo to zainteresuje. Wtedy pojawiła się Ola, która bardziej to czuła i była bardzo otwarta. Pomysł na „Mamy Lamy” narodził się spontanicznie, bez biznes planu. Cieszę się, że w ten sposób trwa do dziś.
Posłuchaj jak Ania śpiewa kolędę:
Skomentuj artykuł