Chimayo

(fot. Jan Gać)
Jan Gać / Posałaniec Serca Jezusowego / slo

Nazywa się Chimayo i leży w dolinie Rio Grande, rzeki, która od połowy XVI wieku była dla Hiszpanów korytarzem komunikacyjnym w ich posuwaniu się z Nowej Hiszpanii, czyli z centralnego Meksyku, ku najdalszym na północy rubieżom nieznanego im podówczas świata.

Tam właśnie, w dolinie Rio Grande, znajdowało się najwięcej starych, zasiedlonych już od wieków osad indiańskich, których miejscowa ludność ujawniała - jak się okazało - skłonność do przyjęcia wiary chrześcijańskiej i w jakimś stopniu była przychylna zaakceptowaniu osiągnięć europejskiej cywilizacji. Pierwszym, który w 1540 roku dotarł w te odległe strony, był kapitan Francisco Coronado, zwabiony fantastyczną, aczkolwiek nieprawdziwą wieścią o siedmiu miastach Ciboli, rzekomo wzniesionych ze srebra.

Pół wieku później, w 1598 roku, wyprawił się w dolinę Rio Grande kapitan Juan de Onate. W ślad za pierwszymi eksploratorami postępowali hiszpańscy osadnicy i misjonarze, ci drudzy najpierw z zakonu jezuitów, później także św. Franciszka. Świadectwem pracy tych siewców Dobrej Nowiny są przydane pueblom indiańskim chrześcijańskie nazwy, zachowane po dziś dzień: San Antonio, San Acacia, Belen (czyli Betlejem), San Augustin, San Felipe, Santo Domingo, Santa Clara, Santa Cruz, San Marcia, wreszcie Santa Fe - Święta Wiara - dziś spore miasto o kolonialnym wyglądzie.

Podróż po tych pueblach jest wzruszającą wędrówką w indiańską przeszłość. Oto odkrywa się, że tak jak w Meksyku, tak i tu cała zabudowa mieszkalna Indian koncentruje się wokół placu centralnego. A najważniejszą i najokazalszą budowlą w jego obrębie jest zawsze kościół, najczęściej wzniesiony z adobe, czyli z gliny wiązanej słomą. W architekturze kościołów widać prastary sposób budowania, sięgający tradycji Anasazi, Indian, którzy jako twórcy wyszukanej cywilizacji, żyli na tych terenach do XIV wieku.

Z tego to sprawdzonego przez wieki budulca, doskonale dopasowanego do naturalnych i klimatycznych warunków Nowego Meksyku, wzniesiono też kościółek w Chimayo. Indiańskim sposobem obwiedziono go niewysokim murem z adobe, by miejsce święte oddzielić od dzielnicy mieszkalnej. Od niepamiętnych czasów tak właśnie budowali Indianie, rezerwując krąg sakralny wyłącznie dla ceremonii religijnych. Prastary zwyczaj uszanowali w chrześcijaństwie. Kościółek o jednej, mocno wydłużonej nawie jest późny, pochodzi z pierwszych dekad XIX wieku. Został wzniesiony w taki sposób, by w bocznej, maleńkiej kaplicy zamknąć świętą studzienkę - głęboką na dwa metry dziurę w ziemi. Dobywają z niej Indianie błoto, które - jak wierzą - po spożyciu ma właściwości lecznicze. Dziurę tę wygrzebał rękoma pewien Indianin, naprowadzony w to miejsce niezwykłym światłem, które miało emanować ze znajdującego się w ziemi krzyża.

Według opowieści okolicznych ludzi miał przed wiekami wędrować przez ten kraj pewien zakonnik, do dziś nieznany z imienia, którego pochwycili Indianie, zabili i zakopali w ziemi razem z jego krzyżem. W całej tej historii niezwykłe jest to, że Chrystus na drewnianym krzyżu nazywany jest Chrystusem z Esquipulas. A Esquipulas jest głównym sanktuarium kultu Chrystusa Ukrzyżowanego na całą Amerykę Centralną, położonym na przedgórzu Gwatemali, ponad trzy tysiące kilometrów od Nowego Meksyku. Skąd zatem Chrystus z Esquipulas znalazł się tak daleko na północy, w Nowym Meksyku? Czy ów tajemniczy misjonarz, który dotarł i do Indian z plemienia Nawajów, potomków starożytnych Anasazi, przypadkiem nie pochodził z Gwatemali i czy to nie on niósł przez cały kontynent replikę tamtego, gwatemalskiego wizerunku Czarnego Chrystusa? Wszak ten krucyfiks znany jest od XVI wieku, a wyrazem czci jest coroczna procesja po ulicach miasta. A do tego przypisywanie leczniczych właściwości tutejszemu błotu odpowiada podobnej wierze we właściwości błota z gwatemalskiego Esquipulas.

Lubię takie stare kościółki jak ten, o nierównych ścianach nasyconych energią wiary prostej, ale szczerej, odwzorowanej w kilkunastu ołtarzykach, tak jak gdyby każdy wierny zapragnął posiadać własny, poświęcony szczególnie ulubionemu świętemu. W głównym ołtarzu widnieje ów łaskami słynący krucyfiks z wyrzeźbionym w drewnie Chrystusem - jakże umęczonym - bo taki najbardziej przemawia do serca Indian. Ale jest i figurka Dzieciątka Jezus na krzesełku - Santo Nino de Atocha - któremu wierni przynoszą każdego dnia nowe, niekiedy nawet ręcznie szyte buciki, bo stare, z poprzedniego dnia właśnie zdarł podczas nocnych wędrówek od domu do domu, by błogosławić ich mieszkańców. Jest i św. Jakub na koniu, ale nie ten hiszpański, Matamoros, lecz tutejszy, miejscowy, upodobniony do jeźdźca z prerii - Senor Santiago.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Chimayo
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.