Dyrektor National Gallery o sztuce sakralnej: ludzie często nie wiedzą, co oglądają na niektórych obrazach

(fot. Unknown (English or French) [Public domain], via Wikimedia Commons // twitter.com/NationalGallery)
Catholic Herald / br / kk

Gabriele Finaldi jest dyrektorem londyńskiej National Gallery, jednej z najbardziej znanych instytucji kulturalnych na całym świecie. Gdy o niej opowiada to można odnieść wrażenie, jakby pracował w katedrze.

Jej drzwi są otwarte, wszyscy są mile widziani, nie ma opłat. Galerie przypominają długie nawy kościoła wypełnione obrazami, gdzie dokonują realnej zmiany w odwiedzających.

"Ludzie, którzy tu wchodzą, milkną" - mówi w rozmowie z Laurą Freeman dla Catholic Herald. "Spędzają czas na patrzeniu. Wszystko zaczyna się dziać w ich głowach, ich wyobraźni."

Finaldi jest dyrektorem National Gallery od 2015 roku. Urodził się w Barnet, niedaleko Wembley w 1965 roku jako syn rodziców-imigrantów. Jego ojciec jest Włochem, a matka w połowie Polką. Studiował historię sztuki w Courtauld, gdzie napisał doktorat na temat XVII-wiecznego hiszpańskiego malarza barokowego Jusepe de Ribery. Zanim został zatrudniony w National Gallery, Finaldi pracował jako zastępca dyrektora w Prado w Madrycie.

Jego wykształcenie jest mocno związane z wiarą, wraz z szóstką jego dzieci są katolikami. Kiedy mówi o sztuce sakralnej nie posługuje się abstrakcyjnymi określeniami niektórych kustoszy, ale językiem pełnym natchnionych opisów. Gdy studiował to często dogłębnie się zastanawiał nad tym, co ołtarz czy krwawe przedstawienie Ukrzyżowania może współcześnie znaczyć dla wierzących? Czy coś się traci, gdy obraz zostaje usunięty z kościoła albo kaplicy? Czy nawet w zatłoczonej galerii można doświadczyć głębi modlitwy?

"Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że jest to możliwe" - mówi Finaldi. "Myślę jednak, że wiele się traci". Wiele z obrazów wystawionych w National Gallery "pochodzi z kościołów lub miejsc kultu. Są z miejsc, w których ludzie patrzyli na nie jak na boskość. Patrzyli na obraz Matki Bożej i prosili ją o wstawianie się za chorymi bliskimi, prosili o jej łaski".

"Nie chodzi jedynie o kontekst miejsca. Z czasem kontekst wiary stał się znacznie słabszy. Do tego stopnia, że ludzie często nie wiedzą, co oglądają na niektórych z tych obrazów" - dodaje.

"To niepokojące" - mówi Finaldi. "Nie tylko dlatego, że dzieła sztuki zawierają bogatą chrześcijańską symbolikę, która nie jest ani odbierana, ani rozumiana. Chodzi o całe środowisko kulturowe, w którym wzrasta pokolenie. Istnieje cała tradycja języka wizualnego, symboliczny język w literaturze, który staje się coraz trudniejszy do zrozumienia, jeśli nie pojmujemy alegorii; jeśli nie znamy wielkich motywów klasycznej starożytności i Biblii. Gdy nie jesteśmy świadomi tła, to wtedy nasze doświadczenie jest zubożałe."

Gdyby odwiedzający National Gallery miał czas na obejrzenie tylko jednego obrazu, to gdzie wysłałby go Finaldi?

"Powiedziałbym, że do «Dyptyku z Wilton House». To piękny, tajemniczy obraz, który cudownie wytrzymał upływ czasu. Przetrwał ikonoklazm i purytanizm. Dotrwał do naszych czasów w niezbyt dobrym stanie, ale jego wnętrze otwiera niezrównaną wizję niebiańskiej rzeczywistości. To bardzo angielskie podejście do tego, czym jest niebo: król Anglii klęczący przed Dzieciątkiem, Maryją Panną i niebiańskim dworem".

Jeśli uważnie się popatrzy, to proporzec, który powiewa nad Jezusem, jest zwieńczony kulą. W niej odbija się mała wyspa otoczona kilkoma małymi łódkami. To Anglia na srebrnym morzu.

"Poznawanie źródeł zawsze jest wzbogacającym doświadczeniem. Nie chodzi o to, żeby być bystrym. Nie chodzi o deklarowanie stanowiska w odniesieniu do religii. Chodzi o zrozumienie korzeni naszej własnej kultury - o to, jak dotarliśmy tu, gdzie jesteśmy" - podkreśla dyrektor muzeum.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dyrektor National Gallery o sztuce sakralnej: ludzie często nie wiedzą, co oglądają na niektórych obrazach
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.