W wieku 79 lat zmarła jedna z największych gwiazd w historii kina, Elizabeth Taylor. W tracie swojej kariery zdobyła niezliczoną liczbę nagród, w tym 2 Oscary. "Była synonimem wielkiego, amerykańskiego kina" - mówi Allan Starski.
Bożena Janicka, krytyk filmowy:
"Była jedną z najpiękniejszych aktorek, najpiękniejszych kobiet w historii kina. Doskonałość jej urody zachwycała, prowokowała miliony kobiet na całym świcie do prób naśladowania, na przykład czesania się jak "Kleopatra". Pamiętam takie sformułowanie z czasów, gdy Elizabeth była młoda: "najpiękniejsze usta na świecie: Elizabeth Taylor". Ale tak naprawdę, to najpiękniejsze były jej oczy - wielkie, szafirowe, z czarnymi, długimi rzęsami.
Uroda nie jest konieczna, żeby aktorka była świetna, możliwe jest doskonałe aktorstwo kobiety, która nie jest uderzająco urodziwa, o czym świadczy przykład Meryl Streep. Tym niemniej film jest sztuką wizualną, a jedną z najciekawszych rzeczy, jakie nam proponuje jest możliwość patrzenia na twarze innych ludzi na ekranie, bez poczucia, że jesteśmy natrętni. Jeżeli w jednej osobie łączy się talent i tak wybitna uroda jak w przypadku Taylor, to powstaje mieszanka wybuchowa, z której rodzą się ikony kina".
Allan Starski, scenograf, laureat Oscara:
"Myślę, że ona będzie dla wszystkich ostatnią gwiazdą filmów realizowanych w wielkich studiach filmowych. Jej kariera opierała się na wieloletnich kontraktach ze studiami. Walczyły one o nią, walczyli również reżyserzy.
Była wspaniałą postacią kina, potrafiła grać w tak różnych filmach. Zagrała nie tylko w "Kleopatrze", lecz również w "Kotce na gorącym blaszanym dachu", czy w "Kto się boi Virginii Woolf?".
Ona dzisiaj umarła, ale dla mnie była już legendą od kilkudziesięciu lat. Ostatnio świat żył jej romansami, przygodami, działalnością charytatywną i przyjaźnią z Michaelem Jacksonem - to wszystko podtrzymywało zainteresowanie Elizabeth Taylor. Jakby się zapytać o nią młodych ludzi, to będą ją kojarzyć z filmami widzianymi telewizji, a nie w kinie.
To była wspaniała gwiazda kina, którego już dzisiaj nie ma. Była nie tylko piękną kobietą, lecz także bardzo utalentowaną aktorką. Była synonimem wielkiego, amerykańskiego kina. Ludzie na całym świecie musieli ją kochać i uwielbiać, bo wiernie czekali na jej każdy kolejny film."
"Była młodsza ode mnie tylko trzy lata. Elizabeth to uosobienie starego, wielkiego mitu gwiazdy hollywoodzkiej. Grała od dziecka i całe jej życie obracało się w świetle reflektorów, w obiektywach kamer. To jedna z tych niezwykłych postaci, które kocha kamera, niezwykle fotogeniczna, bardzo pięknie zbudowana. Elizabeth Taylor była integralną częścią legendy hollywoodzkiej - dosłownie i w przenośni, bo była tak wielką gwiazdą, że wokół jej osoby budowano repertuar, jej nazwisko w obsadzie gwarantowało zainteresowanie widowni.
Nie wszystkie jej filmy pamiętam, ale "Kleopatra" była dla nas, filmowców zza żelaznej kurtyny objawieniem, że możliwy jest taki rozmach, takie wydatki, taki przepych na planie, ukoronowany osobą głównej bohaterki w diamentach".
Jej życie osobiste też było jak film: osiem razy wychodziła za mąż, kochała, rzucała mężczyzn i bywała porzucana, czym żyły kolumny plotkarskie na całym świecie przez kilka dekad. Żyła pełnią życia. Odeszła jedna z gwiazd Bulwaru Zachodzącego Słońca w Hollywood".
Skomentuj artykuł