"Hobbit: Pustkowie Smauga" - recenzja

fot. Materiały promocyjne
Ola Gołąb / popfiction.pl

Obiecywałam sobie, że na drugą część "Hobbita" nie pójdę. Rozlazła, nudna fabuła i nadmierna ilość klatek skutecznie mnie zniechęciły za pierwszym razem. Szybko się okazało, że jednak nie mam silnej woli i na "Pustkowie Smauga" nawet nie trzeba mnie było specjalnie namawiać - w kinie byłam już na przedpremierze.

Jest coś niesamowicie "cool" w filmowcach, którzy mrugają do widza okiem i występują we własnych produkcjach w małych rólkach. Mistrzem takich smaczków jest Quentin Tarantino, który nawet w jednominutowej roli zdąży powiedzieć coś, co zwali mnie z nóg. Peter Jackson w scenie otwierającej "Pustkowie Smauga" zdążył jedynie ugryźć nieobraną marchew, ale to wystarczyło, żeby mnie zwieść. Taki męski, taki wyluzowany, je nieobraną marchew, wow - pomyślałam.

Początek wydał mi się więc intrygujący. A potem benc! W następnej scenie Gandalf pokazuje Thorinowi jakiś zwitek, mówiąc szalenie poważnym tonem "To czarna mowa Mordoru". A na zwitku kilka grubych czarnych krech, które wyglądają jakby namalował je przedszkolak - całkiem niepoważne i ani trochę strasznie. To było jak kubeł zimnej wody i znak ostrzegawczy: "Będzie patetycznie jak zawsze". Nic się nie pomyliłam.

Nie będę rozpisywać się nad niezgodnością filmu z fabułą książki. To oczywiste, że jeżeli chcesz rozwałkować już i tak cienką książkę na tak duży placek, w cieście pojawią się spore dziury, które trzeba czymś zapełnić. Przeczytałam gdzieś, że film Jacksona ma się do książki Tolkiena tak jak "Żywot Briana" do Nowego Testamentu. To genialne stwierdzenie, z którym absolutnie się zgadzam. Nie mam tu nic więcej do dodania.

Ten film trudno jest oceniać jako samodzielną całość. Jest wycięty z fabuły w bardzo denerwujący sposób - jeżeli nie widziałeś pierwszej części, połapiesz się o co chodzi gdzieś w jednej trzeciej, a akcja ucina się w takim momencie, że zostawia cię z totalnym poczuciem niedosytu. Zupełnie inaczej niż w LOTR, gdzie każdą część można spokojnie obejrzeć oddzielnie i nie budzi to żadnego zgrzytu.

Najlepszą rzeczą w nowym Hobbicie jest jego tło, czyli Śródziemie. Peter Jackson po raz kolejny udowadnia, że fantastycznie potrafi oddać klimat świata stworzonego przez Tolkiena. Dźwięk i obraz są dopracowane w każdym szczególe, co najwidoczniej ucieleśnia się w samym Smaugu. To absolutne przeciwieństwo kreatury z filmowego "Wiedźmina". Smaug nie tylko wygląda przerażające, ale ma również głęboki głos i szalone oczy Benedicta Cumberbatcha.

Wizualnie zawiodły mnie tylko dwie rzeczy: Arcyklejnot, który świeci się bardziej niż choinka Kardashianów, przez co wygląda naprawdę tandetnie, i… Legolas. Nie jestem pewna, co zmieniło się w twarzy Blooma, ale aktor w każdej scenie wygląda jak Ken borykający się z ciężką niestrawnością.

Zupełnie inną sprawą są spektakularnie przesadzone sceny walki. Legolas skaczący po głowach krasnoludów i turlająca się beczka śmierci wzbudzają śmiech raczej tylko u najmłodszej widowni.

Bardzo dobrze oddanym aspektem filmu jest chciwość i wyższość, która u każdego władcy przejawia się w nieco inny sposób. Thorin chce arcyklejnotu, Smaug uwielbienia, król Miasta na Jeziorze władzy, a Thranduil świętego spokoju. I oczywiście wszyscy chcą wisienki na torcie, czyli olbrzymiego bogactwa. Sposób w jaki bohaterów niszczą ich własne żądze, to moim zdaniem najbardziej rzeczywisty i ciekawy motyw "Pustkowia", dzięki któremu zamiast płaskich marionetek dostaliśmy kilka ciekawych kreacji.

"Hobbit: Pustkowie Smauga" mnie nie zawiódł i dał mi dokładnie to, czego się spodziewałam: ładny obrazek, dużo akcji i podróż w fantastyczne miejsce. I jeden bonus, którego w ogóle się nie spodziewałam: mopsy. Kto by pomyślał, że chodzące na Allegro po kilka tysięcy szczeniaki, wałęsają się luzem po Mieście nad Jeziorem. Liroy by się obłowił.

Ola Gołąb - Redaktor serwisów popularnonaukowych w portalu Onet. Z wykształcenia biofizyk. Fanka Quentina Tarantino. Lubi śpiewać, kiedy gotuje. Autorka bloga o popkulturze popfiction.pl.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Hobbit: Pustkowie Smauga" - recenzja
Komentarze (10)
K
Krzyś
5 stycznia 2014, 21:04
Po obejrzeniu razem z rodziną "Pustkowia Smauga" powiem, że 48 klatek to na pewno przyszłość kina fantasy. Film nas wciągnał naprawdę na 3 godziny i wyszliśmy w pełni usatysfakcjonowani także z mojej strony na meeega, mega plus ;]
WS
won stąd spamerze!
4 stycznia 2014, 18:53
Po co płacic za kino,jak ktoś nie widział to prosze w wersji HD z polskim lektorem http://pla<x>yerhd.pl/ioiw/5361/Hobbit-Pustkowie-Smauga-HD-PL-Lektor ... Nie dajcie się skusić debilowi, nie klikać, nie podawać telefonu, przeczytać co jest w ramce. Film tylko w kinie, tu nic nie obejrzycie za co bedziecie dostawać smsy po 5 zł każdy.
AD
and descumg
4 stycznia 2014, 16:43
Miejscownik (ablativus) od rzeczownika "hobbit" brzmi (na czym?) "na hobbicie". Bez panicznych ataków apostrofów.  Pzdr. ... Z tą uwagą powinieneś się zgłosić do admina profilu na FB, a nie autorki recenzji. Pzdr
K
kapii98
4 stycznia 2014, 14:46
Po co płacic za kino,jak ktoś nie widział to prosze w wersji HD z polskim lektorem http://pla<x>yerhd.pl/ioiw/5361/Hobbit-Pustkowie-Smauga-HD-PL-Lektor
Maciej Dane niekonieczne, RODO się kłania.
4 stycznia 2014, 13:26
Recenzja jest mówiac szczerze dosyć infantylna, za chwilę pewnie odezwie się tradycyjnie grupa oświeconych, egzorcyzmujących Tolkiena i zrównujących go z Harrym Potterem. Ale chciałem się oddnieś do jednego fragmentu: "A potem benc! W następnej scenie Gandalf pokazuje Thorinowi jakiś zwitek, mówiąc szalenie poważnym tonem "To czarna mowa Mordoru". A na zwitku kilka grubych czarnych krech, które wyglądają jakby namalował je przedszkolak - całkiem niepoważne i ani trochę strasznie." Czyli z jednej strony oczekujemy wierności książce i powiedzmy "ortodoksji tolkienowskiej", z drugiej - czegoś "cool" jak to napisała koleżanka. I nie wiem, co koleżanka wie na temat historii pisma, i jak strasznie (i w podtekście - atrakcyjnie!!!) miałoby to wyglądać. Biorąc pod uwagę ogładę orków, jak przepraszam ma wyglądać pismo postaci z natury prymitywnych, agresywnych i nieokrzesanych? Trudno się przyjrzeć, czy topornie narysowane runy, czy może jakaś odmiana tengwaru, czy jakiś wynalazek orków. Napis na pierścieniu jest pięknie wykaligrafowany. Czy przez to jest mniej straszny? Wszystkie napisy - od LOTR do DOS są tworzone przez zawodowego kaligrafa i dostosowywane indywidualnie do postaci i sytuacji. A sam film, cóż... Oczywiście, ma się w sumie nijak do książki, z Tolkiena wg mnie zostały tam tylko krajobrazy i smok. Porównanie do porównania ("Żywotu Briana" do NT) też "z czapki". Nie rozumiem, jak na takim czymś może opierać się "redaktor" i to z wyżsyzm wykształceniem. Co ma wspolnego film Pythonów, w dużej mierze satyra polityczna z NT oprocz miejsca i czasu akcji, dodatkowo dziejąca się niejako równolegle a nie "zamiast"? Przecież to nie ekranizacja! Czy pani redaktor w ogóle oglądała "Żywot"? DoS może się nie podobać, szczególnie ortodoksyjnym fanom, ale nie twórzmy takich recencji. Jak to było w tym kawale o Jasiu? "Jak się nie zna literków to się nie podpowiada".
M
Maria
4 stycznia 2014, 01:00
Zdecydowanie zgadzam się!!! Mnie tylko jeszcze zastanawia, co wymyślą teraz z Gandalfem, żeby go wydostać ;]
Q
qbap
3 stycznia 2014, 23:52
Miejscownik (ablativus) od rzeczownika "hobbit" brzmi (na czym?) "na hobbicie". Bez panicznych ataków apostrofów.  Pzdr.
A
ania
3 stycznia 2014, 23:45
Czyli nie tylko ja zauważyłam, że legolas jest jakiś "dziwny"... a nawet bardzo!
M
Magda
3 stycznia 2014, 23:40
dla mnie jeszcze kilka momentów ze sceny spływu w tych beczkach. tandetnie komputerowo, czasem aż oczy bolały. 
Dariusz Piórkowski SJ
2 stycznia 2014, 19:27
Zabawna ta recenzja. A drugą część Hobbita widziałem. I zasadniczo podzielam opinię autorki. Chociaż szczerze mówiąc, na film poszedłem dla czystej rozrywki. Książkę już przeczytałem.