James Bond kończy... 50 lat!
W piątek 5 października mija pół wieku od momentu, gdy z kinowego ekranu padła kwestia: "Nazywam się Bond, James Bond". - Sukces "Dr No" był spowodowany głodem tego typu bohaterów jak Bond - ocenia Michał Grzesiek, autor książki o filmach z Jamesem Bondem.
Ian Fleming stworzył postać brytyjskiego szpiega w 1952 roku. Agent zyskał nazwisko po ornitologu, autorze książki "Ptaki Indii Zachodnich". Fleming uważał, że kontrastuje ono ze stereotypem angielskiego gentlemana i do tego dawało się je łatwo wymówić w niemal każdym języku. Pisarz nadał swojemu bohaterowi kryptonim "007", w którym podwójne zero oznaczało licencję na zabijanie.
W 1954 roku w telewizji CBS nadano na żywo widowisko pt. "Casino Royale" z Barry'm Nelsonem w roli głównej. Stacja dwukrotnie planowała produkcję serialu z agentem 007, ale za każdym razem projekt upadał. W 1958 roku amerykańska sieć NBC chciała nakręcić serial z Bondem. Nic z tego nie wyszło, ale scenariusz odcinka pilotowego stał się podstawą książki "Dr. No".
Kilka pierwszych prób przeniesienia przygód agenta 007 na duży ekran skończyło się fiaskiem, a Fleming zraził się do przemysłu filmowego. Prawa do ekranizacji przygód Bonda kupił kanadyjski producent filmowy Harry Saltzman, ale traktował je bardziej jako inwestycję. Dopiero spotkanie z Albertem "Cubby’m" Broccolim przyniosło impuls do powstania filmu. Panowie utworzyli dwie firmy: Danjaq posiadającą prawa do filmów i EON Productions - do ich produkcji.
Znalezienie wytwórni chętnej do zainwestowania w Bonda okazało się dość trudne. Amerykańskie studia uważały cały projekt za "zbyt brytyjski". Ostatecznie pieniądze zgodziło się wyłożyć United Artists. Funkcję reżysera przyjął Terence Young. Kandydatów do roli Bonda było wielu, m.in. Cary Grant, Richard Burton, Christopher Lee, Roger Moore, który w tym samym czasie został zaangażowany do telewizyjnego serialu "Święty". Skromny budżet skłonił producentów do poszukiwania aktorów mniej znanych i bez wymagań finansowych.
Jednym z wykonawców, którzy wzięli udział w przesłuchaniach, był Sean Connery. - Walnął ręką w biurko i powiedział nam, czego chce. Ugodziliśmy się, wyszedł z biura, a my patrzyliśmy, jak podskakując przeszedł na drugą stronę ulicy, niczym prawdziwy Superman. Widzieliśmy, że mamy naszego Jamesa Bonda - wspominał Albert "Cubby" Broccoli, którego wypowiedź przytoczono w książce "Sean Connery. Bohater bez skazy" Michaela Feeney’a Allana.
Realizację filmu rozpoczęto w połowie stycznia 1962 roku na Jamajce. Pod koniec lutego ekipa wróciła do Londynu, gdzie w studiach Pinewood nagrywano sceny we wnętrzach. Zdjęcia zakończono w marcu.
Zanim przystąpiono do zdjęć, istniało pięć niekompletnych scenariuszy. Ostateczną wersję stworzyli Terence Young, Johanna Harwood i Berkely Mather. I to właśnie reżyser oraz Sean Connery wzbogacili historię dowcipnymi kwestiami. Fabułę oparto wokół przygód Jamesa Bonda, który został wysłany na Jamajkę w celu zbadania śmierci brytyjskiego agenta. Jego przeciwnikiem okazuje się rezydujący w podziemnej bazie doktor Julius No, który sabotuje amerykański program kosmiczny.
W pierwszym filmie z serii przygód Bonda zabrakło postaci "Q" - eksperta od nowoczesnego wyposażenia. Pistolet Walther PPK przynosi agentowi zbrojmistrz. Pojawiają się jednak postacie, które stały się nieodłącznymi towarzyszami Bonda w następnych częściach serii: szef "M", panna Moneypenny czy kolega z CIA Felix Leiter. Agent pije także legendarne Martini - wstrząśnięte, nie mieszane.
Skomponowanie tematu muzycznego zlecono Monty’emu Normanowi. Broccoli i Saltzman, niezadowoleni z efektów, zatrudnili Johna Barry'ego, aby przerobił utwór Normana. Barry uważał swój wkład w "James Bond Theme" za tak znaczący, że później wielokrotnie przypisywał sobie prawa do kompozycji.
W "Doktorze No" - w przeciwieństwie do kolejnych odsłon przygód agenta 007 - w czołówce nie ma piosenki. Zabrakło także sekwencji przedtytułowej tzw. "teasera". - Pod koniec "Doktora No" nie pojawia się napis "James Bond powróci", ponieważ twórcy nie mieli jeszcze pewności, czy tak się w rzeczywistości stanie - zauważa Michał Grzesiek, autor książki "James Bond : szpieg, którego kochamy".
- Sukces "Doktora No" był spowodowany głodem tego typu bohaterów jak James Bond. On nie był wielkim herosem wojennym czy upadłym aniołem, tylko szpiegiem, który na wszystko patrzył z dystansem i poczuciem humoru. Sukces nie tylko "Doktora No", ale i całej serii wynika stąd, że Bond to pewien męski ideał, do którego wszyscy mężczyźni dążą, a kobiety nie mogą od niego oderwać oczu - podkreśla Grzesiek.
Kolejne filmy o agencie 007 stawały się kinowymi przebojami, mimo upływających dekad i zmieniających się czasów. Twórcy nieustannie starali się, choćby poprzez wybór aktora grającego Bonda, dostosowywać głównego bohatera do epoki, w której powstawały nowe odcinki.
- Connery był twardy - jak trzeba gentelman, jak trzeba to potrafił kobietę uderzyć. Potem epizod z George’m Lazenby - Bondem romantycznym, który się żeni. W latach 70., pełnych dystansu i ironii, pojawił się Roger Moore - idealny odtwórca na ten czas. W końcówce lat 80. Bond zyskał twarz Timothy Daltona, który najbardziej zbliżył się do książkowego pierwowzoru. Następnie Pierce Brosnan - świetna wypadkowa Connery’ego i Moore’a. A teraz mamy czasy bardzo brutalne i Daniela Craiga, który gołymi pięściami czy za pomocą różnych przedmiotów rozprawia się z przeciwnikami - ocenia Grzesiek.
Skomentuj artykuł