Przesłanie, które się nie starzeje
"Kocham cię"; "I On w tym jest" - ten prosty dowód na istnienie Boga wybrzmiewa w pierwszej części telewizyjnego cyklu "Dekalog" w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego. Przesłanie filmu jest nadal aktualne, choć minęło 25 lat od jego premiery - podkreśla ks. prof. Marek Lis, filmoznawca z Uniwersytetu Opolskiego.
Hanna Honisz: W grudniu 2014 roku minęło 25 lat od premiery pierwszej części cyklu telewizyjnego "Dekalog" w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego. Film jest uznawany przez wielu krytyków za najważniejszy i jeden z najlepszych w całym cyklu. Recenzenci podkreślają, że reżyserowi udało się powiedzieć o Bogu w prosty, zrozumiały sposób bez patosu i bezpośrednich odniesień religijnych. Czy to jest dobry film o tematyce religijnej?
To jest znakomity film. Rzeczywiście 10 grudnia 1989 roku miała miejsce premiera pierwszej części. To jest niezwykły projekt, który zrodził się z takiej dziwnej propozycji, z jaką się spotkał Krzysztof Kieślowski pewnego zimowego wieczoru. To było tuż po stanie wojennym. Sytuacja polityczna, ale też moralna była w Polsce dramatyczna. I wtedy jego współpracownik - adwokat Krzysztof Piesiewicz zaproponował, żeby nakręcić "Dekalog". Kieślowski, trzeba to dopowiedzieć, nie był człowiekiem szczególnie religijnym. To była osoba raczej poszukująca, stawiająca pytania o Boga.
I zapewne, gdy Piesiewicz powiedział: Musisz nakręcić "Dekalog", to Kieślowskiemu stanęły przed oczami obrazy, chociażby "Dziesięcioro Przykazań" - tych wielkich amerykańskich superprodukcji i wiedział, że czegoś takiego nakręcić się nie da. Ale zaczął myśleć i odkrył, że jeżeli dzisiejszemu człowiekowi, temu sprzed 25 lat, ale jak się okazuje, także współczesnemu dzisiaj, chcemy coś opowiedzieć o Dekalogu, trzeba sobie zadać pytanie, co znaczy on dziś.
Pierwszy film w tym cyklu rzeczywiście stawia pytania o Pierwsze Przykazanie, mówiące o prawdziwym Bogu i o bożkach. To pytanie, jakie Kieślowski stawia ostatecznie jest pytaniem religijnym. Jednak, jak sobie wyobrazić postawienie takiego religijnego pytania wobec komputera, którego ekran wielokrotnie pojawia się w filmowym obrazie? Jak zadać sobie pytanie o Boga, gdy mamy przed oczami dziesięcioletniego chłopca, syna głównego bohatera, który przy śniadaniu zaczyna pytać, czym jest życie, a czym śmierć? Ojciec odpowiada: "Serce przestaje pompować krew. Krew nie dociera do mózgu. Wszystko się zatrzymuje. Człowiek umiera. I co zostaje? Nie zostaje nic". I chłopiec na taką odpowiedź się nie zgadza. Zaczyna pytać o duszę, ale ojciec nie jest w stanie mu odpowiedzieć. Ten film jest o tyle ciekawy, że postać ojca staje się takim alter ego - drugim ja - reżysera. Zresztą obaj noszą to samo imię Krzysztof.
Czy ktoś chłopcu daje odpowiedź?
Odpowiedź temu zaciekawionemu życiem i zadającemu pytania dziesięciolatkowi daje dopiero ciotka, świetnie grana przez Maję Komorowską, osobę religijną, wierzącą, zaangażowaną. Maja Komorowska zaczyna rozumieć, że jest bezbronna wobec pytania chłopca o Boga, sakralnego pytania teologów, najważniejszego, jakie się pojawia w pierwszym filmie. Sam Kieślowski stawia to pytanie, daje odpowiedź, a równocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że Boga nie da się tak prosto wyjaśnić.
W filmie obserwujemy ciekawy paradoks - chłopiec zupełnie bezradnie słucha tego, co mówi ciotka. Wytłumaczyć istnienie Boga jest bardzo prosto: "Bóg istnieje, kiedy się w Niego wierzy". Właśnie, istnieje dla tych, którzy wierzą. A dla tych, którzy nie wierzą jeszcze, a chcieliby uwierzyć? Gdzie Bóg jest? I pojawia się genialna fantastyczna odpowiedź. Jedna z ciekawszych, a jednocześnie bardzo prosta scenograficznie. Łatwo ją sobie wyobrazić. Ciotka obejmuje tego swojego bratanka, on wtula się w nią i wtedy pojawia się pytanie: "Co teraz czujesz?". I chłopiec odpowiada: "Kocham cię". No właśnie. "I On w tym jest" - mówi ciotka.
Niejednokrotnie pytam studentów, jak wyobrażają sobie np. zekranizowanie 1. Listu św. Jana Apostoła z Nowego Testamentu. Odpowiedź najbardziej oczywista jest następująca: "Listu się nie da zekranizować. Można zekranizować jakąś scenę, jakieś wydarzenie, ewangelię, przypowieść, ale słów listu nie". Okazuje się, że Kieślowski potrafił w swoim filmie przenieść na ekran te słowa, które św. Jan wypowiada: "Bóg jest Miłością". Boga odkrywamy, kiedy kochamy drugiego człowieka. Myślę, że Kieślowski to zrozumiał. Nie daje nam tego jako dogmatu. Raczej opowiada o tym, jak o swoim wielkim pragnieniu, żeby móc w miłości drugiego człowieka doświadczać także obecności Boga.
Pierwszy odcinek cyklu opowiada historię naukowca, skrajnego racjonalisty. On bardzo mocno zaufał komputerowi i osiągnięciom współczesnej nauki. Czy zatem dziś nowe technologie to cudzy bożek, o którym mówi Pierwsze Przykazanie?
No właśnie, Pierwsze Przykazanie mówi nam o Bogu prawdziwym i o tym wszystkim, co próbujemy uznać za boga. Gdy "Dekalog" powstawał 25 lat temu i trafiał na ekrany, wtedy wydawało się, i Kieślowski to bardzo słusznie i proroczo rozpoznał, że takim bożkiem może stać się komputer. Oczywiście obecnie możemy się uśmiechnąć, gdy widzimy ten monochromatyczny ekran, linie DOS-u - nieefektownego oprogramowania, niegraficznego, niekolorowego. Dzisiaj mamy erę komputerów przenośnych i smartfonów. Wtedy tamte komputery niosły nadzieję. Wydawało się, że można powierzyć mocy obliczeniowej nasze pytania i pragnienia. Można komputer tak zaprogramować, aby znał odpowiedź na wszystkie możliwe pytania ludzkości. Rzeczywiście, by mógł stać się też bogiem.
W tym filmie jest taka interesująca scena wykładu. Ojciec Pawła - Krzysztof - jest pracownikiem naukowym i prowadzi zajęcia z językoznawstwa. Swoim studentom stawia następującą tezę: "Wyobraźmy sobie, że całą wiedzę o człowieku, języku można by zaprogramować w komputerze. Czy komputer jednak stałby się przez to bardziej ludzki? Czy komputer przez to zacząłby mówić?". Te pytania pozostawia w zawieszeniu.
W innej scenie chłopiec prowadzi przed ekran ciotkę, by pochwalić się umiejętnościami tego elektronicznego przyjaciela. Widać, że mały Paweł jest komputerem zafascynowany. Pewnie tak samo, jak wiele dzieci dzisiaj. Pokazuje, w jaki sposób można zarządzać domem, otworzyć albo zamknąć zamek w drzwiach, włączyć ciepłą czy też zimną wodę, zapalić światło. Jednym słowem, to co dziś nazywamy inteligentnym domem, Kieślowski już w jakiś sposób, przy pomocy znacznie prostszych rozwiązań, zapowiedział.
Okazuje się jednak, że znacznie skuteczniejsze, jest znowu pytanie ciotki, wtedy, gdy chłopak pokazuje: "Popatrz ciociu, napisałem program, dzięki któremu wiem, co robi moja mama". Wpisuje godzinę, zadaje pytanie i na ekranie pojawia się odpowiedź: "Śpię. Cicho". Na co ciocia reaguje: "A zapytaj go, co się mamie śni?". Chłopiec pisze: "Co się śni?". Komputer odpowiada: "I don’t know". Komputer nie rozumie pytania. Trzeba tutaj gorącego serca, drugiego człowieka, by dać odpowiedź na pytanie, które jest proste: "Ty jej się śnisz". To bardzo proste. "Śnisz jej się, dlatego, że cię kocha". I chłopiec zaczyna przyjmować tę mądrość ciotki, potężniejszą niż najmocniejszy procesor i twarde dyski, jako odpowiedź swoją.
Ale też ten komputer staje się narzędziem dość niebezpiecznym...
Paweł otrzymuje trochę wymuszony prezent na Boże Narodzenie - łyżwy. Ojciec zgadza się, by chłopiec następnego dnia poszedł na miejscowe jeziorko zamarznięte, by móc się z kolegami ślizgać. Krzysztof na wszelki wypadek dokonuje obliczeń, biorąc pod uwagę temperaturę powietrza, wody, ilość dni z mrozem. Oblicza, jaka będzie grubość lodu. Komputer przekonuje, że ten lód będzie wystarczająco gruby, by trzech takich chłopaków mogło bezpiecznie jeździć. Jednak okazuje się, że komputer nie ma racji. Albo inaczej, może nie tyle komputer, któremu zaufał nie ma racji, ale zaistniały jakieś inne nieprzewidziane okoliczności. Być może komputer nie jest tak wszechwiedzący i wszechmogący, jak sobie ojciec Pawła wyobrażał.
Dzisiaj oczywiście komputery są znacznie mniejsze, mieszczą się w kieszeni czy torebce, ale służą tym samym celom. Mianowicie zadawaniu pytań o nieskończoność… Pytań, które są skierowane chyba w niewłaściwym kierunku. Telefony, które miały kiedyś pomagać w kontaktowaniu się z drugim człowiekiem, w byciu bliżej siebie, sprawiają, że jesteśmy od siebie coraz bardziej oddaleni. Gdy siedzimy na przystanku, w autobusie nie dostrzegamy drugiego człowieka. Kieślowski o tym nie mógł wiedzieć, bo smartfony pojawiły się dopiero dwadzieścia lat później. Przeczuwał jednak, że jakaś bardzo głęboka zmiana w sercu człowieka, może za sprawą komputerów nastąpić. Mogą stać się w jakiś sposób bożkiem…
Coraz lepiej radzimy sobie z techniką, a tymczasem pomimo rozwoju medycyny, nie jesteśmy jednak absolutnymi panami życia i śmierci. Czy to dlatego, że nauka zapomina o duchowym świecie i o duszy?
Nauka niekoniecznie zapomina. Gorzej, jeżeli zapomina człowiek. Ten film ostatecznie niesie nadzieję… Kończy się wprawdzie dramatycznie, bo chłopiec ginie. Nie ma dla niego ratunku. Medycyna nie jest w stanie martwego chłopca, który utonął pod lodem, wskrzesić. Dokonuje się jednak w głównym bohaterze, który jest takim wewnętrznym głosem reżysera Krzysztofa Kieślowskiego, zagadkowa dla wielu widzów przemiana.
Do tej pory Krzysztof był na dystans wobec Kościoła. Owszem, zgodził się, aby chłopiec chodził na religię. Odpowiedział bowiem ciotce: "Dobrze, jeśli to mu będzie do czegoś potrzebne". Tymczasem Pawełek wyraźnie wiarą się interesuje. Pojawia się przepiękna scena, jedna z najciekawszych w ogóle w filmach, pokazujących Jana Pawła II. Nie żywego, nie w obrazie dokumentalnym, ani nawet rekonstruowanym fabularnie. Pojawiają się zdjęcia z audiencji, jakiej dostąpiła Maja Komorowska. My tych zdjęć na początku nie widzimy. Widzimy natomiast chłopca, który zaczyna się w jakieś fotografie, filmowane z boku, wpatrywać. Pawełek zadaje pytania: "Czy on jest dobry? Czy on jest mądry? Czy on wie, po co się żyje?". Myślę, że piękniejszego portretu Jana Pawła II, obecnie świętego, wyobrazić sobie nie można.
Tu właśnie dotykamy sensu życia w tymże filmie. Dotykamy go w decyzji ojca, który w momencie śmierci syna, nie zwraca się przeciwko komputerowi. Choć mógłby czuć się oszukany i mógłby podejść do niego i napisać: "Hej przyjacielu oszukałeś mnie. Lód miał wytrzymać ciężar trzykrotnie większy niż mojego syna". I wtedy Krzysztof zamiast buntować się przeciwko komputerowi, zaczyna rozumieć z Kim powinien zacząć rozmawiać...
W ostatniej scenie Krzysztof się nawraca czy bluźni?
Ojciec idzie do kościoła, który jest pokazany symbolicznie, jako kościół jeszcze ciągle w budowie, otwarty, niedokończony, zapraszający. To jest kościół, na którego prowizorycznym ceglanym ołtarzu, palą się świecie, po to, by rozświetlić ikonę jasnogórską. Zdaniem wielu dochodzi tu do sceny brutalnej, bo sceny buntu. Krzysztof wywraca ołtarz. Te świece przewracają się i jedna z nich zaczyna kapać woskiem na policzek z wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej. Tu nie ma bluźnierstwa. Pojawia się moment wiary. Można się zbuntować, tylko wobec tego, którego istnienie się uznaje. Można się sprzeciwić temu, do którego można się odezwać. Zatem ten moment niezgody Krzysztofa staje się też ostatecznie momentem wyznania jego wiary w to, że Pan Bóg jest i istnieje.
Równocześnie Krzysztof Kieślowski pokazuje, że Bóg taki, jakiego on sobie wyobraża, nie jest Bogiem okrutnym, skazującym niewinne dziecko na śmierć, dlatego, że ojciec zawierzył komputerowi. Kieślowski wprowadza scenę płaczącej Matki Bożej po to, byśmy sobie uświadomili coś ważnego. Bóg jest z nami solidarny. Spróbujmy zobaczyć w Maryi trzymającej na ręku Dzieciątko nie tylko matkę, której dziecko dopiero co przyszło na świat. Spróbujmy sobie wyobrazić tę Maryję, która stoi pod krzyżem i która opłakuje swojego zmarłego Syna - Stabat Mater Dolorosa. Jeden z teologów opisał tę końcową scenę filmu, jako scenę Golgoty, w której Bóg umiera, Maryja płacze nad śmiercią Swojego Syna i w ten sposób solidaryzuje się ze śmiercią niewinnego chłopca Pawełka.
Trzeba było ogromnej wyobraźni, nie tylko religijnej, ale i teologicznej u reżysera, który podobno był człowiekiem niewierzącym, z całą pewnością szukającym. Kieślowski zainteresowany był tym, by odkrywać przed nami nowe przestrzenie i pokazać, że życie człowieka to nie tylko serce - pompa, która doprowadza krew tam, gdzie powinna dopłynąć. Życie człowieka pozostaje tajemnicą. Wszyscy jakoś jesteśmy ze sobą spleceni. Zarówno ci tu na ziemi, jak i ci, którzy to ziemskie życie zakończyli, a pośród nich jest przecież i Pan Jezus, i Matka Boża, dla których cierpienie dziecka nie jest obojętne.
Skomentuj artykuł