Weekendowy przegląd filmowy
Weekend zapowiada się naprawdę ciekawie! Studium ludzkich obsesji i zachwycająca Natalie Portman. Do tego izraelska wersja "Miasta Boga" - równie dobra. A na dokładkę: odświeżony Visconti i polska komedia.
Najnowszy film Darrena Aronofsky’ego, twórcy "Źródła", "Requiem dla snu" i "Pi", otwierający tegoroczny festiwal w Wenecji. Fascynujący wizualnie, zaskakujący niekonwencjonalnymi rozwiązaniami thriller o zaciętej rywalizacji dwóch tancerek baletowych.
Po raz kolejny Aronofsky okazuje się sprawnym kronikarzem ludzkich obsesji. "Czarny łabędź” to historia neurastenicznej tancerki (Natalie Portman), która powoli osuwa się w obłęd. Praktycznie całe życie poświęciła sztuce – jest ambitna, zdeterminowana, poddana niewiarygodnej dyscyplinie. Presję wywiera na nią nie tylko jej własna ambicja, ale też matka (niespełniona tancerka), reżyser, który zaproponował jej główną rolę w "Jeziorze łabędzim" i nowy nabytek zespołu – wyzwolona i mająca chrapkę na jej rolę tancerka Lily (Mila Kunis).
Film jest czymś w rodzaju "studium charakteru" (o atmosferze psychothrillera) – obserwujemy postępujące szaleństwo Niny, ale w gruncie rzeczy szybko tracimy orientację, co jest realne, a co tylko stanowi wytwór paranoicznej wyobraźni głównej bohaterki. Co jest rzeczywistością, a co jest halucynacją? Film jest odważny, reżyser nie boi się sięgać po ekstremum (chwilami może się wydać pompatyczny czy groteskowy), świetnie pokazuje obsesję doskonałości i traumę wyczerpującej rywalizacji.
Reklamowany jako jeden z najlepszych izraelskich filmów ostatnich lat, "Ajami" został już nominowany do Oscara i wyróżniany przez jury festiwalu w Cannes. Był też pierwszym filmem arabskim, który reprezentował Izrael w wyścigu po filmowe statuetki.
Film Scandara Coptiego i Yarona Shaniego to izraelskie "Miasto Boga" - brutalny i smutny obraz współczesnej Ziemi Obiecanej. Debiut dwójki reżyserów imponuje dojrzałością i narracyjną biegłością. Także intelektualną głębią – film jest poruszającym obrazem świata rozdartego przez konflikt, w którym każde rozwiązanie jest złe. Pozostaje czarna rozpacz i śmierć, tak powszednia, że prawie niezauważalna.
Ajami to nazwa biednego kawałka Jafy, miasta położonego nieopodal Tel Avivu. To miejsce dusi się i tonie w konfliktach, a ten film świetnie to pokazuje. Arabowie - muzułmanie i chrześcijanie - spleceni są dziwnymi zależnościami, interesami i pieniędzmi. Klanowa wendeta, zakazana międzyreligijna miłość, okrucieństwo i bezsens konfliktu izraelsko-palestyńskiego, świat rozdarty między surową kulturą ojców i marzeniem o nowoczesnym, odideologizowanym świecie – to widzimy w tle pięciu niezależnych historii opowiedzianych przez dwójkę reżyserów.
Zamiast aktorów reżyserzy wzięli naturszczyków, Żydów i Arabów. Zorganizowali dla nich krótkie warsztaty, a potem … kazali grać, nie pisząc im ani słowa dialogu. Stąd wrażenie chropowatego dokumentu, w którym hebrajski miesza się z arabskim slangiem, a konflikty zostają wzniecane z przedziwnie naturalną siłą. Dobre, ale bardzo mocne kino.
Film wydaje się mieć wszystkie elementy konieczne do wypełnienia sali kinowej po brzegi. Reżyseria Piotra Wereśniaka (który sprawdził się już przy "Zakochanych" i "Nie kłam kochanie"), popularne serialowe twarze (Małgorzata Socha, Małgorzata Foremniak, Katarzyna Zielińska, Anna Mucha), kilku znanych statecznych aktorów (Jan Frycz, Wiktor Zborowski, Ewa Kasprzyk) i scenariusz autorstwa Ilony Łepkowskiej.
Co ciekawe, jednym z pierwszych scenariuszy Łepkowskiej był "Och, Karol" - zabawna historia, uwielbiającego uczuciowe zawirowania architekta, którą przed ćwierćwieczem przeniósł na ekran Roman Załuski. Teraz Łepkowska postanowiła tamtą opowieść przypomnieć. "Och, Karol 2" jest czymś w rodzaju wariacji na tamten temat: tytułowy bohater (Piotr Adamczyk) - specjalista od różnego rodzaju szkoleń - to mężczyzna, który "zbyt bardzo" lubi kobiety. Jest normalnym, pospolitym facetem. Ma jednak to coś, co sprawia, że kobiety nie mogą mu się oprzeć. Doskonale zdaje sobie sprawę, że podoba się kobietom i z rozkoszą korzysta z tego dobrodziejstwa. Do czasu, gdy w swoim własnym domu spotyka je wszystkie…
Dzieło Viscontiego to fascynująco opowiedziany dramat historyczny, rozgrywający się w czasach Garibaldiego, kiedy to następował koniec pewnej epoki i rodziło się nowoczesne społeczeństwo. To ekranizacja powieści Giuseppe Tomasi Di Lampedusy. Światową premierę film miał w 1963 roku.
Film jest opowieścią o księciu Salinie, człowieku wielkiego formatu, wyrastającym ponad swe otoczenie, który z całą świadomością przyspiesza zagładę świata, do którego sam należy. Koniec dynastii Saliny, to koniec epoki feudalnej. Sycylijski książę zdaje sobie sprawę, że musi zaakceptować zachodzące zmiany. Zgadza się na ślub bratanka z córką zamożnego mieszczanina. Wielki bal jest kwintesencją nadchodzących czasów.
- Niektórzy ludzie myśleli, że będę wyglądał jak szeryf z Arizony, a nie jak sycylijski arystokrata. A jednak się udało - powiedział o swej roli Burt Lancaster (początkowo głównego bohatera miał grać Marlon Brando), który rzeczywiście osiąga tu wyżyny swych aktorskich umiejętności.
Epicki rozmach i precyzja reżyserska Viscontiego wpisują ten film w poczet najciekawszych osiągnięć kina europejskiego.
Piąta premiera tego weekendu to film "Wkraczając w pustkę", o którym wspominamy wyłącznie z kronikarskiego obowiązku.
Gaspar Noé, reżyser, zasłynął w 2002 roku filmem "Nieodwracalne", a zwłaszcza obecną w nim sceną brutalnego, trwającego 9 mintu, gwałtu (w filmie zagrała Monica Bellucci). Swoim najnowszym obrazem przekonuje, że "szok" i "prowokacja" to metody, których zamierza się konsekwentnie trzymać. I jeszcze lekceważenie dobrego smaku pod szyldem "pierwszego kina epoki techno".
Główny bohater to Oscar - amerykanin żyjący w Tokio, chętnie zażywający różne halucynogeny, którymi przy okazji handluje. Mieszka z siostrą - tancerką w nocnym klubie. Gdy ginie, zastrzelony w czasie policyjnej akcji, nie znika, ale zaczyna funkcjonować jako duch (stąd pewnie pojawiający się motyw "tybetańskiej księgi umarłych", który jednak słabo się broni).
Infantylna niespójna fabuła, sporo naturalistycznych i drastycznych scen - film w gruncie rzeczy jest potwornie pusty.
Skomentuj artykuł