Franciszkanin niemal otarł się o śmierć, ale uniknął wypadku drogowego. "To był cud"
87-letni franciszkanin o. John Bok mógł być poważnie poszkodowany w wypadku samochodowym, a nawet mógł w nim zginąć. Kapłan, który tamtego dnia jechał na niedzielną mszę świętą przyznał, że „to był cud”, iż nikomu nic się nie stało.
O. John Bok jechał w niedzielę 2 października do kościoła św. Andrzeja w Milford w stanie Ohio, aby odprawić mszę świętą. W pewnym momencie, gdy zbliżał się do świątyni, na przeciwległym pasie stało się coś niepokojącego.
Groźna sytuacja na drodze
Jadący z naprzeciwka młody kierowca nagle zemdlał, zjechał ze swojego pasa, a jego auto z dużą prędkością poruszało się w kierunku samochodu 87-letniego kapłana.
Sytuacja wyglądała bardzo groźnie i wszystko wskazywało na to, że dojdzie do poważnego wypadku. Jednak chwilę przed zderzeniem samochód młodego kierowcy najechał na znajdujący się pomiędzy pojazdami znak drogowy.
Auto wzbiło się dzięki temu w górę i przeleciało tuż nad samochodem o. Boka lądując na czterech kołach. Sytuacja wyglądała jak scena ze znanego filmu "Szybcy i wściekli".
87-letni franciszkanin przyznał w rozmowie z CNA, że z całej sytuacji zdał sobie sprawę dopiero kilka godzin po tym, jak się wydarzyła.
"To był cud"
- Nie wiedziałem, że ten samochód przejechał nade mną, ponieważ patrzyłem się przed siebie, a pojazd znajdował się po mojej lewej stronie. Kątem oka dostrzegłem, że coś leci nade mną, ale myślałem, że to ptak czy coś w tym rodzaju – powiedział kapłan.
O. Bok dowiedział się o zdarzeniu od znajomego policjanta, który po mszy świętej pokazał mu nagranie z tej sytuacji. - Byłem zdumiony, że to się stało – przyznał franciszkanin i dodał, że to, iż nikt nie ucierpiał z pewnością jest zasługą Boga.
- To był cud – przyznał kapłan w rozmowie z CNA i wyznał: "Kiedy to widzę, po prostu drapię się po głowie i mówię: 'Dziękuję Ci, Panie'".
Źródło: catholicnewsagency.com / tk
Skomentuj artykuł