Rana, która nigdy się nie zabliźni

(fot. shutterstock.com)
Szymon Ananicz / pk

Pomimo upływu stu lat od zagłady Ormian, nazywanej pierwszą zbrodnią przeciw ludzkości, sprawa ta jest ciągle nierozliczona - zarówno jako problem moralny, jak i polityczny.

Głównym powodem, dla którego pogromu Ormian nie można uznać jako zamkniętej karty historii, jest odmowa Turcji uznania wydarzeń zapoczątkowanych w 1915 r. za ludobójstwo. A właśnie tego od Turków domagają się Ormianie i oczekuje wielu obserwatorów: państwa, organizacje międzynarodowe, pozarządowe czy wreszcie zwykli ludzie. Nierozliczenie zagłady odróżnia stosunki turecko-ormiańskie od niemiecko-żydowskich. Niemcy uznały swoją zbrodnię za ludobójstwo, a także - nawet jeśli niekonsekwentnie - pociągały do odpowiedzialności winnych (bądź wspierały w tym inne państwa), co umożliwiło pojednanie obu narodów i rozwój współpracy między Niemcami a Izraelem.

W przypadku Turcji i Armenii kwestia ludobójstwa jest ciągle przedmiotem sporu i źródłem wzajemnej niechęci, graniczącej wręcz z wrogością. Turcja konsekwentnie torpeduje starania Armenii na rzecz międzynarodowego uznania ludobójstwa i prowadzi intensywną kontrpropagandę. Stosunki dyplomatyczne między oboma państwami są zamrożone. Co prawda głównym powodem jest opowiedzenie się przez Ankarę po stronie Baku w wojnie Armenii i Azerbejdżanu o Górski Karabach. Nie ulega jednak wątpliwości, że brak rozliczenia ludobójstwa miał znaczenie najpierw w przyjęciu proazerskiej i antyormiańskiej postawy, a później stał się ważną przeszkodą w doprowadzeniu do normalizacji dwustronnych stosunków.
Spór ten antagonizuje oba narody. Badania opinii publicznej przeprowadzane na przestrzeni lat w Turcji wykazują negatywny stosunek przytłaczającej większości Turków do Ormian, sama zaś Armenia postrzegana jest jako jeden z głównych wrogów, choć jej potencjał demograficzny, gospodarczy czy militarny jest nieporównanie mniejszy od tureckiego, a sama Armenia nie prowadzi wobec Turcji polityki agresywnej. Choć brak porównywalnych badań wśród ludności ormiańskiej, nie ulega wątpliwości, że niechęć i strach są obopólne.

Żeby zrozumieć, na czym polega problem i trudność z jego rozwiązaniem, trzeba najpierw przyjrzeć się wydarzeniom, do których doszło w 1915 r., ich przyczynom i historycznemu kontekstowi. Następnie należy przeanalizować, jak wydarzenia te zostały zapamiętane i zinterpretowane przez Turków i jaką rolę pełnią w ich pamięci i tożsamości.

DEON.PL POLECA

Imperium upada

Motywacje rządu osmańskiego można wyjaśnić (choć nie usprawiedliwić), zwracając uwagę na dramatyczne położenie, w jakim znalazło się Imperium Osmańskie z nastaniem XX w. Ostatnie sto lat istnienia Imperium (do 1923 r., kiedy proklamowano powstanie Republiki Turcji) to historia kolejnych porażek militarnych, strat terytorialnych i utraty dawnej świetności. Między rokiem 1878 a 1918 Imperium utraciło około 85 proc. swoich ziem oraz trzy czwarte ludności. Na początku XX w. wśród elit rządzących dominowało więc poczucie strachu przed ostatecznym upadkiem państwa. Rząd młodoturecki, który przejął władzę z rąk sułtana w 1908 r., starał się ten proces odwrócić. Sposobem na to miały być reformy oraz konsolidacja ludności wokół idei osmańskiej. Zakładała ona współudział wszystkich grup wyznaniowych w państwie. Ilustracją tej polityki była m.in. obecność ormiańskiej partii Dasznakcutiun w parlamencie w Stambule. Nie przyczyniło się to jednak do wzmocnienia lojalności mniejszości chrześcijańskich, które coraz usilniej dążyły do politycznej emancypacji, a nawet pełnej niepodległości, biorąc przykład z narodów bałkańskich, które w przededniu I wojny światowej zdołały oderwać się od Imperium Osmańskiego. Chrześcijanie zaczęli więc być postrzegani jako główne zagrożenie dla przetrwania państwa. Sposobem na jego ratunek miało być "wyczyszczenie" Imperium z ludności chrześcijańskiej.

Jednocześnie wśród zwykłych muzułmanów narastała wrogość wobec chrześcijan. Już od pierwszej połowy XIX w. muzułmanie tracili uprzywilejowaną pozycję względem mniejszości wyznaniowych na skutek przeprowadzanych reform czy też specjalnych przywilejów (tzw. kapitulacji), których przyjęcie narzucały Imperium Osmańskiemu potęgi europejskie. Resentyment stopniowo przeradzał się we wrogość, która znalazła ujście w formie lokalnych pogromów Ormian na wschodzie Turcji w latach 90. XIX w. i w pierwszej dekadzie wieku następnego. Zginęło w nich około 300 tys. Ormian.

Bezprecedensowa zbrodnia

Widmo ostatecznej klęski zyskało na realności wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej. Ostatecznym impulsem do przeprowadzenia czystki była kolaboracja części Ormian z nacierającymi od wschodu wojskami rosyjskimi. Nie zważając na to, że zdecydowana większość Ormian zachowywała lojalność wobec Imperium Osmańskiego, władze - z Enwerem Paszą, Talatem Paszą i Dżamalem Paszą na czele (tzw. triumwiratem) - opracowały plan faktycznej eksterminacji Ormian. 24 kwietnia 1915 r. aresztowano w Stambule 250 przedstawicieli ormiańskiej elity. Następnie osadzono ich w obozie i rozstrzelano. W maju rozpoczęły się wysiedlenia. Obejmowały one przede wszystkim osoby zamieszkujące wschodnią Anatolię - kolebkę ormiańskiej kultury i ich największe skupisko. Ludzie ci byli wyrzucani z domów i zmuszani do marszu, głównie do Deir Ez-Zor na odległych pustyniach syryjskich. Wysiedleniom i marszom towarzyszyły masowe pogromy, gwałty i grabieże. Znaczna część wysiedlanych zmarła po drodze z wycieńczenia, głodu, chorób, bądź na skutek ataków lokalnych plemion kurdyjskich. Kolejni ginęli z głodu i wycieńczenia w miejscu docelowym. Identyczny los spotkał dodatkowo 300 tys. chrześcijan asyryjskich.

Horror i bezprecedensowy charakter tych wydarzeń były oczywiste dla naocznych świadków. Ówczesny ambasador Stanów Zjednoczonych w Imperium Osmańskim, Henry Morgenthau, już w maju 1915 r., czyli zaledwie kilka tygodni po rozpoczęciu rzezi i deportacji, potępił Imperium Osmańskie za dokonanie "zbrodni przeciwko ludzkości", co było pierwszym znanym użyciem tego sformułowania. Wrażenia te potwierdzają liczne świadectwa pisemne i fotografie chrześcijańskich misjonarzy oraz zachodnich dyplomatów, którzy przebywali wówczas na wschodnich terenach Turcji, a także wspomnienia ocalałych Ormian. Świadectwa te rysują obraz niewyobrażalnej w skali i okrucieństwie zbrodni, systematycznie i z premedytacją realizowanej przez siły Imperium i lokalnych muzułmanów (głównie Kurdów). Rafał Lemkin, twórca terminu "ludobójstwo" i ojciec konwencji ONZ o ściganiu i karaniu ludobójstwa z 1948 r., ukuł to słowo, mając na myśli zarówno holokaust Żydów, jak i zagładę Ormian.

Większość szacunków wskazuje, że do końca I wojny światowej zginęło od 600 tys. do 1,5 mln Ormian, spośród około 2 mln zamieszkujących Imperium Osmańskie na początku wieku. Jedynie co dziesiąty pozostał w rodzinnych stronach. Reszta uciekła bądź została deportowana do nowo utworzonej niepodległej Armenii, Syrii, Libanu i Francji. W następnych dekadach miały miejsce kolejne fale emigracji, głównie do Stanów Zjednoczonych, państw europejskich i Związku Radzieckiego.

W poszukiwaniu sprawiedliwości

Zbrodnia do dziś nie została rozliczona na drodze prawnej. W 1919 r., po klęsce Imperium Osmańskiego w pierwszej wojnie światowej, państwa ententy zmusiły Turcję do osądzenia winnych popełnienia zbrodni wojennej, w tym rzezi Ormian. Wojskowe trybunały, które odbywały się w Stambule, skazały na śmierć wielu członków rządu i wojskowych. Członków triumwiratu odpowiedzialnych za podjęcie decyzji, a także przygotowanie i przeprowadzenie masakry na Ormianach skazano tylko zaocznie, ponieważ wcześniej uciekli oni za granicę. Procesy miały jednak charakter pokazowy, były nieprzejrzyste i dlatego Wielka Brytania postanowiła przenieść je na Maltę, gdzie około 120 podejrzanych miał osądzić międzynarodowy trybunał, opierając się na własnym śledztwie. Ostatecznie jednak partykularny interes Brytyjczyków wziął górę, bowiem połowa podsądnych została szybko wymieniona na brytyjskich jeńców wojennych, a resztę zwolniono jesienią 1921 r.

Równolegle zbrodnię starała się rozliczyć Rewolucyjna Federacja Armenii. Jej tajna komórka przeprowadziła serię zamachów na głównych sprawców zagłady, m.in. w Berlinie, Rzymie czy Stambule. W zamachach tych zginęło dwóch członków triumwiratu (Talat Pasza i Dżemal Pasza), turecki wezyr i inni dygnitarze. Zemsta była kontynuowana w latach 70. i 80. przez ormiańskie organizacje terrorystyczne, głównie przez Tajną Ormiańską Armię Wyzwolenia Armenii (ASALA) oraz Komanda Sprawiedliwości Ormiańskiego Ludobójstwa (JCAG). Przeprowadziły one kilkaset zamachów na tureckich dyplomatów, obywateli i inne cele tureckie.

Od lat 60. ormiańska diaspora zabiega o międzynarodowe uznanie ludobójstwa. Wraz z uzyskaniem niepodległości do zabiegów tych dołączyła się Armenia. W tym celu prowadzone są kampanie lobbingowe i działalność popularyzująca ormiański punkt widzenia. Jak dotąd ludobójstwo zostało uznane przez około 20 państw świata, w tym przez Polskę. Ma to przede wszystkim konsekwencje symboliczno-moralne, ponieważ konwencja ONZ dotycząca ścigania i osądzania ludobójstwa nie działa wstecz, więc wydarzenia 1915 r. jej nie podlegają.

Turecki mit

Turcja konsekwentnie odrzuca tezę, jakoby wydarzenia 1915 r. wypełniały kryteria ludobójstwa, czyli celowej, systematycznej eksterminacji narodu czy grupy wyznaniowej. Z jej punktu widzenia ówczesne władze nie miały intencji doprowadzenia do zagłady Ormian. Imperium Osmańskie miało działać w samoobronie przed Rosją i kolaborującymi z nią Ormianami. Ofiary śmiertelne - których w wersji tureckiej było znacznie mniej, niż podaje większość historyków - były efektem ubocznym. W warunkach oblężenia ze wszystkich stron Turcja - choć dokładała starań - nie była w stanie zapewnić warunków do wysiedleń.

W tureckiej perspektywie wydarzenia z 1915 r. łączą się z szerszą narracją o I wojnie światowej i narodzinach Republiki Turcji. To zarazem mit założycielski tureckiego państwa i fundament tożsamości narodowej, umacniany przez intensywną propagandę państwową (ale też i oddolną) i politykę historyczną uniemożliwiającą krytyczne badanie współczesnej historii. Jeszcze do niedawna obywatele Turcji, którzy kwestionowali publicznie oficjalną wykładnię, byli sądzeni "za obrazę dobrego imienia Turcji".

Mit założycielski mówi o odwiecznych dążeniach europejskich potęg do podporządkowania sobie Turcji na drodze podboju i podżegania wewnątrztureckich napięć dla własnych korzyści. Na gruncie tego założenia oskarżenia o ludobójstwo postrzegane są jako czysto instrumentalne zabiegi świata zewnętrznego do ponownego podboju Turcji i nie mają one nic wspólnego z prawdą historyczną. Zmiana stanowiska w sprawie ludobójstwa musiałaby się więc wiązać z niezwykle trudnym i prawdopodobnie bolesnym procesem całościowej rewizji tożsamości narodowej. Niewiele narodów stać na tak trudny krok. Również niewielu polityków gotowych jest zapoczątkować tak poważny proces wbrew woli narodu.

Pomimo tych trudności, pod rządami Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, sprawującej władzę od 2002 r., nacjonalistyczny gorset został poluzowany i otworzyła się przestrzeń do bardziej krytycznych interpretacji historii. W rezultacie dziesiątki organizacji pozarządowych i dziesiątki tysięcy Turków w rocznicę rozpoczęcia zagłady (24 kwietnia) publicznie solidaryzują się z Ormianami i czynią gesty pojednawcze, a nawet wystosowują przeprosiny. W zeszłym roku premier Turcji Recep Tayyip Erdoğan (dziś prezydent kraju) złożył rodzinom ofiar kondolencje i zadeklarował, że Turcy i Ormianie dzielą "wspólny ból".

Rewizja stanowiska realizowana jest jednak niekonsekwentnie, o czym świadczy zaostrzanie nacjonalistycznej retoryki w miarę zbliżania się obchodów setnej rocznicy ludobójstwa w Armenii oraz wyborów parlamentarnych w Turcji. Ankara nie przyjęła zaproszenia na wspólne obchody w stolicy Armenii, Erywaniu. Na ten sam dzień planuje za to uroczyste upamiętnienie zwycięskiej bitwy nad siłami ententy o cieśninę Dardanele. Zupełnie jakby po staremu odwracała twarz w drugą stronę.


Szymon Ananicz - jest specjalistą Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Zajmuje się polityką Armenii i Turcji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rana, która nigdy się nie zabliźni
Komentarze (1)
TM
Tak myślę
19 kwietnia 2015, 21:12
A czy dziś jest inaczej? Nie wiem, czy w obliczu dziśiejszego prześladowania chrześcian nie jest konieczne coś w rodzaju globalnej "Cristiady"...