Tam, gdzie nawet diabeł boi się zamieszkać

(fot. shutterstock.com)
Małgorzata Golik

Pas ziemi, ciągnący się od Pacyfiku do Zatoki Meksykańskiej, długi na 3400 km i szeroki na 80 km to Ameksyka: "pole bitwy za sprawą narkotyków, ale też dom dla mieszkających tam ludzi".

Na wiadukcie zwanym Mostem Marzeń w Ciudad Juárez wiszą podwieszone pod pachami zwłoki mężczyzny pozbawionego głowy. Obok ciała rozwieszono prześcieradło z wypisaną na nim wiadomością - ostrzeżeniem i zawoalowaną groźbą. W taki sposób w przygranicznym meksykańskim mieście Juárez rozpoczyna się nowy dzień, który zgodnie ze statystykami będzie w przeciągu doby świadkiem jeszcze innych morderstw. Egzekucji dokonała La Línea - nowa mutacja kartelu narkotykowego, kierowana do niedawna przez Amado Carrillo Fuentesa zwanego Panem Niebios. To tylko jedna z licznych frakcji i grup przestępczych: karteli, gangów ulicznych, skorumpowanych jednostek policji i oddziałów wojskowych, które walczą o tzw. Plaza - miejsce, w którym przez Juárez i leżący na terenie Stanów Zjednoczonych El Paso "płynie rzeka narkotyków".

W 2008 r. dokonano w Ciudad Juárez 1700 morderstw. Rok później, mimo przedsięwziętych środków i obietnic burmistrza miasta, liczba ta nie zmalała, ale prawie się podwoiła wynosząc 2657 zabitych osób. Uczyniło to z Ciudad Juárez najniebezpieczniejsze miasto świata. Najwięcej morderstw ma miejsce przy granicy USA z Meksykiem, na obszarze liczącego 3,4 tysiące kilometrów pasa o największym natężeniu ruchu granicznego na świecie, miejsca, które jednocześnie należy do obu krajów, a zarazem do żadnego z nich. Naprzeciwko siebie znajdują się amerykańskie El Paso - z miasteczkiem akademickim i Anapara, miejscowość niedaleko samego Juárez, będąca bezładną zbieraniną baraków z drzewa i blachy falistej. Pomiędzy nimi limes - surowy mur z drutem kolczastym i Río Grande. Granica dla wielu ludzi niemożliwa do przekroczenia.

DEON.PL POLECA

"Pogranicze to kraina paradoksów: perspektyw i biedy, obietnicy i rozpaczy, miłości i przemocy, piękna i strachu, seksu i religii, znoju i życia rodzinnego". Od 1994 r. oddzielająca kraje granica stanowi "linię frontu". Powstało tu tysiąckilometrowe ogrodzenie z wieżyczkami strażniczymi, a w miejscach gdzie nie ma ogrodzeń, granicy pilnują kamery na podczerwień, czujniki, Gwardia Narodowa i specjalne jednostki agencji rządowych. Rozbudowana infrastruktura jest ciężka do sforsowania, kiedy chce się przedostać "z Pierwszego Świata, do czegoś, co wygląda jak Trzeci Świat, choć nim nie jest". W odwrotnym kierunku droga jest jeszcze trudniejsza…

Opisywany pas ciągnący się od Pacyfiku do Zatoki Meksykańskiej, długi na 3400 km i szeroki na 80 km to Ameksyka: "pole bitwy za sprawą narkotyków, ale też dom dla mieszkających tam ludzi". Od momentu utworzenia w 1848 r. granicy kończącej wojnę meksykańsko-amerykańską ludzie przyjeżdżali w okolicę granicy, żeby tam zamieszkać, a nie aby ją przekraczać. Wielu dziennikarzy opisujących wydarzenia rozgrywające się na tych terenach uważa, że przemoc nigdzie nie była "tak dziwna, tak odrażająca i tak okrutna jak na pograniczu". Jest ona trudnym do zrozumienia aspektem najnowszej, wciąż tworzącej się na naszych oczach wspólnej historii. Historii nie samej walki, ale miejsca ogarniętego wojną. Składają się na nią: nielegalna imigracja, przemyt i handel narkotykami oraz maquiladoras, czyli fabryki z tanią siłą roboczą znajdujące się na pograniczu. Najtragiczniejszy jest fakt, że wojna ta pozbawiona jest politycznych, ideologicznych czy religijnych podstaw. "Meksykanie okaleczają się, torturują i zabijają nawzajem dla pieniędzy i bogactw, walczą o szlaki przemytnicze, które zapewniają dostęp do tychże".

Kartel przemytniczy z Ciudad Juárez był jednym z pierwszych, który po 1933 r. szmuglował heroinę do USA. Rozwój biznesu nastąpił w latach sześćdziesiątych, kiedy przemytnicy zdali sobie sprawę, że "apetyt Stanów Zjednoczonych i Europy jest nienasycony." Obecnie 90% narkotyków sprowadzanych do USA trafia tam za pośrednictwem meksykańskich karteli.

Tak jak i obecnie, w dawnych latach wiele karteli funkcjonowało za milczącym przyzwoleniem rządzących. Na każdym szczeblu władzy znajdował się ktoś, kto miał udział w zyskach na podległym mu terenie. Oczywiście miały też miejsca spektakularne aresztowania, ale tylko wtedy, kiedy jeden z karteli denuncjował konkurencję. Z tego powodu nie można było zarzucić rządzącym, że nie odnoszą sukcesów w walce z handlarzami narkotyków. Tworzący się narkobiznes w Meksyku stopniowo zmieniał zasady włączając w krąg zbrodni również dzieci, kobiety i duchownych. "Handel narkotykami postrzegany jest jako profesja szlachetniejsza, niż prostytucja, więc kobiety coraz częściej trudnią się przemytem, tym bardziej, że mają większe szanse na przekroczenie granicy niż mężczyźni". Po zwycięstwie Baracka Obamy Stany Zjednoczone zaczęły postrzegać handel narkotykami nie jako wyłącznie meksykański problem. Coraz widoczniejsze staje się poczucie "współodpowiedzialności" za elementy mogące przeciwdziałać groźnemu zjawisku.

Tijuana jest półtoramilionowym, szóstym co do wielkości miastem Meksyku. Kiedy już wejdzie się w przestępczy światek, nie można się wycofać, nie ma odwrotu. Ciał większości osób uprowadzonych z karteli nie udaje się odnaleźć, są rozpuszczane w kwasie. Syndykaty korzystają z ochrony policji stanowej i federalnej, polityków oraz wojska. Dlatego nieskorzy do współpracy policjanci piętrzą trudności, bo trudno jest aresztować osobę, dla której się pracuje. Mordowanie i dręczenie kojarzy się w tych rejonach z "wypaczonym poczuciem kreatywności". Zabijani są nie tylko bandyci bezpośrednio zaangażowani w gangsterskie porachunki, ale także całe ich rodziny. Poza charakterystycznym slangiem i norteño - muzyką pogranicza, istnieje też miejscowy kod interpretowania ran zadanych ofiarom. Swoista instrukcja obsługi - obcięcie jakiej części ciała oznacza popełnioną lub domniemaną zbrodnię. "Dawniej zwłoki znikały lub porzucano je na pustyni, teraz wystawiane są na widok publiczny".

Większość baronów narkotykowych i duża grupa sicarios - czyli egzekutorów to katolicy. Istnieje nawet "nieoficjalny" święty narkobiznesu Santa Jesús Malverde, zwany meksykańskim Robin Hoodem. Również kult wyznawców Santa Muerte - Świętej Śmierci, usunięty po roku 2005 z rządowej listy oficjalnie uznanych przez państwo wyznań, zawładnął wyobraźnią młodych przestępców. "Santísima Muerte stała się ikoną, do której modlą się handlarze i zabójcy, prosząc o ochronę własnego życia, jest talizmanem i obiektem masowego kultu towarzyszącego wojnie". Kult ten wywodzi się z synkretyzmu religijnego, jest połączeniem katolicyzmu, prekolumbijskich wierzeń i kultu zmarłych, a jego początki datuje się na XVIII wiek.

Przyczyny nieustającej migracji do Stanów Zjednoczonych sprowadzają się do "skrajnej nędzy w przeżartym korupcją i przestępczością Meksyku". Ludzie przyjeżdżają z wszystkich zakątków państwa, aby pracować w przygranicznych maquiladoras, ale kiedy są zwalniani z pracy, sposobem na przetrwanie i życie staje się handel narkotykami. Nierzadko zdarza się, że biedni ludzie uwielbiają handlarzy narkotyków. Podziwiają ich odwagę, utożsamiają się z nimi, chcą być tacy sami. Meksykańska strona pogranicza również cierpi z powodu uzależnienia kolejnych mieszkańców od wszechobecnych twardych narkotyków. Miejscowe dzieci, wykorzystywane są przez kartele, jako burros - osły przewożące narkotyki przez granicę. Doskonale znają teren i drogi, a złapani jako niepełnoletni nie ponoszą konsekwencji. Jednak część z nich, jako zapłatę dostaje właśnie narkotyki, które sprzedaje lub często sama zażywa. Jeden z młodych przemytników powiedział: "kiedy miałem 12 lat, ojciec zaczął zabierać mnie na polowania, a pierwszą rzeczą, której się nauczyłem, było czytanie śladów zwierząt. Wykorzystałem tę wiedzę podczas polowań na ludzi".

"Jeżeli Juárez jest miastem Boga, to dlatego, że diabeł boi się tu przyjść" brzmi uliczne dicho (powiedzenie). Można rzec, że na pograniczu wszystko ma związek ze śmiercią. Budząca grozę przemoc wobec kobiet stała się znakiem rozpoznawczym tego miasta i jego przekleństwem. Powstało nawet w związku z tym nowe słowo: feminicidio - kobietobójstwo, określające stan, kiedy "mężczyźni zabijają kobiety, za to, że są kobietami, zabijają bo mogą". Od 1994 do 2001 r. w mieście i jego okolicach znaleziono 34 ciała zamordowanych młodych dziewcząt. Ponad 180 innych kobiet uznana jest oficjalnie za zaginione. Pozbawiono je życia w różnych okolicznościach, ale z niezwykłą dozą sadyzmu. Ich zmasakrowane ciała porzucano w miejscach publicznych, "nawet nie jak zwierzęta, ale jak śmieci". Ofiary można przypasować do jednego wzorca: są to młode, biedne dziewczyny z klasy robotniczej - pracownice maquiladoras. Większość z nich była przed śmiercią okaleczana, bita, przyduszana, torturowana i gwałcona. Styl zabijania, któremu nadano podtekst seksualny, związana jest tak naprawdę z szerszą falą przemocy dotykającej obecnie zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Jest to rodzaj manifestacji szczególnej formy męskiej siły. Według jednego z antropologów "specyficzny rodzaj okrucieństwa i okaleczania ciała mogą stanowić pewną formę komunikacji". Wiadomości przekazywane w taki sposób mają więcej wspólnego z zabójcami niż z ich ofiarami. Zatem feminicidio może być oznaką kryzysu męskości w Juárez. Zbrodnie mające więcej wspólnego z poczuciem władzy i siły niż z przyjemnością seksualną są pokazem męskości i całkowitej dominacji nad druga osobą. Wiąże się to z tym, że mężczyźni przestali być już jedynymi żywicielami rodziny, a pracujące w maquiladoras żony zarabiając własne pieniądze uniezależniły się od mężów. Tanie fabryki dostarczają też zabójcom nowych ofiar, które nadal tłumnie przyjeżdżają z całego kraju do pracy. "Maquiladoras stworzyły kulturę jednorazowości, zbyteczności. I co z tego, że zamordowano sto kobiet, i tak zawsze znajdzie się ktoś na ich miejsce". Informacje relacjonujące te wydarzenia mylnie dawały do zrozumienia, że tylko Meksykanie są zdolni do takich okropieństw. "Prawda jednak jest taka, że ludzie z Meksyku, jak wszędzie indziej mają trudności ze zrozumieniem tego przerażającego okrucieństwa".

Ciudad Juárez od zawsze było sercem Meksyku. Dawniej nazywano je El Paso Del Norte - Północną Bramą. Wielu porównuje to miasto do Rzymu w czasach cesarza Nerona, w którym "atmosfera rozpasania łączy się w jakiś perwersyjny sposób z nadciągającym nieuchronnie upadkiem miasta". Były prezydent Felipe Calderón rozpoczął intensywną wojnę z handlarzami narkotyków, ale nie z samym handlem narkotykami. "To strategia, która ma na celu kontrolę nad handlem narkotykami, a nie jego likwidację". W mieście szerzy się prawdziwa epidemia - narkomani są wszędzie. To już nie jest zalew ani powódź, żeby użyć obrazowych przedstawień, to prawdziwe tsunami. "Niektórzy z nich dostali gry wideo, więc wiedzą jak się zabija wirtualnie, a kiedy całkiem zwariują i będą potrzebować następnej działki, wyjdą na zewnątrz, będą zabijać naprawdę, tak jak nauczyli się w grach" - prorokuje jeden z rozmówców.

Przerażona tym co się dzieje musi być czczona przez wszystkich, władczyni pogranicza, królowa Meksyku i cesarzowa Ameryki Matka Boża z Guadalupe. Zarówno wtedy, kiedy wyleczony narkoman podkreśla: "Heroina jest zawsze taka sama, bez względu na to, gdzie się ją zażywa: w Juárez czy w Los Angeles to zawsze heroina", jak też gdy widzi, że Amerykanie sprzedają broń kartelom, które zabijają się nawzajem, by handlować narkotykami uśmiercającymi ich rodaków - mieszkańców Stanów Zjednoczonych.

Przyjeżdżający do Juárez dziennikarze, którzy spodziewają się tu ujrzeć oblężone Sarajewo albo Grozny są rozczarowani albo zdziwieni. Występując w niepotrzebnych im kamizelkach kuloodpornych wyglądają idiotycznie. To wojna, którą dopiero uczą się rozumieć.


Więcej w książce Eda Vulliamy "Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy", Czarne, 2012.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tam, gdzie nawet diabeł boi się zamieszkać
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.