Jerzy Brzęczek o udziale sportowców we Mszy świętej i o swoim podejściu do wiary
Jestem przekonany, że to, co osiągnąłem, zawdzięczam Bogu. Sama świadomość Jego obecności dodaje mi spokoju i pewności - mówi Jerzy Brzęczek, nowy selekcjoner reprezentacji Polski.
Jego słowa można znaleźć w "Ewangelii dla sportwca i kibica" wydanej przez Edycję św Pawła.
Jestem przekonany, że to, co osiągnąłem, zawdzięczam Bogu. Sama świadomość Jego obecności dodaje mi spokoju i pewności. Wiara daje mi siłę i uczy zrozumienia, pozwala przetrwać kryzysy i nie załamywać się niepowodzeniami.
Talent, jaki otrzymałem, to dar od Boga i wiem, że nie wolno mi go zmarnować. To sprawia, że muszę ciągle rozpalać w sobie motywację, stawiając sobie cele, które chcę osiągnąć.
Udział w niedzielnej Mszy świętej dodaje mi energii, pewności, natomiast jej brak zakłóca spokój duszy. Sporotwcy często szukają wymówek. Ja, kiedy chcę i mam taką duchową potrzebę, to dla Boga zawsze znajdę czas, to jest tylko kwestia sumienia.
Sensem życia dla mnie jest rodzina. Człowiek żyje dla swoich potomków. Częsta rozłąka z jednej strony powoduje smutek, tęśknotę, a zdrugiej pozwala jeszcze bardziej doceniać ciepło domowego ogniska, jeżeli oczywiście w rodzinie panuje miłość, a ja należę do tych szczęśliwców.
Pomógł Błaszczykowskiemu przeżyć rodzinną tragedię
Brzęczek jest wujkiem Kuby Błaszczykowskiego. To on zmotywował swoich siostrzeńców do uprawiania piłki nożnej. Kuba miał 7 lat a Dawid 10, gdy rozpoczęli treningi w Rakowie Częstochowa. Rozwijali tam swoje umiejętności i talent przez kolejnych osiem lat. Nie poddali się też pomimo tragicznych wydarzeń, do jakich doszło w ich rodzinnym domu.
Kuba miał 11 lat, gdy był świadkiem sprzeczki rodziców, podczas której ojciec zabił jego matkę Annę. O historii tej usłyszeliśmy po raz pierwszy dopiero, gdy Kuba opowiedział o tym w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem. W wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Magdalenę Domagalik, już po latach z dystansem opisywał do czego wtedy doszło:
"Bawię się klockami, jest uchylone okno i naglę słyszę rozmowę. Wiem, kto rozmawia, zamarłem, i słyszę, jak się kłócą. I słyszę: A masz ty k…a! I krzyk: Aaa! Wybiegłem, jak stałem. I widzę, jak mama leży w rowie, i widzę, jak ojciec odchodzi. Wróciłem do domu i krzyczę: Mama leży w rowie. Wróciłem do niej i zacząłem jej dotykać, taki specyficzny zapach się unosił. Myślałem, że to mleko się wylało. Wziąłem ją za rękę, a moje dwa czy trzy palce wpadły do rany. Wtedy wiedziałem, że jest niedobrze. Wydaje mi się, że mama zmarła mi na rękach. Trzy ostatnie wdechy wzięła i już nic. Cisza. Pobiegłem w skarpetkach, bo nawet butów nie założyłem, zadzwonić po pogotowie. Jak wróciłem, wszyscy już tam byli. A potem to już wszystko było obok mnie. Byłem oszołomiony. Nie ma nic. Nic nie pamiętam".
"Kuba" to synonim podnoszenia się z największych upadków
Przez pierwsze dni od tej tragedii Kuba w ogóle nie opuszczał łóżka i nie jadł. Był w potężnym szoku. Braćmi zaopiekowała się babcia ze strony matki (Felicja) i wspomniany wcześniej wujek. Kuba nie raz podkreślał, jak wiele im zawdzięcza. To oni przekonali go choćby do tego, żeby nie rzucał piłki nożnej. Trudno się dziwić, że miał taki plan po tym, co przeszedł. "U niego pojawiło się wtedy takie zwątpienie. Wykazał słabość, którą na jego miejscu wykazałby wtedy każdy chłopak. My go przekonaliśmy, że warto dalej grać. Że piłka może pozwolić mu zapomnieć o tej całej tragedii. Na szczęście posłuchał" - mówił portalowi NaTemat Jerzy Brzęczek. Sport pozwolił mu skupić się na czymś innym, znaleźć jakąś motywację i sens. Ważną rolę w jego życiu odegrał również Bóg i wiara, do której zawsze się przyznawał i z niej czerpał. Nie bał się ani gestów skierowanych do nieba, gdy strzelał kolejne bramki, ani mówienia o tym wprost, gdy był w blasku fleszy.
Skomentuj artykuł