Jeśli zostanie świętym, jedną z jego relikwi będzie... deska surfingowa. Poznaj kleryka, który ujarzmiał fale oceanu
Podczas pogrzebu arcybiskup Rio de Janeiro podszedł do trumny, położył na jego ciele swoją stułę i wypowiedział słowa, po których wszyscy się rozpłakali.
Władze Rio de Janeiro ogłosiły, że jedna ze znanych plaż będzie nosiła imię Guido Schäffera. Kim był ten młody surfer, że uhonorowano go czymś tak znaczącym w świecie łowców fal? To bardzo dobre pytanie. Już niedługo możemy mieć bowiem pierwszego świętego surfera. Jego życie skrywa wiele niespodzianek, a proces beatyfikacyjny toczy się w Watykanie.
Osobisty lekarz ubogich
Guido Schäffer urodził się 22 maja 1974 r. w Volta Redondo, niedaleko Rio de Janeiro. Od dziecka znał smak ubóstwa. Nawet jeśli wychowujesz się w "lepszym" domu, to na brazylijskich ulicach miesza się jednocześnie rzeczywistość dostatku i totalnej biedy. Właśnie dlatego Guido postanowił nie być obojętnym na los najuboższych i został… lekarzem.
Ukończył szkołę medyczną w Rio i zaczął pracować jako lekarz w szpitalu Santa Casa de Misericordia (Świętym Dom Miłosierdzia). Był bardzo szanowany wśród biednych, pomagał im nawet w wolnym czasie. Jednak to wciąż było dla niego za mało. Kochał surfing, więc często chodził łapać fale na pięknych brazylijskich plażach. Tam rozmawiał z Bogiem. Widząc, jak czasem niewiele może zrobić za pomocą medycyny, starał się również leczyć dusze swoich pacjentów. Narastało w nim jednak napięcie, bo nie wiedział czemu się poświęcić w całości. Otworzył wtedy biblię na fragmencie Ewangelii św. Łukasza, która była dla niego jasną wskazówką: "Jednego co jeszcze brakuje: sprzedaj wszystko co masz, rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź ze mną". Po przeczytaniu tych słów Guido wstąpił do seminarium w Rio de Janeiro.
Surferzy Maryi
Guido przyciągał do Kościoła młodych każdym sposobem. Potrafił powiązać ze sobą rzeczy, które jakby się mogło wydawać, nie pasowały do siebie. Założył na przykład grupę modlitewną… na plaży. Nazywali się "Surferami Maryi" i spotykali tam, gdzie byli młodzi ludzie, by razem się bawić, grać, surfować i modlić. Niedorzeczne? Ale skuteczne. Jeden ze znajomych powiedział, że przyszedł tam pewnego razu bez przekonania, spodziewał się grupki nawiedzonych katolików. Tymczasem zobaczył młodych radosnych i pięknych ludzi. Tego wieczoru poznał swoją przyszłą żonę.
Podczas formacji Guido pojawiał się jeszcze wielokrotnie jako wolontariusz w szpitalu. Dojrzał do tego, że chciałby tu wrócić w przyszłości jako kapelan chorych. Nieść pomoc ciału i duszy. Trzeba powiedzieć, że Guido był bardzo zdolnym lekarzem i miał przed sobą świetlaną przyszłość. Choć oficjalnie teraz był tam "tylko" wolontariuszem, to angażował się również w leczenie poważniejszych przypadków. Często rozmawiał z prof. Miltonem Arantesem, który był jego mentorem. Ostatnią rozmowę odbyli dzień przed śmiercią Guido. "Był w moim gabinecie. Długo rozmawialiśmy o moich wątpliwościach w wierze. On zawsze okazywał wielką pewność co do istnienia Boga. Po jego śmierci poszedłem do kościoła. Był to mój pierwszy powrót do Kościoła, dzięki wierze, jaką przekazał mi Guido" - powiedział lekarz.
Nawet biskup nie miał wątpliwości
Jak zmarł Guido? Tragicznie, ale też robiąc to, co kochał - podczas surfowania. Za kilka tygodni miał przyjąć święcenia diakonatu. Tego wieczoru bawił się ze swoimi przyjaciółmi na plaży. Był to wieczór kawalerski pary, która poznała się właśnie w ich modlitewnej grupie. Guido ostatni raz próbował złapać wymarzoną falę o zachodzie słońca. Coś uderzyło go jednak w głowę, stracił przytomność i utonął. Niektóre źródła podają, że fala skręciła mu kark. Ludzie, którzy go znali, nie mogli w to uwierzyć. Był w tym naprawdę dobry. Był świetny we wszystkim czemu poświęcał czas i serce. Jak do tego doszło? Tylko Bóg zna odpowiedź. W chwili śmierci miał 34 lata.
Pogrzeb Guido był prawdziwą manifestacją wiary. Pozytywnej strony wiary. Przybyli na niego ubodzy, biedni, lekarze, surferzy i wielu innych. Pogrzeb odprawił ordynariusz Rio de Janeiro - abp Orani João Tempesta. W pewnym momencie podszedł do trumny, zdjął swoją stułę, położył na piersi Guido i powiedział do niego: "Nie zdążyłeś zostać kapłanem tu, na ziemi, ale na pewno nim już jesteś w niebie". Po czym uczynił nad nim znak krzyża. To był piękny gest, który doprowadził zebranych do łez. Wszyscy mieli pewność - Guido jest święty!
Chciał umrzeć w morzu
W jednym z pobliskich kościołów, do którego Guido często zaglądał, wywieszono jego obraz. Przez wiele tygodni przychodzili tam ludzie poruszeni życiem i śmiercią młodego surfera. Szybko pojawiły się głosy, że dzięki modlitwie tam dzieją się cuda. Archidiecezja zbadała głosy wiernych i w styczniu 2015 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny Brazylijczyka, który na etapie diecezjalnym zamknięto w 2017 r. Teraz sprawa toczy się za zamkniętymi drzwiami Watykanu, a Kościół w Brazylii czeka na swojego Świętego Surfera.
"Guido wiele rozważał nt. nieskończoności Boga. A morze było dla niego znakiem tej nieskończonej tajemnicy Boga. Miejscem kontemplacji i ciszy. To tu spotykał się z Bogiem, Usłyszałem od niego, że chciałby umrzeć w morzu, gdyż dla surfera morze jest jakby częścią jego DNA" - powiedział Roberto Lopes OSB, wikariusz biskupi archidiecezji odpowiedzialny za sprawy kanonizacyjne. Tak się stało. Coś z niego zostało w oceanie, a jedną z plaż nazwano imieniem "Surfera Anioła" - czyli "Praia do Guido".
Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl. Autor książki "Po tej stronie nieba. Młodzi święci". Prowadzi autorskiego bloga www.nothingbox.pl
Skomentuj artykuł