Maraton życia Piotra Kuryły

Piotr Kuryło - wciąż przed siebie (Fot. Z archiwum P. Kuryło)
Joanna Marciniak / slo

"Proszę wszystkich ludzi, a przede wszystkim liderów wojujących krajów – zawrzyjcie pokój!" – taki apel (napisany w sześciu językach: polskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim, rosyjskim i litewskim) widnieje na sprzęcie maratończyka Piotra Kuryły, rodem z ziemi białostockiej, który samotnie biegnie wokół Ziemi.

Tak jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak i do naszego "Centrum Wagabundy" trafiają różnymi drogami podróżnicy z różnych krajów i podróżujący w różny sposób: rowerem, mopedem, motocyklem czy samochodem. Piotr Kuryło gościł w Międzynarodowym Klubie Podróżników "Centrum Wagabundy" w Phoenix w Arizonie pod koniec ubiegłego roku – 18 grudnia. Podziwialiśmy jego niezwykłą determinację. Ten sportowiec, niewielkiego wzrostu i drobnej budowy, ma charakter niepokonanego lwa, który nie poddaje się niepowodzeniom napotkanym po drodze.

Jak doszło do spotkania...

Pewnej grudniowej soboty zadzwonił z rana telefon w "Centrum Wagabundy". Wiktor Żółciński z radia Pomost zwrócił się do nas z zapytaniem, czy moglibyśmy zaopiekować się maratończykiem z Polski, który biegnie dookoła świata i obecnie jest w pobliżu Phoenix. - Nie ma sprawy, z wielką przyjemnością – odpowiedział Jędrek Sochacki, szef Wagabundy.

Piotr Kuryło nie mógł lepiej trafić. Kilka tygodni temu gościliśmy młodego i ambitnego motocyklistę Ireneusza Mazewskiego z okolic Olecka, który na motorze firmy Yamaha odbywał podróż dookoła USA. - Cieszymy się z wizyty każdego podróżnika. Po to istniejemy - dodał Jędrek.

Spotkali się tego samego dnia, po południu, na parkingu przed polskim kościołem Matki Boskiej Częstochowskiej, dokąd Jędrek odwiózł syna Cezarka na zbiórkę harcerską. Za tydzień miało być Boże Narodzenie, więc harcerska brać zaprosiła Piotra na świąteczny obiad. Pytaniom nie było końca. Harcerze chcieli jak najwięcej dowiedzieć się o ambitnym maratończyku. Po kilku godzinach miłego spotkania, zmęczony gość zaszczycił swoim przybyciem "Centrum Wagabundy". Tak się rozpoczął kilkudniowy przystanek Piotrka w Phoenix.

Budowlaniec, ale przede wszystkim sportowiec

Urodził się 38 lat temu w wiosce Pruska Wielka niedaleko Augustowa. Ciężko pracował na budowie, aby zapewnić byt rodzinie: ma żonę Izę i dwie córki: 15-letnią Iwonę i 14-letnią Ewę. Do trzydziestego roku życia zajmował się sportem amatorsko. W pewnym momencie ujawnił się jego talent w bieganiu. Razem z bratem bliźniakiem wygrywał dłuższe biegi organizowane w całej Polsce. Po wygraniu kilku 100-kilometrowych maratonów, rozgrywanych w różnych miejscach kraju nad morzem, Piotrek znalazł się w kadrze narodowej Polski.

Kiedy Piotrkiem zaopiekował się pewien sponsor, postanowił spróbować swoich sił w 24-godzinnym maratonie, rozgrywanym od lat w Grecji na trasie Ateny - Sparta, nazywanym "Spartaklonem". Do tego wielkiego wyzwania przygotowywał się prywatnie, bez osobistego trenera. Biegał wokół swojej wioski, pokonując codziennie kilkadziesiąt kilometrów.

W 2007 roku Piotrek był gotowy do startu w "Spartaklonie". Wpłacił 250 euro wpisowego i znalazł się w gronie 300 śmiałków z 28 krajów.

Piotrek zbudował wózek, w którym zmieścił namiot, ubranie, osobisty sprzęt, żywność i wodę. Zaprzęgnął się jak koń i wystartował biegiem ze swojej miejscowości na południe Europy, w stronę Grecji. Biegł drugorzędnymi drogami, podczas zmieniającej się pogody. Po kilku tygodniach dotarł do Aten. Po drodze były problemy z wózkiem... Dobrnął do linii startu z ledwo kręcącymi się już kółkami, które na dodatek odpadały od czasu do czasu. Zostawił więc ten wózek na pamiątkę jakiemuś ubiegającemu się o te eksponaty greckiemu klubowi, razem ze zużytymi butami.

Inni maratończycy mieli własne ekipy towarzyszące: trenera, lekarza, odpowiedni sprzęt i specjalnie przygotowaną dietę. Zawodnicy przyjechali trenować na miejscu kilka tygodni przed biegiem, aby się zaaklimatyzować i poznać specyfikę terenu.

Piotrek wzbudził podziw swoim pomysłem nie tylko wśród organizatorów, ale i wśród najlepszych maratończyków świata, którzy zaczęli czuć respekt i obawiać się tego nieznanego i niepozornego "gościa". Ambitny sportowiec wiedział, że nie może nawalić - biegł przecież z emblematami swojej ojczyzny.

Wielki sukces charakteru

Tej nocy nie spała cała Grecja. Kiedy wystartowali, wszyscy ruszyli ostro, tylko nie Piotrek. Przez kilkanaście godzin wielka grupa biegła przed polskim maratończykiem. Minęła noc. Piotrek wciąż biegł z różańcem w rękach. Jak wspomina, podczas biegu często myślał o rodzinie, która jest jego ostoją.

Od czasu do czasu zatrzymywał się, aby zjeść, napić się i zaopatrzyć w wodę na dalsza trasę. Inni mieli zapewnioną pełną pomoc podczas biegu... Nikt go nie dopingował, nikt nie informował o sytuacji na trasie i biegu innych. Rodziny nie stać było na przyjechanie do Aten. Przykro mu się zrobiło w pewnym momencie, że nikt z Polski nie towarzyszył mu na trasie. Biegnąc, domyślał się tylko, że jest nieźle. Biegł niemal bez wysiłku równym krokiem.
Zaczęli odpadać pierwsi zawodnicy. Piotrek nie zmieniał tempa, wyprzedzał powoli innych. Kiedy zbliżała się 24 godzina maratonu, Piotrek miał już przed sobą tylko kilku zawodników. Walczył do końca. Dał z siebie wszystko. Minął linię mety jako drugi w stawce 300 zawodników! Zwyciężył zawodnik, który wcześniej w tym maratonie uczestniczył. Piotrek pocałował krzyżyk wiszący na jego piersiach, podziękował Bogu za pomoc. Przebiegł ponad 260 kilometrów! Zużył parę butów.

Stanął na podium z uśmiechniętą twarzą, gdyż nikogo nie zawiódł, a przede wszystkim siebie, no i przyniósł chwałę Polsce. Do mety tego unikatowego biegu dobrnęła jedna trzecia maratończyków. Na szczęście nikt nie umarł z wycieńczenia. A leżało po drodze sporo zrezygnowanych, z wyczerpania. Nie wytrzymali.

Greccy organizatorzy docenili Piotrka, wynagradzając go tygodniową gościną w hotelu. Odpoczywał w spokoju i samotności. Jedynym jego kontaktem i rozrywką były rozmowy telefoniczne z żoną i córkami.

Takich bohaterów jak Piotrek jest niewielu na świecie. Niestety, nie jest doceniany w ojczystym kraju, mimo że przynosi chwałę Polsce. Nikt mu nie pomaga, nie jest dostrzegany przez oficjeli państwowych i działaczy sportowych. Takie osoby jak Piotr Kuryło czy Andrzej Sochacki, są jednak dostrzegane za granicą przez ludzi mających rozeznanie w wielkości sprawy, znających się na wyczynie i włożonym wysiłku.

Do Polski Piotr wrócił po cichu, nikt go ze sportowych osobistości nie witał, tylko najbliżsi jego sercu, którzy wiedzieli ile wysiłku i czasu włożył w ten maraton.

Wciąż przed siebie

Upłynęło kilka lat. Piotrek z uporem, po cichu przygotowywał się do najdłuższego maratonu, jaki można sobie wyobrazić - do biegu dookoła Ziemi. Dzięki sponsorowi, który wsparł go finansowo, Piotrek zmontował specjalny pojazd z kajaka, który miał mu służyć jako wózek, amfibia i zarazem jako dom. Aby można było śledzić przebieg maratonu, zaopatrzył ten wózek w GPS. Wtajemniczeni mogą więc sprawdzić za pośrednictwem internetu, gdzie aktualnie Piotrek się znajduje.

Z podobnym GPS-em firmy AutoGuard Poland podróżuje po świecie od lat Jędrek Sochacki. A potem my sprawdzamy w "Centrum Wagabundy", jak przebiega jego podróż i wiemy, gdzie znajduje się w danym momencie.

Piotr rozpoczął swój "Bieg dla Pokoju" - bo tak nazwał ten bieg dookoła Ziemi - 7 sierpnia 2010 roku w swojej wiosce. Przez Europę dobrnął bez problemu do Portugalii. Jedynym mankamentem było łapanie dziur w oponach. A podczas przeprawy przez rwącą rzekę miał groźny wypadek. Kajak wywrócił się i na podwodnej skale uszkodził konstrukcję. Bohater wyprawy znalazł się wówczas pod wodą i ledwo uszedł z życiem.

Po takim zdarzeniu nie jeden załamałby się i przerwał bieg. Ale nie Piotr... Kiedy wydostał się z wody i doszedł do siebie, pozbierał co się dało uratować, wysuszył, a potem kilkaset kilometrów przebył pieszo, dźwigając wszystko na plecach. Po drodze kupił walizkę na kółkach i dobrnął z nią do lotniska w Lizbonie. Ani przez moment nie dopuszczał do siebie myśli o rezygnacji z rozpoczętego przedsięwzięcia.

Wylądował w Nowym Jorku, gdzie zajęła się nim Polsko-Amerykańska Organizacja Sportowa (Polish American Sports Association). Wyposażyła go w dziecięcą przyczepkę do roweru przerobioną na "konny" wózek. Po drodze na zachód USA Piotrek był goszczony przez pewnego polskiego maratończyka, mieszkającego na stałe w Albuquerque w stanie Nowy Meksyk. Od tego momentu tabliczka, którą od tego maratończyka otrzymał - Children are a Gift from God (Dzieci są darem bożym) – ozdabia tył wózka i wędruje z nim przez świat.

Kiedy dobrnął do Arizony, wózek niemalże się rozlatywał. W nogach miał już "przedreptane" około 8 tysięcy kilometrów. W "Centrum Wagabundy" pomogliśmy mu dokonać zmian i wzmocnić pojazd, aby nadawał się do dalszej wędrówki. Część zużytego ekwipunku Piotr wyrzucił do śmieci. U nas zajął się też wygojeniem ran na stopach i palcach. Wygrzebałam jego zniszczone i reperowane po drodze buty, które wiele mówiły o jego wędrówce. Teraz wiszą w "Centrum Wagabundy" jako pamiątka po nie znającym strachu sportowcu.

Piotr polubił to miejsce i uważał je za swoją bazę wypadową. Stąd planował bieg w stronę Pacyfiku, do San Francisco w Kalifornii. Tam zamierza przezimować, a w marcu chce pobiec z Władywostoku w stronę Chabarowska i dalej na zachód Rosji. Okrążając Chiny od północy, chce biec w stronę Polski przez Kazachstan i Moskwę. Po drodze oczywiście chce odwiedzić Katyń.

Przed nim najtrudniejszy odcinek - Syberia

Podróżnik czuje się najlepiej nie w miejscu komfortowym, ale w miejscu praktycznym i bezpiecznym. Takim przystankiem, zaspokajającym potrzeby podróżnika, jest nasze "Centrum Wagabundy". Tutaj każdy czuje się jak w swoim domu. Nie ma się co dziwić, klub został stworzony nie przez byle kogo, bo przez Jędrka Sochackiego, który kilkakrotnie okrążył kulę ziemską różnymi środkami transportu. Jędrek doskonale wie, co potrzebuje podróżnik, spędził bowiem ponad 10 lat swojego życia w drodze. Jest tu miejsce do spania, prania, gotowania i kąpieli, jest komputer i biuro z wszelkimi akcesoriami, jest też warsztat, gdzie można naprawić sprzęt.

Piotrek zrezygnował z wycieczki zorganizowanej w okresie świątecznym przez "Centrum Wagabundy" do Nowego Meksyku. Szkoda mu było czasu na kilkudniową jazdę. W końcu z tamtej strony właśnie przybiegł i nie chciał się cofać. Jego marzeniem było spędzenie świąt po polsku, w gronie Polaków, pójście na pasterkę.

Stał się w tutejszym środowisku sławny, nowo poznani Polacy wzięli go pod opiekę. Zorganizowali z nim otwarte spotkanie. Obiecali też odwieźć go do miejsca, w którym przerwał maraton na odpoczynek świąteczny. Pętlę biegu wokół Ziemi chce zamknąć w Białymstoku.

Piotr ma do pokonania 10 tysięcy kilometrów po syberyjskich drogach. Drogi te są wprawdzie od kilku lat otwarte dla ruchu turystycznego, ale nie ulega wątpliwości, że ziemia syberyjska jest dla twardych ludzi. Surowy klimat i kamienna nawierzchnia dróg, z pokruszonych skał, będą wielkim wyzwaniem dla biegacza, dla jego nóg, butów i wózka. Tam wszystko może się zdarzyć. Miejsca zamieszkałe przez ludzi oddalone są od siebie nawet o kilkaset, a nawet o kilka tysięcy kilometrów i trzeba liczyć tylko na siebie. Opowiadał nam o tym nasz Jędrek, który kilka razy pokonał Syberię pociągiem, motocyklem i samochodem.

Aby Piotr czuł się pewniej i bezpieczniej biegnąc przez syberyjską ziemię, Jędrek zaopatrzył go w liczne kontakty z mieszkającymi tam Polakami. Większość z nich zostanie powiadomiona o biegu Piotra. Jędrek starał się ponadto, podczas przegadanych wieczorów, wesprzeć Piotrka psychicznie. Dzielił się z nim swoją wiedzą zdobytą podczas licznych wojaży po świecie. Pokazał mu film z ostatniej 23-dniowej podróży dookoła świata, którą odbył w 2007 roku. Właśnie podczas tego rajdu po syberyjskich drogach w samochodzie Jędrka strzeliła nowa opona marki Pirelii. Piotrek, oglądając film, był trochę przerażony kamiennymi drogami, dołami, jak i odległościami.
Razem podjęli decyzję, że Piotrek będzie biegł nocami, aby dnie przeznaczyć na odpoczynek. Wtedy będzie mógł kontaktować się z ludźmi, skorzystać z pomocy osób jadących samochodami, aby choć trochę odpocząć i ogrzać się.

Rozmawiając z Piotrkiem nie wyczułam, aby jakoś szczególnie bał się tego najtrudniejszego etapu życiowego maratonu. - Nie martw się, ja nie biegnę sam - ja biegnę z Bogiem - powiedział mi, pokazując maleńki krzyżyk, wytatuowany na piersiach. Nie mam go na szyi, ale na sercu i w sercu. Nikt nie może mi go teraz zabrać, nie mogę go też zgubić. Jesteśmy razem w dzień i w nocy - dodał.

Piotrek przebiega średnio 50-70 km dziennie po dobrych drogach. Średnia miesięczna trasa w Rosji powinna wynosić około 1500 km - w sprzyjających warunkach. Miejmy nadzieję, że nie dosięgnie go ostra zima gdzieś – powiedzmy - w okolicy Uralu, gdzie aura płata figle. Z takim niespodziewanym atakiem zimy spotkał się tam Jędrek, kiedy podróżował motocyklem dookoła świata. Piotrek ma znaleźć się w okolicach Uralu jesienią tego roku.

Ostatni bieg...

- Podróżnicy dzielą się generalnie na dwie grupy: optymistów i pesymistów - mówi Andrzej Sochacki. - Optymista widzi przed sobą trudności, ale jest przekonany, że przedsięwzięcie zakończy pomyślnie. Optymistą z pewnością jest Piotr. Pesymista w razie jakiegoś niepowodzenia przerywa podróż i wraca najkrótszą drogą do domu. My wierzymy w końcowy sukces Piotra, który realizuje swój bieg z wiarą, odmawiając zdrowaśki po drodze. Bez wiary nie ma życia. Dobry Anioł Stróż zawsze pomoże w potrzebie, trzeba mu tylko zaufać - podkreśla Jędrek.

Słyszałam kiedyś o maratończyku, który szedł dookoła Ziemi, a za nim jechał towarzyszący mu wóz. Piotrek nie idzie, tylko biegnie, ciągnąc w dodatku ciężki ekwipunek na kółkach. Tym maratonem Piotrek chce zakończyć karierę sportową - przyrzekł to przede wszystkim swojej żonie, która nerwowo oczekuje każdej wiadomości od męża. Po powrocie czeka go remont domu, chce też poświęcić więcej czasu rodzinie.

Bieg Piotra można obserwować na stronie internetowej: www.BiegDlaPokoju.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Maraton życia Piotra Kuryły
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.