Nowe początki
Izrael w ciągu swych długich dziejów przeżył trzy okresy z dala od Ziemi Obiecanej. Pierwszy z nich - to czterysta lat niewoli egipskiej (por. Rdz 15,13-14). Drugi - to siedemdziesiąt lat niewoli babilońskiej (por. 2Krn 36,21). Trzeci - to trwająca około tysiąc osiemset lat epoka wygnania i rozproszenia - najpierw po basenie morza Śródziemnego, potem zaś po całym niemal świecie - po dwóch zakończonych klęską antyrzymskich powstaniach z lat 66-73 i 125-135.
Powrót Żydów do ziemi przodków sprowokowały pierwsze masowe przejawy antysemityzmu w Europie drugiej połowy XIX wieku. Ponieważ miały one charakter zdecydowanie bardziej rasowy niż religijny, wielu Żydów ostatecznie utraciło nadzieję na rychłą integrację z lokalnymi społecznościami. Wtedy to właśnie z inspiracji Teodora Hertzla powstał ruch syjonistyczny, którego celem było założenie własnego żydowskiego państwa. Jego działacze szybko zadecydowali, że może ono powstać wyłącznie w okupowanej przez Turków Palestynie. Postanowili także - rzecz równie śmiała - aby przywrócić językowi hebrajskiemu, który począwszy od niewoli babilońskiej z VI wieku pne pełnił rolę wyłącznie liturgiczną, funkcję powszechnie używanego języka narodowego.
Pierwsi osiedleńcy zajmowali początkowo najgorsze ziemie, bo tylko takie były dla nich dostępne: nieużytki, bagniska i obszary pustynne. Przez pełną poświęcenia pracę byli wkrótce w stanie zamienić je w grunty uprawne. Z czasem zorganizowali się w spółdzielnie (znane pod nazwą kibuców) i byli w stanie przyjmować coraz większą ilość nowych "syjonistów". Na fali powrotów do ziemi ojców (zwanych z hebrajska alijami) na początku XX wieku powstawało wiele nowych żydowskich osiedli. Jednemu z nich, położonemu w pobliżu Jaffy, portu pamiętającego zamierzchłą starożytność, nadano budzącą nadzieję nazwę Wzgórze Wiosny. Po hebrajsku: Tel-Aviv - w nawiązaniu do miejsca zesłania proroka Ezechiela (por. Ez 3,15). Obecnie jest to największa aglomeracja Izraela i jego gospodarcze centrum. Naszej pielgrzymce do Ziemi Świętej zabrakłoby przysłowiowej "kropki nad i" bez odwiedzenia miasta, które było i jest świadkiem odrodzenia społeczności żydowskiej zarówno w aspekcie państwowej suwerenności jak i izraelskiej tożsamości narodowej.
Nowoczesność i pamięć
Do Tel Awiwu można bardzo łatwo, szybko i tanio dojechać zarówno z lotniska Ben Guriona jak i z Jerozolimy: pociągiem, autobusem lub szerutem. Pielgrzymów udaje się tam bardzo niewielu - bo niby cóż takiego można zobaczyć w nowoczesnym "molochu", którego mieszkańcy są w dodatku znani ze swej religijnej obojętności? W pierwszym odruchu zapewne można by się z tym zgodzić, bo ta trójmilionowa metropolia rzeczywiście wygląda z platformy widokowej wieży Azrieli (centralnie położonego 49-cio piętrowego drapacza chmur) niczym typowe amerykańskie miasto bez żadnych cech charakterystycznych. Dopiero dłuższe spacery po mieście pozwalają lepiej poznać jego uroki. Na przestronnym bulwarze Rotszylda zaskakują nas białe domy i kamienice wzniesione w modnym w latach 30tych XX wieku modernistycznym stylu Bauhaus. Charakterystyczne balkony, rzeźby i zaokrąglenia budynków po obu stronach wysadzanej palmami alei sprawiają wrażenie lekkości i dyskretnej elegancji. Willowe dzielnice tonące w śródziemnomorskiej roślinności pokrytej miłym dla oka kwieciem przypominają bardziej kurort, niż wielkie miasto. A nade wszystko przyciąga niezwykle czysta trójkilometrowa plaża o drobnym i jasnym piasku.
Jednym słowem - jest to młode, spoglądające w przyszłość miasto odbiegające nastrojem od nie tak znów odległej Jerozolimy o całe lata świetlne. Wielu budowniczych Tel Awiwu brało ponoć przykład z … przedwojennej Warszawy. No cóż, momentami rzeczywiście czujemy się tam trochę jak na Saskiej Kępie… Aby odnaleźć ślady biblijnej przeszłości musimy udać się na północne przedmieścia i wejść do rozległego muzeum Ziemi Izraela. Tam naszą uwagę zwracają najpierw pozostałości starożytnego miasta Tel Kassile, gdzie odkopanym resztkom filistyńskiej świątyni towarzyszą inskrypcje hebrajskie. To nam uświadamia, że przez wiele wieków dzisiejsze Wzgórze Wiosny było terenem przygranicznym, na którym w czasach izraelskich królów toczyły się nieustanne walki z Filistynami o panowanie nad strategicznym portem w Jaffie, na krańcach posiadłości pokolenia Dana (por. Joz 19,40-46). Bez niego Salomon nie byłby w stanie sprowadzać libańskich cedrów do budującej się właśnie świątyni (por. 2Krn 2,15). Potem przyglądamy się ciekawie rekonstrukcjom domostw z czasów monarchii izraelskiej, a także starożytnemu młynowi i tłoczni oliwy. Zdumiewa także bogactwo działu, gdzie eksponuje się znalezione w pobliżu szklane wyroby pochodzące z różnorakich miejsc i epok, znamię handlowego znaczenia palestyńskich portów.
Po napatrzeniu się na izraelskie starożytności dobrze jest przedłużyć ów spacer po historii narodu wybranego o wizytę w muzeum żydowskiej diaspory znajdującego się nieco dalej, na terenie miejscowego uniwersytetu. Możemy tam dogłębnie zapoznać się z żydowskimi obyczajami i prześledzić meandry trudnej historii narodu w rozproszeniu, który starał się zachować swą tożsamość - w tak wielu krajach i w tylu kontekstach religijno-kulturowych - na tyle, na ile było to możliwe. Najciekawszą częścią ekspozycji jest niewątpliwie ogromny zbiór miniaturowych synagog przedstawiających żydowskie miejsca kultu od Ameryki aż po Chiny. A także rekonstrukcje malowideł i ozdób na zniszczonych bożnicach pochodzących zarówno z Mezopotamii jak i z polskich kresów wschodnich. Z każdego niemal eksponatu przebija obsesyjna wprost tęsknota za krajem przodków, za ziemią, którą Bóg obiecał dać Abrahamowi i jego potomstwu.
Wielki powrót
Gdy Izraelici po czterdziestoletniej wędrówce po pustyni rozpoczęli podbój ziemi Kanaan, uczynili to od wschodu, po przejściu przez Jordan. Judejczycy powracali po niewoli babilońskiej do leżącej w ruinach Jerozolimy też od wschodu. Trzeci historyczny powrót miał jednak miejsce od strony morza Śródziemnego, czyli od zachodu. Żydowscy imigranci napływali statkami i schodzili na palestyński ląd głównie w Jaffie i w Hajfie. Dlatego też osiedlali się nie na historycznych ziemiach Judei, Samarii i Galilei bliżej Jordanu, ale przede wszystkim w pasie nadmorskim, na pustyni Negew oraz na opuszczonych bagniskach północnej Palestyny. Wyjątek stanowiła jedynie Jerozolima, której zachodnie peryferie zasiedliły wkrótce dziesiątki tysięcy nowych żydowskich mieszkańców.
Kolejne alije zaczęły zmieniać stosunki demograficzne w Palestynie i natrafiały na coraz silniejszy opór miejscowych Arabów, zarówno za władzy tureckiej jak też w okresie międzywojennym, gdy władzę sprawowali Brytyjczycy z mandatu Ligi Narodów. Kulminacją ich niezadowolenia było powstanie z lat 1936-39 skierowane zarówno przeciw brytyjskim okupantom jak i osiedlonym w Palestynie Żydom. Sympatie Palestyńczyków kierowały się w tym momencie wyraźnie w stronę Niemiec i ich antyżydowskiej machiny zagłady.
Gdy w listopadzie 1947 roku Narody Zjednoczone przegłosowały podział Palestyny na część arabską i żydowską, podczas gdy Jerozolima wraz z Betlejem miały stać się "wolnym miastem" pod nadzorem międzynarodowym, reakcje obu społeczności były bardzo różne. Żydzi przyjęli ten kompromis z bólem, ale go w końcu zaakceptowali, bo perspektywa powołania własnego państwa przesłaniała im wszelkie inne względy. Tymczasem Arabowie nigdy nie pogodzili się z tą decyzją. W sukurs rdzennym Palestyńczykom pospieszyła koalicja pięciu nowopowstałych arabskich państw: Egiptu, Jordanii, Libanu, Syrii i Iraku. Przewaga po ich stronie była tak ogromna, iż Anglicy, którzy mieli zdać swój mandat w połowie maja 1948, nie mieli żadnych złudzeń co do dalszego biegu wydarzeń. Żydzi mieli być szybko "wrzuceni do morza", zaś Palestyna miała zostać z marszu podzielona przez przyszłych zwycięzców. Nikt nie chciał stawiać na wygraną pozbawionych jakiegokolwiek oparcia siedmiuset tysięcy imigrantów nie dysponujących zawodową armią.
A jednak stało się inaczej. Nie doceniono niesłychanej wprost determinacji Żydów, by "wybić się na niepodległość". Nie doceniono ich "stalowej woli", aby - pomimo wszelkich szykan brytyjskiej administracji kolonialnej - zorganizować transporty broni i sprzętu finansowane przez pospiesznie organizowane zbiórki pośród amerykańskich Żydów. Nie potrafiono sobie wyobrazić, że owi odwieczni przegrani będą w stanie wytrzymać wielomiesięczną arabską blokadę żydowskiej części Jerozolimy i przełamać ją przez wybudowanie zupełnie nowej drogi wiodącej przez nieprzejezdne góry. A także to, jak wielką nieporadność i zaskakującą naiwność wykazały niemal wszystkie arabskie formacje zbrojne biorące udział w konflikcie.
Potem ta sama sytuacja powtarzała się jeszcze wielokrotnie: świeżo proklamowane żydowskie państwo rosło w siłę zajmując coraz to nowe tereny, zaś rdzenni mieszkańcy Palestyny, których dążenia do odzyskania utraconych ziem podsycali wszyscy sąsiedzi, zostali zepchnięci do roli skolonizowanych, nieliczących się zbytnio autochtonów. Wszystko to wbrew zamiarom Teodora Hertzla roztaczającego wizję państwa, któremu Żydzi mieli wprawdzie nadawać ton, ale gdzie miały być przestrzegane wszelkie prawa obywatelskie miejscowej ludności, a jego ustawodawstwo miało respektować wszelkie religie. Okazało się jednak bardzo szybko, że życie boleśnie zweryfikowało te marzenia.
Czyja jest Ziemia Obiecana?
Także i dziś stosunki żydowsko-palestyńskie są w impasie. Mimo ewidentnych przejawów dobrej woli, które zauważa się u wielu rozmówców po obu stronach, trudno jest sobie wyobrazić satysfakcjonujący wszystkich kompromis. Musiałby on bowiem naruszyć liczne imponderabilia, w których wyrażają się tożsamości narodowe, kulturowe i religijne.
Po pierwsze, chodzi o prawo do ziemi. Czy właściciel niegdyś bezprawnie wyrzucony ze swej posiadłości ma prawo do jej zwrotu nawet po kilkunastu wiekach? I czy druga strona może powoływać się na powszechnie stosowane "prawo zasiedzenia"?
Wiemy, że nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Gdy po niemal pięćdziesięciu latach komunizmu dawni posiadacze ziemi, nieruchomości czy też dóbr kultury próbują je odzyskać sądownie, budzi to zawsze ogromne emocje społeczne. Czasami możliwy jest jakiś kompromis, ale niekiedy kończy się to trudnym do zaakceptowania brutalnym odebraniem określonych dóbr dotychczasowym włodarzom. Tym trudniejsza do rozstrzygnięcia jest o ileż bardziej skomplikowana sprawa, gdy trzeba uznać za prawowitego właściciela ziemi tylko jeden naród, podczas gdy oba określają ją jako swoją jedyną ojczyznę!
Po drugie, każda ze stron posługuje się argumentami nie tylko prawnymi, ale także religijnymi. Dla żydów jest jasne, że to sam Bóg dał im tę ziemię i żaden ludzki trybunał tego nie zmieni (por. Rdz 15,18-21). Zaś dla muzułmanów jest równie oczywiste, że żydzi nie mogą mieć żadnych praw, skoro niegdyś okazali się niewierni i Bóg ich odrzucił. Koran czasem jeszcze o chrześcijanach jest w stanie powiedzieć coś pozytywnego, lecz o żydach wyraża się zawsze negatywnie - poza przyznaniem, że nie są oni ani poganami, ani też bałwochwalcami. Żydom trudno jest negocjować z kimś, kto wierzy, że Bóg odnosi się do nich w taki oto sposób: Za to, że oni naruszyli swoje przymierze, My ich przeklęliśmy i uczyniliśmy ich serca zatwardziałymi. Oni wypaczają sens słów i zapominają część tego, co im zostało przypomniane. Ty nieustannie odkrywać będziesz zdradę z ich strony, z wyjątkiem nielicznych spośród nich. (sura 5,13) Ty z pewnością się przekonasz, że ludzie najbardziej zawzięci w swojej wrogości wobec tych, którzy uwierzyli - to żydzi i bałwochwalcy. (sura 5,82)
W świetle chrześcijańskiego objawienia żadna ze spierających się stron nie ma jednak racji. Żydzi nie są przeklęci przez Boga, bo św. Paweł wyraźnie mówi: Co prawdą - gdy chodzi o Ewangelię - są oni nieprzyjaciółmi [Boga] ze względu na wasze dobro; gdy jednak chodzi o wybranie, są oni - ze względu na praojców - przedmiotem miłości. Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. (Rz 11,28-29)
Równocześnie błędem jest porównywanie Palestyńczyków do Kananejczyków, których Izraelici podbili i podporządkowali sobie trzydzieści wieków temu. Biblijny Mędrzec tak oto komentuje fakt usunięcia pierwotnych mieszkańców ziemi izraelskiej: Bo i dawnych mieszkańców Twojej świętej ziemi znienawidziłeś za ich postępki tak obrzydliwe: czarnoksięstwa, niecne obrzędy, bezlitosne zabijanie dzieci, krwiożercze - z ludzkich ciał i krwi - biesiady wtajemniczonych spośród bractwa, i rodziców mordujących niewinne istoty. Chciałeś ich wytracić ręką naszych przodków, by godnych otrzymała osadników - dzieci Boże - ta ziemia, u Ciebie nad wszystkie cenniejsza. (Mdr 12,3-7)
Tymczasem wszyscy obecni mieszkańcy Palestyny są wyznawcami Boga Jedynego i nie składają ofiar krwiożerczym bóstwom!
Ziemia Obiecana należy bowiem do tego, kto potrafi zaprowadzić na niej Bożą sprawiedliwość. W taki sposób, aby stanowiła ona przykład dla wszystkich narodów i aby mogły spełnić się słowa powiedziane Abrahamowi: Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi (Rdz 12,3).
A także słowa Proroka: Mnogie ludy pójdą i rzekną: Chodźcie, wstąpmy na Górę Pańską do świątyni Boga Jakubowego! Niech nas nauczy dróg swoich, byśmy kroczyli Jego ścieżkami. (Iz 2,3)
Nieprzypadkowo Boży wybór padł właśnie na tę ziemię. Gdy rozstawimy cyrkiel tak, aby na mapie wyznaczał odległość około trzech tysięcy kilometrów i następnie wbijemy go w punkt oznaczający Jerozolimę, to powstały w ten sposób okrąg ogarnie wszystkie znane w starożytności ziemie. Od Etiopii po Skandynawię i od półwyspu Iberyjskiego aż po Indie. Tamtędy właśnie, na pograniczu kontynentów, przechodzą krzyżując się najważniejsze drogi lądowe i morskie. Jeśli zatem Pan Bóg zamierzył, aby Dobra Nowina o jego zbawieniu rozprzestrzeniała się możliwie najszybciej, to osadzenie jego wiernych sług właśnie w Palestynie stanowiło z pewnością najlepszy wybór. Nawet jeśli ziemia ta była równocześnie narażona na nieustanne podboje połączone z przemarszami obcych wojsk.
Czy jednak Izraelici rzeczywiście gorliwie wypełniali to zadanie? Tu budzą się spore wątpliwości. Ich królestwa nie świeciły zbytnio przykładem dla innych - poza krótkim epizodem świetności monarchii Salomona. Dlatego właśnie Prorok tak się żali:
Winnicą Pana Zastępów jest dom Izraela, a ludzie z Judy szczepem Jego wybranym. Oczekiwał On tam sprawiedliwości, a oto rozlew krwi, i prawowierności, a oto krzyk grozy. (Iz 5,7)
Sytuację pogarszała także postawa skądinąd pobożnych Izraelitów, którzy sądzili, że są wybrani nie dla służby innym narodom, ale po to, aby je sobie podporządkować. Ilustruje to znakomicie dydaktyczna opowieść o proroku Jonaszu, który został wysłany do Niniwy, aby wezwać ją do nawrócenia (por. Jon 1-4). Wtedy usiłował uciec sprzed Bożego oblicza na krańce ówczesnej ziemi, do dalekiego Tarszisz, po czym w czasie burzy został połknięty przez wielką rybę. Gdy po trzech dniach został przez nią wyrzucony na brzeg, poszedł, co prawda, posłusznie do Niniwy, ale cały czas życzył jej zniszczenia, a nie nawrócenia.
Dezerterujący ze służby Bożej Jonasz zaokrętował się w Jaffie (por. Jon 1,3). W tym czasie był to wielki port handlowy. Dziś jednak nie prezentuje się on zbyt imponująco: jest to niezbyt długie betonowe nabrzeże, przy którym przycumowane są jedynie kutry rybackie i jachty. Wyżej wznosi się wzgórze pokryte labiryntem kamiennych uliczek. Jeszcze wyżej, przy niewielkim placu, można nawiedzić katolicki kościół św. Piotra postawiony na pamiątkę pobytu Księcia Apostołów w tym mieście. W części archeologicznej pod placem można obejrzeć odnalezione pozostałości starożytnej Jaffy. Jeszcze dalej napotykamy na zabytkowy meczet i wieżę zegarową z epoki tureckiej. Całość sprawia miłe wrażenie, które potęgują piękne widoki na telawiwskie plaże z wieżami luksusowych hoteli w tle. A jednak jest to już tylko historyczne przemieście, które dawno temu przestało być dla mieszkańców tej ziemi swoistym oknem na świat.
Jaffa, jako miejsce, gdzie przez tyle wieków przemieszczały się tysiące podróżnych, kupców, i zdobywców, stawia nam natarczywe pytanie o przeznaczenie Prawa i obyczajów, jakie naród wybrany otrzymał od Boga. Nie tylko w celu przestrzegania ich na ziemi Izraela, ale także w celu rozprzestrzeniania ich po całym świecie. Czy zatem Żydzi rzeczywiście upowszechniają powierzony im zbawczy przekaz? Czy też może koncentrują się przede wszystkim na sobie i niemal cały swój wysiłek wkładają w nieustanne powroty do obiecanej im ziemi oraz w utrzymywanie się na niej wbrew wszystkiemu i wszystkim? Czy kraj, który otrzymali, jest dla nich środkiem prowadzącym do realizacji wielkich dzieł Bożych, czy też stał się z biegiem czasu jak gdyby celem samym w sobie?
Pytania te musiały zapewne dręczyć Piotra, gdy na dłuższy czas zatrzymał się w Jaffie w domu garbarza Szymona (por. Dz 9,43). Wprawdzie Pismo nie mówi nam wyraźnie, co go tam zatrzymało, niemniej z kontekstu możemy się tego domyśleć. Najpierw wybuchło w Jerozolimie prześladowanie uczniów Jezusa, w wyniku którego rozproszyli się oni po całej Palestynie (por. Dz 8,1b). Wraz z nimi roznosiła się także Dobra Nowina o dokonanym przez Syna Bożego Odkupieniu (por. Dz 8,4). Do nowonawróconych chrześcijan zaczęto wkrótce wzywać coraz częściej pozostałych w Jerozolimie Apostołów w celu umocnienia nowych wspólnot (por. Dz 8,14-16). Podczas jednej z takich wypraw Piotr zawędrował do Liddy i Jaffy, gdzie dokonał kilku uzdrowień (por. Dz 9,32-42).
Czemu jednak zaraz potem ani nie powrócił do Jerozolimy, ani też nie kontynuował swych duszpasterskich odwiedzin? I dlaczego spędził tyle czasu akurat u garbarza? Rzemieślnik, który wykonywał ten zawód, stale miał do czynienia ze zwierzęcą padliną i wobec tego znajdował się permanentnie w stanie rytualnej nieczystości (por. Kpł 11,39-40). A to, że Piotr był na te sprawy szczególnie wyczulony, podkreśli późniejszy incydent z Antiochii, podczas którego Paweł zarzuci mu, że z ostrożności nie chce jadać posiłków (zapewne niekoszernych) z chrześcijanami pogańskiego pochodzenia, gdy tylko jest w towarzystwie chrześcijan żydowskiego pochodzenia (por. Gal 2,11-14).
Wydaje się, że Piotr chciał się u Szymona dyskretnie ukryć, przypuszczalnie z powodu prześladowań, które tymczasem dotarły do samej Jaffy. Od wizyt u garbarza odstręczała niepożądanych gości nie tylko groźba zaciągnięcia rytualnej nieczystości, ale także przykre wonie. Piotr wychodził na dach domu w samo południe, aby się modlić pomimo lejącego się z nieba żaru (por. Dz 10,9), bo być może tylko tam mógł, w powiewie morskiej bryzy, nieco ochłonąć od męczących zapachów. Wtedy spoglądał na ruchliwy port i majaczące się w dali skały, gdzie, według greckich wierzeń, miała być przykuta piękna Andromeda złożona na ofiarę morskiemu potworowi. Stopniowo nabierał pewności, że poganom, zmuszanym do składania ofiar krwiożerczym demonom, należy się Dobra Nowina o miłości Bożej okazanej wszystkim bez wyjątku ludziom w Chrystusie. I jeśli on dla ochrony własnego życia naraża się na rytualną nieczystość, to czy sprawa zbawienia pogan tym bardziej nie zasługuje na podobne wyrzeczenia? Czy uparte trzymanie się Ziemi Obiecanej i jej specyficznych obyczajów ma być ważniejsze od misji powierzonej Kościołowi przez samego Jezusa?
Dom Szymona garbarza stał blisko portu. Najpierw chrześcijanie zamienili go w kaplicę, potem zaś muzułmanie - w niewielki meczet. Gdy w połowie XIX wieku wzniesiono tuż obok niewielką latarnię morską, w domu zamieszkał wraz z rodziną ormiański latarnik. W chwili obecnej dom jest niedostępny z powodu przeciągającego się już długie lata remontu. Wewnętrzne kamienne podwórze ze studnią i wiodącymi na taras schodkami można jedynie zobaczyć na nastrojowych starych pocztówkach z początków XX wieku. Wielka szkoda. Tam przecież pierwszy papież, Piotr, otrzymał z nieba pouczenie w sprawie pożywienia, które Prawo określa jako nieczyste (por. Dz 10,10-16) - i tam też nabrał przekonania, że zbawienie i żydów i pogan nie zależy od tego, czy są oni rytualnie czyści. Ta zaś doktryna wpłynęła znacząco na losy zarówno Kościoła jak i świata.
Nasza wspólna pielgrzymka dobiega końca. Odwiedziny Tel Awiwu i Jaffy uczą nas, że kurczowe trzymanie się zabarwionych lokalnym kolorytem przekonań i tradycji, połączone z izolowaniem się od świata w trudnych do utrzymania twierdzach "ziem obiecanych", jest sprzeczne z Bożym zamiarem zbawienia ludzi ze wszystkich kultur, ras i języków.
Gdyby Kościół bronił do upadłego swoich traconych pozycji w Jerozolimie i w Palestynie, z pewnością nie doszłoby do chrystianizacji ogromnych obszarów Cesarstwa Rzymskiego. Gdyby w momencie upadku Rzymu Kościół nie przyjął na swoje łono siejących wokół zniszczenie barbarzyńców, z pewnością nie przetrwałby długo i nigdy nie doszłoby do powstania wspaniałej europejskiej cywilizacji, która nadawała światu bieg przez długie wieki. A i teraz, gdy Europa laicyzuje się w błyskawicznym tempie, Kościół przeżywa niewiarygodną wprost ekspansję na wszystkich innych kontynentach - i to pomimo ogromnych prześladowań, które dotykają go w tak wielu krajach.
Obyśmy dobrze zapamiętali napomnienie św. Pawła: Królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym. (Rz 15,17)
Jesteśmy przecież świadkami Jezusa Chrystusa nie dla siebie, ale dla tych, którzy pilnie potrzebują światła jego Ewangelii i mocy jego Zmartwychwstania. Wszelkie dobra, które otrzymaliśmy dla pełnienia tej misji, mają też być jej ściśle podporządkowane.
Niech Piotr, którego Pan przeprowadził z Jerozolimy aż do Rzymu, stanie się dla nas przykładem i inspiracją chrześcijańskiej odpowiedzi na trudne wyzwania współczesności.
Cdn.
Skomentuj artykuł