Od skalnych kościołów Kapadocji do Tarsu i świętego Pawła. Śladami chrześcijaństwa w Turcji

Skalny klasztor w Zelve. Fot. Piotr Kosiarski

Kto wyrusza w podróż na Wyżynę Anatolijską, przy odrobinie szczęścia może z okna samolotu zobaczyć Bosfor - legendarną cieśninę, oddzielającą Europę od Azji. W położonym nad nią Stambule (dawny Konstantynopol) europejski zachód przez wieki łączył się z orientalnym wschodem. Dziś cała Turcja - wielobarwny i zachwycający kraj - podobnie jak niegdyś cieśnina łącząca Morze Czarne z morzem Marmara, jest rzeczywistością, w której przenikają się dwa historyczne światy - islam i chrześcijaństwo.

Kayseri to pierwsze tureckie miasto, w którym spędzam noc. Nic dziwnego, że mieszający się z odgłosami ulicy, wzywający do modlitwy śpiew muezzina, brzmi tak osobliwie. Za pobliskim Argaeusem (starożytna nazwa wulkanu Erciyes Dağı) zachodzi słońce. Nad poszarpanym szczytem zbierają się pomarańczowo-różowe chmury, a miasto, jak gdyby na dobranoc, wtula się w potężne ramiona czterotysięcznika. Jednak Kayseri jeszcze długo nie pójdzie spać. A gdy w końcu zaśnie, około czwartej nad ranem zbudzi je - podobnie jak mnie - kolejne wezwanie do modlitwy. Do najwyższych pięter hotelu śpiew z minaretów dociera ze zdwojoną siłą.

Cieśnina Bosfor, która oddziela Europę od Azji. Fot. Piotr Kosiarski

Kayseri (Cezarea Kapadocka) to jedno z najważniejszych miast regionu. Nazwę "Cezarea" nadano mu dopiero w 17 roku po Chrystusie, gdy Kapadocja stała się rzymską prowincją. To właśnie na tych terenach święty Jerzy miał pokonać smoka a właściwie węża, bo w tutejszych legendach smoki nie istniały. Choć Kayseri pod rzymskim panowaniem było bogatą, świetnie prosperującą metropolią, to nie pogański Rzym pozostawił w okolicy zabytki, które do dziś przyciągają turystów z całego świata. Ich dzieje sięgają znacznie bardziej odległych czasów.

DEON.PL POLECA

Zachód słońca nad Kayseri. Fot. Piotr Kosiarski

"Zaczarowane kominy"

Wszystko zaczęło się w prehistorii, kiedy otaczające Kapadocję wulkany (Göllü, Hasan i wspomniany Argeus) wyrzucały w powietrze materiał piroklastyczny, pokrywający kolejnymi warstwami okolicę. Wulkaniczne osady były jednak podatne na działanie wody, która zaczęła rzeźbić w nich niezwykłe formacje. Najciekawsze z nich powstawały, gdy znajdujący się na powierzchni twardszy osad lub kamień, chronił miękkie warstwy pod nim. Deszcze wypłukiwały grunt wokół, oszczędzając jednak to, co znajdowało się pod kamiennym "ochroniarzem". Powstałe w ten sposób zagadkowe formacje skalne - kolumny i grzyby, często wciąż z owym kamieniem na szczycie - były w swoim wyglądzie tak niezwykłe, że ludzie, którzy pojawili się na tych terenach, zaczęli nazywać je "zaczarowanymi kominami". Wiele z tufowych stożków zostało nawet… zamieszkanych. To nie żart. Miękki tuf, łatwo poddający się obróbce, pozwalał na drążenie w skałach pomieszczeń i korytarzy, które nadawały się do życia.

Formacje skalne Kapadocji. Fot. Piotr Kosiarski

Życie w skalnym domu

Z Kayseri wyruszamy do miejscowości Soğanlı, w której spotykamy niezwykłą kobietę. Hayriye do dziś mieszka w skale. Jej dom znajduje się w tufowym stożku, w którym wydrążone są schody, drzwi i okna. Zgodnie z miejscowym zwyczajem, przed wejściem ściągamy buty. W jasnym i przytulnym domu, nie przypominającym wcale jaskini, stoi piec, przy którym suszą się przyprawy. Wokół jest sporo kanap z poduszkami i miejsc do siedzenia. Tak naprawdę trudno rozpoznać, gdzie kończy się mebel, a gdzie zaczyna skała. Z przestronnego parteru schody prowadzą na drugie piętro, które jest sypialnią. Kobieta, która mieszka w skalnym domu wraz z mężem, wychowała dwie córki. Obie studiują. Ponieważ na zewnątrz jest ciepło i słonecznie - Kapadocję odwiedzamy pod koniec września - Hayriye przygotowuje zapasy z letnich plonów, między innymi dyń i bakłażanów. Wkrótce jednak, gdy pogoda się zmieni (zima w Kapadocji potrafi być sroga), kobieta wróci do robienia tradycyjnych tureckich lalek, które latem sprzeda turystom.

Skalny dom. Fot. Piotr Kosiarski

Wnętrze skalnego domu. Fot. Piotr Kosiarski

Domy jaskiniowe w Kapadocji to fenomen na skalę świata, ale są one czymś znacznie więcej, niż atrakcją turystyczną. W trudno dostępnych, ukrytych wśród skał mieszkaniach, schronienie znajdowali pierwsi chrześcijanie.

Monastycyzm narodził się w Kapadocji

Chrześcijaństwo na tereny Kapadocji dotarło już w pierwszym wieku. Przed ogłoszonym w 313 roku edyktem mediolańskim wyznawcy Chrystusa byli jednak brutalnie prześladowani przez Rzymian, a konieczność ukrywania wiary, była wpisana w ich codzienność. Nic dziwnego, że skalne jaskinie i drążone od wieków pod ziemią mieszkania, zostały przez chrześcijan tak chętnie zaadoptowane. W roku 370 biskupem Kayseri został Bazyli Wielki, ojciec chrześcijańskiego monastycyzmu. To właśnie pod jego wpływem zaczęły formować się pierwsze wspólnoty mnichów, którzy w tufowej skale drążyli pustelnie i kościoły. Wiele podziemnych świątyń zbudowano również w późniejszych wiekach, a niektóre z nich można oglądać do dziś.

Skalne kościoły

Niedaleko skalnego domu Hayriye leży Soğanlı - dolina znana z podziemnych kościołów. Jadąc w jej kierunku wąską, asfaltową drogą, wzrok przyciągają wykute w skałach otwory. "Czy to okna?" - pytam. Fatih, nasz przewodnik, który nosi typowo tureckie imię, szybko sprowadza mnie na ziemię. "To zbieracze gołębiego guana" - mówi i dodaje: "Ziemia w okolicy jest mało żyzna, dlatego ludzie nawozili ją odchodami ptaków". Kilometr dalej otworów w skałach jest jednak znacznie więcej, gdzieniegdzie widać również schody i dobudowane do skał fragmenty ścian. "To kościół" - mówi Fatih, wskazując na jedną z formacji skalnych, w której wydrążone są drzwi i okna.

Wejście do skalnego kościoła. Fot. Piotr Kosiarski

W Dolinie Soğanlı znajduje się kilka podobnych kościołów. W ich oficjalnych nazwach nie znajdziemy jednak imion świętych, bo katalogujący je nie używali chrześcijańskich wezwań, ale określeń charakterystycznych dla fresków, które w nich odkrywali: "Kościół węża" (chodzi o gada, którego miał pokonać święty Jerzy), "Kościół sandałów", "Kościół z Czarnymi Głowami". Do ostatniego z nich prowadzą strome schody. Po wejściu do ciemnej nawy, naszym oczom ukazują się pokrywające ściany i sklepienie freski; niestety wiele z nich jest zniszczonych. Przewodnik wyjaśnia, że uszkodzeń dokonywały różne grupy ludzi - muzułmanie, chrześcijanie i zwykli wandale. Nasuwa się pytanie, jak wyznawcy Chrystusa mogli niszczyć swoje własne freski. Odpowiedź jest bardzo konkretna.

Ikonoklazm

Między VIII a IX wiekiem na obszarze Bizancjum rozprzestrzenił się ruch religijny nazywany ikonoklazmem. Opierał się na przekonaniu, że bardzo popularne w tych czasach przedstawienia świętych zaczynają mieć więcej wspólnego z bałwochwalstwem, niż prawdziwą wiarą. Z jednej strony nie można się temu dziwić, ponieważ wielu wiernych naprawdę traktowało święte przedstawienia jak magiczne amulety - podobno w Bizancjum dochodziło nawet do zdrapywania z ikon pigmentu i dodawania go do kielicha z Krwią Pańską. Z drugiej strony ikonoklazm szybko stał się politycznym narzędziem walki z klasztorami, w których tworzono ikony, a które często były ostojami niepodlegającymi władzy cesarza. Na tle ikonoklazmu dochodziło więc do krwawych prześladowań mnichów, ikonopisarzy i zwolenników świętych przedstawień.

Freski w skalnym kościele. Fot. Piotr Kosiarski

Ale ikony i freski niszczyli również muzułmanie, którym Koran do dziś zabrania tworzyć wizerunki ludzi i zwierząt. Stąd wiele postaci z fresków w podziemnych kościołach ma podrapane twarze lub wydłubane oczy. "Dla muzułmanów wizerunek pozbawiony oczu nie przedstawia już postaci ludzkiej" - wyjaśnia Fatih. W pobliskim klasztorze fresków jest jeszcze mniej, ale zachowały się takie pomieszczenia jak refektarz, spichlerz i magazyn na wino.

Dolina Soğanlı jest pełna podobnych zabytków - kościołów, klasztorów, pustelni ale również zwykłych mieszkań. Jak się okazuje, wydrążone w skałach domy zamieszkiwano jeszcze w latach 50 XX wieku. Z kolei chrześcijanie żyli na tych terenach do lat 20, kiedy turecki rząd podjął decyzję o przesiedleniu 1,5 mln. chrześcijan do Grecji, sprowadzając na ich miejsce muzułmanów. Od tego czasu wiele kapadockich kościołów stoi pustych. Nie wszystkie są jednak zniszczone.

"Ciemny Kościół" czyli kapadocka Kaplica Sykstyńska

Niecałe 30 kilometrów na północny-zachód od Doliny Soğanlı znajduje się wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Historyczny Park Narodowy Göreme, w którym pozostałości podziemnych mieszkań, świątyń i klasztorów do dziś wprawiają w zdumienie. To właśnie tam znajdują się najpiękniejsze freski w całej Kapadocji. Mimo tłumów turystów, którzy każdego dnia odwiedzają "Open Air Museum", udaje nam się wejść do kilku świątyń, w tym najsłynniejszej z nich, tak zwanego "Ciemnego Kościoła".

Do świątyni prowadzą strome schody, ponieważ właściwa część wielokrotnie przebudowywanego kompleksu znajduje się wysoko w skałach. Chociaż w środku nie można robić zdjęć, widok podświetlonych ledowymi lampami fresków zapamiętuje się na całe życie. "Ciemny Kościół" jest najpiękniejszą i najlepiej zachowaną świątynią jaskiniową Kapadocji. Jego trudno dostępne położenie, wysoki strop i zamknięcie go po wspomnianych przesiedleniach chrześcijan, uchroniły unikalne freski które - po renowacji w latach 80 XX wieku - zachwycają niemal w takim stopniu jak watykańska Kaplica Sykstyńska. "Ciemny Kościół" został zbudowany na planie krzyża. W środku znajdują się cztery filary, sześć pilastrów, pięć kopuł i trzy absydy. Centralne miejsce wśród fresków zajmuje bizantyjski Chrystus Pantokrator, wokół którego znajdują się aniołowie, apostołowie i święci. Na szczególną uwagę zasługuje scena ostatniej wieczerzy i ukrzyżowania. Postacie na freskach z "Ciemnego Kościoła", podobnie jak w innych kapadockich świątyniach, mają jasne i pogodne oblicza, a prostota i piękno tych przedstawień skłania do refleksji i modlitwy. Jednak to właśnie freski z tej konkretnej świątyni zasługują na szczególną uwagę. W żadnym innym skalnym kościele nie znajdziemy tak nieskazitelnych malowideł.

Historyczny Park Narodowy Göreme. Fot. Piotr Kosiarski

Skalne kościoły w Historycznym Parku Narodowym Göreme. Fot. Piotr Kosiarski

Podziemne miasta

Wspomniany wcześniej edykt mediolański, choć położył kres prześladowaniom chrześcijan w Cesarstwie Rzymskim, nie zakończył dramatu anatolijskich wiernych, którzy - nękani przez Arabów i muzułmanów - wciąż ukrywali się w podziemnych mieszkaniach i klasztorach. Wielu z nich zaadoptowało nie tylko wydrążone przez starożytne ludy skalne domy, ale również ukryte głęboko pod ziemią miasta.

Podziemne miasto Kaymaki. Fot. Piotr Kosiarski

Około 10 kilometrów na południowy wschód od Göreme, już poza granicami Kapadocji, znajduje się jedno z najsłynniejszych podziemnych miast - Kaymaki. Wejście do niego jest nowoczesne, jasne i przestronne, ale już po chwili, po zagłębieniu się w prowadzący w dół ciasny korytarz, pojawia się dziwne uczucie izolacji i tęsknoty za światłem słonecznym. Gęstym powietrzem już nie oddycha się tak swobodnie, a ciasne korytarze i sale podziemnego miasta skłaniają do zadania pytania, jakim cudem można było w nich spędzić więcej niż kilka godzin. Z pomocą przychodzi Fatih, który wyjaśnia, że podziemne miasto służyło jedynie jako schronienie przed najeźdźcami - najpierw Rzymianami, później Arabami i muzułmanami - a chroniący się w nim uciekinierzy spędzali w ukryciu zaledwie kilka dni. Podziemne miasto było jednak w stanie przetrwać nawet długie oblężenia. W ukrytej metropolii znajdowały się spiżarnie i tłocznie winogron, z których sok spływał do wydrążonych w skale zbiorników i po fermentacji zamieniał się w wino. Kanały wentylacyjne, które do dziś pozwalają odetchnąć świeżym powietrzem, podtrzymywały życie nawet na najgłębszych poziomach miasta. Wciąż jednak pozostaje pytanie, jak oświetlano to miejsce. I tu pojawia się problem. Fatih mówi bowiem, że w podziemnych metropoliach nie używano ognia, którego dym nie tylko zatrułby mieszkańców, ale mógłby również zdradzić ich kryjówkę. Choć to tylko teoria, w środowisku badaczy panuje przekonanie, że mieszkańcy podziemnych miast używali świec tylko w ostateczności, spędzając większość czasu w całkowitych ciemnościach.

Pozostałości po zbiornikach na wino. Fot. Piotr Kosiarski

Poruszając się wąskimi korytarzami podziemnego miasta, moją uwagę zwracają owalne kamienie, podobne do tych, które znam z przedstawień grobów Łazarza i Chrystusa. Okazuje się, że to wyjątkowo subtelny system obronny. Kiedy rzymski żołnierz w zbroi z trudem przeciskał się przez wydrążone w skałach tunele, obrońcy podziemnych miast wprawiali w ruch kamienie, które na dobre zamykały korytarze, odcinając najeźdźcom drogę ucieczki. Następnie ukrywający się pod ziemią ludzie, doskonale znając rozkład innych tuneli, drążyli w miękkim tufie nowe, bardzo wąskie przejścia, które umożliwiały im ratunek, ale były całkowicie nieprzydatne dla zdezorientowanych i ubranych w toporne zbroje żołnierzy.

System obronny w podziemnym mieście. Fot. Piotr Kosiarski

Podziemne miasta, podobnie jak skalne schronienia Soğanlı i Göreme, zostały zaadoptowane i zamieszkane przez chrześcijan. Stąd w ukrytych metropoliach tak wiele kościołów, które można rozpoznać po charakterystycznym sklepieniu i kamiennym bloku ołtarza. Wiele wskazuje, że podziemne korytarze Kaymaki służyły za schronienie jeszcze w XX wieku, a dopiero masowe przesiedlenia z lat 20 sprawiły, że tunele zostały ostatecznie porzucone.

Śladami świętego Pawła

Opisana w Dziejach Apostolskich chrystianizacja centralnej Turcji nie dokonałaby się, gdyby nie działalność świętego Pawła, najpierw gorliwego i wrogo nastawionego do chrześcijan Żyda, później jednego z najważniejszych świętych Kościoła, który oddał za Chrystusa życie. Święty Paweł przyszedł na świat w Tarsie, mieście położonym blisko brzegów Morza Śródziemnego, przez które przebiegał ważny szlak handlowy starożytnego świata, łączący Anatolię z portami morskimi na południu. Obecnie można go pokonać autostradą 021, przebiegającą przez Wrota Cylicyjskie, wprawiającą w zachwyt przełęcz w Górach Taurus. Właśnie tą drogą zmierzamy na południe, do Tarsu, miasta narodzin Apostoła Narodów.

Współczesny Tars tętni lokalnym życiem. Spragnieni wypoczynku turyści odwiedzają jednak to miasto rzadko, wybierając chętniej nadmorskie kurorty. Tymczasem to właśnie spacer ulicami Tarsu pozwala poczuć w pełni atmosferę prawdziwego tureckiego miasta. Nie znajdziemy w nim zbyt wielu luksusowych hoteli i drogich restauracji, ale skosztujemy lokalnej kuchni i przyjrzymy się z bliska życiu mieszkańców.

Przyjeżdżamy do Tarsu w piątek, który dla muzułmanów jest najważniejszym dniem tygodnia. Prawie wszystkie miejsca w parkach i uliczne ławki zajęte są przez mężczyzn grających w tryktrak i pijących herbatę. Kobiet na ulicach jest niewiele. Na pobliskim bazarze atmosfera również jest leniwa - sprzedający patrzą na nas życzliwie i nie są nachalni. W bocznej uliczce szewc naprawia buty, ktoś inny sprzedaje owoce i bakalie.

Kościół świętego Pawła w Tarsie. Fot. Piotr Kosiarski

Idziemy w stronę kościoła pod wezwaniem Świętego Pawła, który został wzniesiony w XII wieku, następnie przebudowany i odrestaurowany w czasach współczesnych. Obecnie znajduje się pod opieką tureckiego ministerstwa kultury i ma status muzeum. Zarówno świątynia jak i teren wokół niej został wpisany na listę UNESCO. Na sklepieniu kościoła znajdują się freski przedstawiające Chrystusa i ewangelistów, a o tym, że świątynia poświęcona jest Apostołowi Narodów, świadczy jego wizerunek, znajdujący się po lewej stronie nawy głównej. W kościele nie są sprawowane regularne msze, ponieważ w mieście nie ma większej wspólnoty chrześcijan, ale towarzyszący pielgrzymom księża, po uzyskaniu specjalnej zgody, mogą celebrować w nim Eucharystie.

Święty Paweł. Fot. Piotr Kosiarski

Z kościoła świętego Pawła zmierzamy w stronę domu, w którym - według tradycji - Apostoł Narodów przyszedł na świat. Znajduje się on w pobliżu najstarszej części miasta. Po drodze mijamy meczet, przy którym panuje spory ruch. Wchodzą do niego prawie sami mężczyźni. Są skupieni, ale w polskich oczach wyglądają, jakby szli na mecz piłki nożnej. O tym, że wchodzą do świątyni, przypomina dobiegające z głośników nauczanie imama. Niektórzy z wchodzących myją nogi pod specjalnymi kranikami przed wejściem. Tuż obok meczetu znajduje się hamman, tradycyjna łaźnia turecka, w której muzułmanie bywają przynajmniej raz w miesiącu. Mijamy grobowiec biblijnego proroka Daniela, w którym również trwają modlitwy. Zagłębiamy się coraz bardziej w cichą, jakby zapomnianą dzielnicę, której ulice poprowadzone są wśród średniowiecznych, być może częściowo nawet starożytnych, obrośniętych dzikim winem budynków. W końcu docieramy do ogrodzonego terenu. Poniżej poziomu gruntu, pod szklanym sufitem, znajdują się ruiny starożytnego domu, w którym miał urodzić się jeden z największych świętych Kościoła. Wydaje się, że w miejscu tym powinien stać kościół albo kaplica. Zamiast niej są fundamenty, studnia i fragmenty antycznych kolumn. Cisza tego miejsca sprzyja jednak refleksji i modlitwie.

Miejsce, w którym urodził się święty Paweł. Fot. Piotr Kosiarski

Kościół Aya Tekla

Niecałe 100 kilometrów na południowy zachód od Tarsu, blisko morskiego brzegu, znajduje się jeszcze jeden, ważny dla chrześcijan zabytek - podziemny kościół Aya Tekla. Według tradycji Tekla przyjęła chrzest z rąk świętego Pawła, a następnie - na skutek podyktowanych wiarą wyborów - została kilkukrotnie skazana na śmierć. Za każdym razem miała jednak w cudowny sposób dostępować łaski ocalenia.

Ruiny kościoła Aya Tekla. Fot. Piotr Kosiarski

Chociaż kiedyś kościół świętej Tekli znajdował się na powierzchni, pozostał po nim jedynie fragment ściany. W nieco lepszym stanie jest podziemna część świątyni. W prezbiterium, oddzielonym od sąsiadującej z nim groty kamienną ścianą, znajduje się duża ikona kobiety, która trzyma krzyż. Chociaż o świętej Tekli trudno szukać wzmianki w Nowym Testamencie, jej kult i związana z nim tradycja rozwinęła się nie tylko we wschodnim prawosławiu ale również w zachodnim katolicyzmie (wspomnienie tej świętej obchodzone jest w Kościele katolickim 23 września). Podziemna jaskinia miała być domem Tekli w ostatnich latach życia a następnie jej grobem. Sama zaś świątynia stała się celem pielgrzymkowym dla wiernych Kościoła prawosławnego, który do dziś przyciąga modlących się za wstawiennictwem świętej kobiety.

Podziemny kościół Aya Tekla. Fot. Piotr Kosiarski

Turcja jako cel pielgrzymkowy

Nad kościołem Aya Tekla i pobliskimi ruinami starożytnego miasta Kanlıdivane zachodzi wrześniowe słońce. Powietrze jest gorące i pachnie śródziemnomorską wilgocią. Podobno w czasach rzymskich do olbrzymiego zapadliska, nad którym położone są wspomniane ruiny, wrzucano skazańców, by zostali pożarci przez dzikie bestie. Podobne wydarzenia opisują również legendy o świętej Tekli, która - ponieważ przeciwstawiła się próbującemu ją zgwałcić mężczyźnie - została wydana na pożarcie przez lwy. Ich samice miały jednak bronić świętej przed wygłodniałymi samcami.

Ruiny kościoła w mieście Kanlıdivane. Fot. Piotr Kosiarski

Turcja to państwo, w którym starożytne historie i przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy, mieszają się z burzliwymi dziejami wielu religii i kultur, a świat zachodu łączy się z orientem, podobnie jak nad Bosforem stykają się dwa kontynenty. To piękny i barwny kraj, pełen życzliwych ludzi, którzy chętnie dzielą się swoją tradycją. Warto spojrzeć na Turcję nie tylko jako miejsce wypoczynku ale również jako cel pielgrzymek. W podziemnych kościołach Kapadocji i ruinach chrześcijańskich świątyń rozsianych nad brzegami Morza Śródziemnego, bardzo łatwo poczuć obecność Boga i świętych, którzy przed wiekami żyli na tych terenach i dali świadectwo swojej wiary.

Bazylikę Świętego Antoniego w Stambule. Fot. Piotr Kosiarski

Po wyprawie na Wyżynę Anatolijską lecę do Stambułu. Po kilku dniach intensywnego zwiedzania wspaniałego miasta i jedynej w swoim rodzaju świątyni Hagia Sophia, biorę udział w niedzielnej mszy w kościele pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej w stambulskim dystrykcie Bakırköy. Na Eucharystię, którą sprawuje młody i energiczny ksiądz, przychodzi kilkanaście osób. Niektóre z nich z zaangażowaniem włączają się w liturgię słowa. Kilka dni później, niemal na sam koniec wyjazdu, odwiedzam znajdującą się w centrum miasta Bazylikę Świętego Antoniego. Jej wnętrze wypełnia intensywny zapach lilii, które zdobią ołtarz w nawie głównej i boczną kaplicę. Modlę się różańcem, po czym zamieniam kilka słów z mężczyzną, który jest katolikiem. Z zaangażowaniem opowiada o nabożeństwach, które sprawowane są w kościele oraz historii bazyliki. Zarówno serdeczna rozmowa, jak i doświadczenie Eucharystii w małej wspólnocie z Bakırköy, dają mi potwierdzenie tego, że chrześcijaństwo - nie tylko w Turcji ale i w moim życiu - jest wciąż świeże i żywe. Zupełnie jak wspomniany wcześniej zapach lilii, który zabieram ze sobą.

Dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Laureat Pierwszej Nagrody im. Stefana Żeromskiego w 30. edycji Konkursu Nagrody SDP przyznawanej za publikacje o tematyce społecznej. Autor książki "Bóg odrzuconych. Rozmowy o Kościele, wykluczeniu i pokonywaniu barier". Od 10 lat redaktor DEON.pl. Interesuje się historią, psychologią i duchowością. Lubi wędrować po górach i szukać wokół śladów obecności Boga. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży oraz internetowy modlitewnik do św. Józefa. Można go śledzić na Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Od skalnych kościołów Kapadocji do Tarsu i świętego Pawła. Śladami chrześcijaństwa w Turcji
Komentarze (1)
JK
~Jan Kowalski
18 października 2024, 03:06
Bardzo ciekawy i interesujący tekst. Jak widać - autor dysponuje sporą wiedzą w opisywanych zagadnieniach. Mimo woli nasuwa się refleksja: czy - jeżeli europejscy chrześcijanie nie zaczną bardziej skutecznie bronić swojej wiary - podobny los nie spotka kiedyś naszych świątyń...