Oprawcy strzelali w głowy. Siostra Ewa modliła się do samego końca

Fot. Depositphotos
Agata Puścikowska

Tego dnia Niemcy zamordowali około sześciuset osób, w tym siostrę Ewę Noiszewską - pierwszą polską beatyfikowaną lekarkę. Jej życie to lekcja, w jaki sposób zawikłane ludzkie losy, i nie zawsze własne wybory, mogą prowadzić ku dobru.

Gdyby zapytać przeciętnego Polaka: „Jak brzmi nazwisko pierwszego polskiego beatyfikowanego lekarza”? – raczej nie udzieli poprawnej odpowiedzi. Albo będzie błądzić, sądząc, że lekarzem tym był mężczyzna. Tymczasem jest to kobieta i zakonnica: doktor Bogumiła Noiszewska, czyli siostra Ewa Noiszewska, niepokalanka. Jej życie to lekcja, w jaki sposób zawikłane ludzkie losy, i nie zawsze własne wybory, mogą prowadzić ku dobru.

Konspiracja, walka, ryzykowanie życia dla ratowania innych? Kto jest do takich czynów zdolny? Wydawać by się mogło, że to zawsze ktoś bardzo energiczny, pewny siebie, wręcz brawurowy. Tymczasem doktor Ewa – ratując dziesiątki osób przed śmiercią i narażając się na śmierć – była cicha, wręcz wycofana i niezwykle nieśmiała...

DEON.PL POLECA

Młodość

Bogusia Noiszewska urodziła się 24 czerwca 1885 roku w Ostaniszkach, w guberni wileńskiej – obecnie jest to Białoruś. Była pierwszym z jedenaściorga dzieci Kazimierza i Marii z domu Andruszkiewicz. Jej ojciec Kazimierz Noiszewski był znanym okulistą. Dziadkowie Bogumiły ze strony ojca za działalność patriotyczną i powstańczą z roku 1863 zostali pozbawieni majątku i deportowani do rosyjskiej Tuły. Dziadkowie ze strony matki natomiast umarli dość wcześnie, dlatego Maria nie była zbyt przygotowana do roli matki i pani domu. Gdy wychodziła za mąż, miała jedynie siedemnaście lat, a jej mąż dwadzieścia sześć. Była niezbyt energiczna i bardzo chorowita, więc nie najlepiej radziła sobie z dużą gromadką dzieci.

Ojciec Bogusi, zwanej przez bliskich Bunią, ukończył medycynę w Moskwie. Musiał być studentem wybitnym, gdyż mimo represji i ostrej dyskryminacji Polaków otrzymał złoty medal i stypendium specjalistyczne. Po założeniu rodziny nie przestał uczyć się i zdobywać kwalifikacje zawodowe: pisał rozprawy naukowe, w Petersburgu wykładał fizjologię i patologię wzroku, natomiast na co dzień prowadził prywatną klinikę okulistyczną w Pohulance, w okolicach Dyneburga. Tam też przez jakiś czas mieszkała jego rodzina.

Dzieci rodziły się jedno po drugim. Ojciec musiał zatem utrzymywać wciąż powiększającą się rodzinę. Zawsze zapracowany nie mógł poświęcić zbyt wiele czasu dzieciom, chociaż bardzo je kochał. Mała Bogusia miała do ojca wielki szacunek i była z nim związana. Wpatrywała się w jego pracę i przesiąkała jego postawą wobec najbiedniejszych: doktor Noiszewski leczył wszystkich. Bogatych za opłatą, biedotę za darmo.

Ponieważ matka Bogusi nie była w stanie sama zajmować się dziećmi, ojciec wysłał Bunię i jedną z jej sióstr na wychowanie do Tuły, do swojej matki. W Tule dziewczynka uczyła się pod czujnym, wymagającym, ale i kochającym okiem babci. Dziewczynka pod jej opieką i nadzorem doskonale się uczyła, a świetne zdanie egzaminów gimnazjalnych otworzyło jej wstęp na uczelnie rosyjskie. Był to ewenement po pierwsze dlatego, że była Polką, wnuczką polskiego zesłańca, a trwały represje wobec Polaków, a po wtóre – że była kobietą.

Istotne jest również, że w czasach gimnazjalnych Bogumiła poznała księdza Zygmunta Łozińskiego, który był wikariuszem parafii w Tule i stał się bywalcem domu Noiszewskich. Późniejszy biskup miński i piński staje się jej kierownikiem duchowym, wspiera dziewczynę w rozwoju intelektualnym. Bogumiła będzie utrzymywać kontakt z księdzem Łozińskim przez ponad trzydzieści lat. To dzięki niemu dziewczyna wstępuje do Stowarzyszenia Córek Maryi pod Opieką Świętej Agnieszki. Stowarzyszenie działało najpewniej tajnie, gdyż Polakom wówczas nie pozwalano się oficjalnie zrzeszać. Miało za zadanie formację młodych kobiet w duchu religijności i pracowitości oraz pomoc bliźnim. Co ciekawe – stawiało na „rozumną emancypację”, czyli kobiecy rozwój intelektualny. Członkinie stowarzyszenia uważały, że zadaniem kobiety jest „być sercem i spójnią ludzkości”.

Walka o... powołanie

Bogusia dostaje się na medycynę. Jednak coś nie daje jej spokoju...

Zaczyna szukać swojej drogi, myśli o życiu konsekrowanym, by dzięki temu pomagać najbardziej potrzebującym. Zwierza się bliskim, rozmawia z księdzem Łozińskim. Jednak rodzice są jej planom przeciwni, co może ciekawe – kapłan również. Wspólnie twierdzą, że dziewczyna powinna najpierw skończyć studia medyczne w Petersburgu, a potem – jeśli nadal wytrwa w postanowieniu – myśleć o zakonie. Ksiądz Łoziński pisze w styczniu 1903 roku następująco:

„Nie widzę niemożności pogodzenia upodobań Paniusi z życzeniami Jej Rodziców. Będąc doktorem i prowadząc lecznicę w Pohulance – będzie Pani na wsi blisko kościoła, otoczona sadybami prostaczków, których wszędzie jest więcej niż ludzi wielkiego świata. Przy szczerej woli znalazłoby się zawsze sporo czasu na modlitwę i przystępowanie do Sakramentów. (...) Będąc doktorem, może Pani być prawdziwą siostrą miłosierdzia, i jest to tak jasne, że nie potrzeba mi chyba tego zdania swego uzasadniać; tym bardziej że ma Pani wzór w swym ojcu (...). Jeżeli zaś z czasem poczuje Pani wyraźniej głos Boży nawołujący Ją do zewnętrznego zerwania ze światem, do życia w tym lub innym zakonie pod posłuszeństwem, regułą i habitem, to będzie – da Bóg – jeszcze dużo czasu na spełnienie rozkazu i poprzednich studiów medycznych albo i praktyki lekarskiej, nie trzeba będzie z pewnością na stracenie czasu i wysiłku poczytać”.

Bogumiła rozpoczyna więc studia medyczne w 1903 roku. Studiuje aż jedenaście lat! Dlaczego tak długo? Można przypuszczać, że złożyło się na to wiele czynników. Po pierwsze, konieczność samotnego życia w obcym mieście, gdzie przecież nadal studiujące kobiety stanowiły sensację. Po drugie – najpewniej wtedy już musiała regularnie pomagać rodzinie i opiekować się młodszymi dziećmi, bo chora matka nie dawała rady dbać o dom. Kiedy natomiast mały brat Bogumiły Stanisław stracił obie nogi w wypadku, to właśnie Bunia opiekowała się nim aż do śmierci. Zajmowała się też o szesnaście lat młodszą siostrą Marysią, która chorowała na gruźlicę.

Niewątpliwie też przez okres nauki zastanawiała się, czy medycyna jest jej przeznaczona. Takie rozdarcie między powołaniem a posłuszeństwem rodzinie z pewnością nie dawało komfortu nauki...

Pierwsza wojna światowa

Wybucha pierwsza wojna światowa. Dla rodziny Noiszewskich oznacza to tułaczkę i wędrówkę z miejsca na miejsce. Młoda doktor Bogumiła natomiast rozpoczyna pracę lekarki w trudnych wojennych realiach. Podejmuje pracę w lazaretach wojskowych i leczy rannych. Gdzie dokładnie? Tego nie wiadomo – być może w rejonie Petersburga lub Pohulanki. Wiadomo, że doktor Noiszewska figurowała w oficjalnym spisie lekarzy rosyjskich. Musiała też być świetnym lekarzem szanowanym przez pacjentów, gdyż jeden z nich, ranny właściciel ziemski, zaproponował jej budowę prywatnej kliniki na swoich włościach. Noiszewska nie przyjmuje tej propozycji. Nadal pomaga chorym i cierpiącym z wielkim oddaniem, ale pragnie czegoś więcej... W założonym przez siebie i pieczołowicie uzupełnianym „Zeszyciku” , który był rodzajem pamiętnika, a służył do zapisywania przemyśleń i duchowych rozterek, pisze: „Wezwanie Chrystusa jest tego rodzaju, że mu się oprzeć niepodobna. Ci, co go usłyszeli – muszą iść za nim, choćby nie chcieli – muszą się poddać czarowi tego głosu”. W innym miejscu, opisując doświadczenia pracy w lazarecie, podejmuje rozważania o... człowieczeństwie i akceptacji drugiego człowieka:

„Cuchnące rany są skutkiem grzechu i mają w sobie jego brzydotę, zupełnie więc zrozumiałym jest wstręt do nich (...). Jednak w stosunku do osoby wstrętu być nie powinno, gdyż mamy przed sobą brata cierpiącego, któremu winniśmy miłość i współcierpienie – i pośrednio musimy zwalczać wstręt, przezwyciężyć się, żeby móc mu prawdziwą ulgę przynieść”.

W stosunku do siebie doktor Noiszewska jest bardzo wymagająca i niemalże... ostra. W „Zeszyciku” opisuje siebie bardzo krytycznie: „zbyt pochłonięta jestem ziemią. (...) Ziemia to są choroby wewnętrzne, chirurgia, akuszeria, historia choroby, zebrania dyskusyjne, wieczór pożegnalny itp. Każda praca może być modlitwą. Jak zrobić, żeby była? Trzeba żyć z Panem Jezusem”. Stawia też sobie konkretne wymagania: „koniecznie przynajmniej raz na miesiąc trzeba zadać sobie pytanie: jaki jest stan mojej duszy – bo przecież to jest najważniejsze”. Coraz usilniej szuka więc właściwej drogi i powołania, postanawia też „nie zepsuć planu Bożego”, jaki został dla niej nakreślony.

W 1918 roku doktor Bogumiła Noiszewska kończy w Kijowie półroczny kurs nauczycielski zorganizowany przez Macierz Polską – włącza się w ten sposób w pilne tworzenie polskiej kadry nauczycielskiej, która wychowywać będzie dzieci w niepodległym kraju. Spotyka tam wychowanki sióstr niepokalanek i być może w ten sposób poznaje całe zgromadzenie. Jedzie do Warszawy, gdzie chodzi na kurs dla lekarzy szkolnych. Pracuje jako lekarka szkolna i wykładowczyni higieny w żeńskiej szkole Heleny Rzeszotarskiej w Warszawie.

Siostra Ewa

Jest już kobietą po trzydziestce, a więc jak na tamte czasy mocno dojrzałą, gdy w czerwcu 1919 roku decyduje się na wyjazd do Szymanowa, na rekolekcje powołaniowe organizowane przez siostry niepokalanki. Najwyraźniej tym pieczętuje podjętą dawno temu decyzję, bo już miesiąc później wstępuje do tego zgromadzenia. Pierwsze śluby składa jako siostra Ewa od Opatrzności w maju 1921 roku, a sześć lat później śluby wieczyste. Jeszcze w postulacie siostra Ewa pracuje w liceum w Szymanowie jako nauczycielka fizyki i chemii. Jest tytanem pracy: sumienna, doskonale wykształcona, wymagająca od siebie i innych. Dopiero u niepokalanek znajduje spełnienie i realizuje odnalezione powołanie.

Tak wspominała ją po latach jedna z uczennic, Maria Wiśniewska:

„Siostra Ewa była (...) wybitnym lekarzem, trafnie stawiała diagnozy, potrafiła leczyć prostymi środkami. Leczyła nie tylko w domu, w którym pracowała. W miesiące wakacyjne – na prośbę przełożonej generalnej – objeżdżała domy zakonne, by także inne siostry zbadać, skierować na operacje czy też dłuższe leczenie specjalistyczne. Siostra udzielała porad lekarskich także osobom, które przychodziły do furty klasztornej. Byli to nie tylko Polacy, ale również Ukraińcy czy Żydzi. W ciężkich i nagłych przypadkach opuszczała klasztor, by udzielić pomocy lekarskiej w potrzebie. Leczyła ludzi ziołami (...) robiła opatrunki, często dawała im herbatę i zupę. Była bardzo pogodna i wszystko co robiła – robiła z dobrocią”.

Jednocześnie była skromna i cicha. Wręcz wycofana i nieśmiała.

W kolejnych latach siostra Ewa pracuje jako nauczycielka zarówno przedmiotów matematyczno-przyrodniczych, jak i historii Polski, łaciny, gimnastyki czy rysunku. W latach 1923–1939 uczy nawet trzydzieści siedem godzin tygodniowo, nie wliczając w ten czas prac lekarskich. Między 1930 a 1936 rokiem jest dyrektorką niepokalańskiej szkoły w Jazłowcu, a tuż przed wybuchem wojny pracuje jako nauczycielka, wychowawczyni i lekarka szkolna w Gimnazjum Sióstr Niepokalanek w Słonimie (obecna Białoruś).

Jeszcze przed swoimi ślubami wieczystymi siostra Ewa pisze w „Zeszyciku”: „Naucz mnie, Panie, zgadywać myśli Twoje i pomóc Ci w zbawieniu ludu Twojego przez życie ukryte i śmierć męczeńską. Amen”. Ta prośba wkrótce zostanie wysłuchana. Wybucha bowiem druga wojna światowa.

Wojna

Do Słonima wkraczają Sowieci. Natychmiast rekwirują budynek klasztoru niepokalanek, przeznaczając go na szpital dziecięcy. Siostrom zakazują noszenia habitów. Miejscowa ludność bierze jednak siostry w obronę i kilka z nich otrzymuje pracę w szpitalu: jako salowe i sprzątaczki. Siostra Ewa pracuje natomiast jako lekarka.

W 1940 roku również Ewa Noiszewska dostaje wymówienie, a zakonnice tracą nawet malutkie pokoiki na strychu. Muszą radzić sobie poza murami klasztoru: bez pracy, bez zapasów żywności znajdują oparcie u znajomych rodzin. W tym czasie siostra Noiszewska pomaga zesłańcom do Kazachstanu, a jest to zajęcie ryzykowne. Alina Rusicka, świadek wydarzeń, wiele lat później relacjonowała wydarzenia z kwietnia 1940 roku:

„(…) zostaliśmy wsadzeni do pociągów i strażnicy z karabinami nie pozwalali nikomu zbliżyć się do wagonów – przed naszym wagonem stanęła siostra Ewa (w stroju świeckim), przyniosła duży okrągły chleb razowy i bańkę gorącego mleka. Radość i wdzięczność dla siostry Ewy nie miała granic. Byliśmy szczęśliwi i wdzięczni za pomoc, której do końca życia nie zapomnę. Z pewnością siostra Ewa odważnie pomagała i innym (…). Zawsze była uśmiechnięta i cicha (…). Owa pomoc udzielana była, gdy niepokalanki żyły na granicy głodu”.

Być może ta działalność została zauważona przez Sowietów i ze względów bezpieczeństwa siostra Ewa musiała wyjechać ze Słonima. Chwilę mieszka w Wiszniewie, potem pracuje w okolicach Nowogródka, gdzie zatrzymuje u rodziny swojego powiernika i przyjaciela księdza biskupa Łozińskiego.

Mijają miesiące. Dawni sojusznicy – Niemcy i Rosjanie – stają się wrogami. Niemcy idą na wschód i zajmują Słonim w czerwcu 1941 roku. Rosjanie uciekają z miasta. Wykorzystują to niepokalanki, by wrócić do względnej normalności. Jesienią do miasteczka wraca też siostra Noiszewska i rozpoczyna prywatną praktykę lekarską w poliklinice. W Słonimie mieszka wtedy około czterdziestu tysięcy osób, z czego większość to Żydzi. Bywa, że zakonnica jest jedynym lekarzem w mieście.

Jesienią 1941 roku przyjeżdża też do Słonima Alfred Metzner: bezwzględny i okrutny folksdojcz staje się wkrótce katem Słonima. Los Żydów – znienawidzonych przez niego w sposób szczególny – jest więc przesądzony. Rozpoczynają się masowe mordy, a Metzner z lubością nadzoruje egzekucyjne komando złożone z Litwinów, Ukraińców, Niemców i Łotyszów. W lipcu nakazano Żydom naszycie na ubrania żółtych gwiazd Dawida, nie mogli też wychodzić na główne ulice miasta.

Pierwsza akcja likwidacyjna w Słonimie została przeprowadzona 17 lipca 1941 roku. W okolice wsi Pietrolewicze, gdzie wcześniej wykopano groby, Niemcy wywieźli tysiąc dwustu Żydów, a następnie ich rozstrzelali. Do końca 1941 roku komando morduje nawet dwanaście tysięcy Żydów, a w połowie roku 1942 rozpoczyna się systematyczna likwidacja getta żydowskiego. Najwięcej egzekucji wykonano w dawnej żwirowni zwanej Górą Pietralewicką.

Słynny, i nadal bardzo pamiętany wśród miejscowej ludności „krwawy Piotr i Paweł” z 29 czerwca 1942 kosztował życie tysięcy osób. Ofiary ginęły w sposób okrutny: żyjących jeszcze Żydów wrzucano do rowów, gdzie umierali uduszeni lub utopieni we krwi innych ofiar. Ci, którym udało się zbiec, znajdowali schronienie w klasztorach sióstr niepokalanek i ojców jezuitów w Albertynie lub w grupie partyzantów. Kapelan sióstr niepokalanek, jezuita ksiądz Adam Sztark, przygotowywał dla ukrywających się metryki chrztu.

Po Żydach przyszła kolej na (i tak przerzedzoną już wcześniej przez radzieckie wywózki) inteligencję polską. Polaków więziono, głodzono, torturowano. W mieście panował terror, ogólny strach i przygnębienie. Ludzie tracili nadzieję na koniec wojny... Świadkiem tych zdarzeń była i siostra Ewa Noiszewska, i inne niepokalanki – w tym ich przełożona Marta Wołowska. Zakonnice, nie bacząc na możliwe konsekwencje, nie odmawiały pomocy zarówno Polakom, jak i Żydom. Wspierane przez księdza Sztarka stworzyły cichy zespół pomocy cierpiącym, chorym, głodnym i wykluczonym. Siostra Szczęsława Tuska wspominała po latach ich pracę:

„Siostra Ewa śpieszyła z bezinteresowną pomocą rodzinom uwięzionych lub straconych, ilu udało się ukryć w szpitalu pod pozorem choroby itp. Choroby grasowały głównie wśród uchodźców, a właściwie wysiedleńców z okolic przyfrontowych, tam więc śpieszyła nieraz nie tylko z pomocą lekarską, ale z żywnością i pomocą materialną, którą umiała dla nich zdobyć z niebywałą pomysłowością i zaradnością. Praca ta wyczerpywała ją bardzo – zmizerniała, schudła, ale zawsze była pogodna i nieraz z humorem opowiadała nam o swoich kłopotach i przygodach. Cały prawie dzień spędzała poza domem; w domu czas spędzała przeważnie na modlitwie. Bardzo się przejmowała sprawami krajowymi i nieraz przynosiła wiadomości z tajnego radia (…). Oburzało ją do głębi postępowanie Niemców z Żydami – i w tym niejednym wypadku niosła im pomoc wedle możności”.

Inna niepokalanka po latach pisała:

„Siostra Ewa w szarej sukni, z torebką lekarską przewieszoną przez ramię i koszykiem w ręku wchodziła wszędzie. Niemcy widzieli: doktór Ewa idzie do chorych – i nic nie mówili. A siostra Ewa po zbadaniu i zapisaniu recepty wyciągała trochę mąki, do ręki wsuwała mały datek, na stole postawiła lekarstwo i szeptem dopytywała się: Jak to będzie z tym chrztem, ze spowiedzią? Czego teraz najbardziej potrzeba?”.

Pracownica klasztoru opowiadała natomiast o siostrze Ewie: „Była uosobieniem miłości, łagodności, dobroci, cierpliwości, skupienia i rozmodlenia. Nie bała się udzielać pomocy lekarskiej ludności żydowskiej, choć wiedziała, że to grozi jej śmiercią”.

Ciche bohaterstwo

Siostra Ewa i jej przełożona siostra Marta Wołowska decydują się również ukrywać Żydów na klasztornym strychu, w oranżerii oraz stajni. W ten sposób przechowywana była rodzina Kaganów, żydowskich stomatologów. Siostry udzielały też pomocy rodzinom więźniów i zamordowanych, dzieląc się z nimi żywnością czy drobnymi sumami pieniędzy, utrzymywały kontakt z partyzantami. Siostra Ewa jako pracownica szpitala była doskonałą łączniczką przekazującą informacje, paczki, leki. Miała dostęp do wielu osób, czym teoretycznie nie wzbudzała podejrzeń okupanta. Ponadto na terenie klasztoru prowadzono też tajne komplety, a siostra Ewa Noiszewska szukała rodzin zastępczych dla osieroconych dzieci, w tym dzieci żydowskich. Działała wspólnie z księdzem Adamem Sztarkiem. „Niemcy rozpoczęli w tamtym rejonie masakrę Żydów. W związku z tym na ulicach błądziło wiele dzieci żydowskich porzuconych lub pogubionych przez rodziców w dramatycznych chwilach ucieczki. Ojciec Adam zbierał je z ulicy i gościł u siebie. Potem oddawał je do sierocińca”. Niepokalanki również przejmowały dzieci i szukały im schronienia u zaufanych rodzin.

Wiadomo też, że siostra Ewa udzieliła bardzo konkretnej pomocy rodzinie Glicksonów: Jakub był bakteriologiem, a Helena farmakologiem. Oboje pracowali w poliklinice razem z doktor Ewą i spodziewali się dziecka. Ze względu na żydowskie pochodzenie groziła im jednak śmierć. Gdy Helena urodziła syna Jerzego, dziecko dzięki między innymi siostrze Ewie jakiś czas było skutecznie ukrywane. W końcu zostało przekazane zaufanym gospodarzom ze Słonima. W poliklinice ukrywała się również lekarka żydowskiego pochodzenia Czesława Orlińska. Orlińska była związana z żydowskim ruchem oporu. Wspólnie z siostrą Ewą Noiszewską przemycały leki dla partyzantów i prawdopodobnie ich leczyły.

Oczywiście nie było możliwe, by tak szeroka działalność pozostała w ukryciu aż do końca wojny.

„Narażając się co krok, a nie myśląc o sobie, potajemnie pomagały ludziom, którzy zaczęli krążyć wokół Słonima. W bardzo ciemne albo burzliwe noce podchodzili do klasztoru. Siostra Marta uchylała drzwi. Podawała przygotowany chleb i co mogła. Siostra Ewa – leki, maście, opatrunki, recepty. Udzielała porady lekarskiej. Wszystko było tak doskonale zakonspirowane – myślały, że tylko Oko Boże je widzi! Niestety oko Niemca też je wypatrzyło – wspominała po latach siostra Angela Łubieńska.

Męczeństwo

W 1942 roku przełożona sióstr niepokalanek Marta Wołowska jest kilkakrotnie wzywana na Gestapo. Siostra Ewa towarzyszy jej dobrowolnie. Mimo coraz większego niebezpieczeństwa siostry nie zaprzestają jednak ani pracy konspiracyjnej, ani pomocy ludności. Funkcjonują tak do końca roku. Niemcy natomiast szukają ostatecznego dowodu ich działalności i pretekstu, by je aresztować. W końcu w ubraniu jednego z zabitych Żydów znajdują receptę na lekarstwo wypisaną przez doktor Ewę Noiszewską... Mają dowód „przestępstwa”!

Przed północą 18 grudnia 1942 wkraczają do klasztoru. Zakonnica Szczęsława Tuska tak wspomina moment aresztowania sióstr Marty i Ewy:

„(…) tej nocy przyszli po siostrę Martę (...) zaczęli dzwonić i walić kolbami w drzwi furty i w okna na parterze. (…) siostry obudzone pozrywały się i wybiegły na korytarz, była wśród nas i siostra Ewa, ubrana po świecku, gdyż pracowała w poliklinice miejskiej. Zainteresowali się, kto to jest, a na wiadomość, że też zakonnica, ale pracuje w poliklinice, jeden z nich zajrzał do karty, którą miał w ręku i kazał jej się zbierać. Najwidoczniej ją też mieli na liście skazanych. Rewizji tym razem nie robili na szczęście, bo byliby znaleźli w spiżarni paczki przygotowane do rozwiezienia dla rodzin więźniów ”.

Siostra Michalina Więckowska relacjonowała natomiast tak to wydarzenie:

„Przyszli do klasztoru gestapowcy po siostrę przełożoną siostrę Martę Wołowską (…). Wtedy przyszła siostra Ewa i powiedziała, że chce towarzyszyć siostrze przełożonej w drodze na przesłuchanie. Zażądano dokumentów – i radość, bo znaleźli tę, o którą im chodziło: siostrę Ewę Noiszewską – lekarza! Siostrze Ewie kazano przygotować się wówczas ”.

Niemcy zabrali siostry Ewę i Martę. Aresztowany został również ksiądz Adam Sztark – ich kapelan. Prawdopodobnie z klasztoru wywlekli kilku ukrywających się tam Żydów.

Nad ranem 19 grudnia Niemcy rozpoczęli egzekucje. Jeńców wywożono ciężarówkami na Górę Pietralewicką, odległą od miasta mniej więcej o dwa kilometry. Mordu dokonano około godziny ósmej. Jeńcom kazano się rozebrać, zagoniono ich do dużego dołu, musieli położyć się głowa przy głowie. Siostry i jezuita modlili się do końca, a ksiądz udzielił wszystkim odpustu zupełnego.

Oprawcy strzelali w głowy. W okolicy słyszano też wybuchy granatów. Tego dnia Niemcy zamordowali około sześciuset osób, w tym osiemdziesięcioro czworo Polaków. Na Górze Pietralewickiej w czasie drugiej wojny światowej ogółem rozstrzelano około dwudziestu tysięcy Żydów, Polaków i Białorusinów…

Siostry zostały pochowane w masowej, warstwowej mogile. Ubrania ofiar przekazano później do klasztornej pralni. Niepokalanki rozpoznały koszulę siostry Ewy po wyszytym numerze i przypiętym medaliku. Odnalazły też rozdarty czepek siostry Marty...

Obie zakonnice zostały beatyfikowane w 1999 roku przez Jana Pawła II.

W 2006 roku obok dużego krzyża u wejścia do klasztoru Sióstr Niepokalanek w Szymanowie wisi napis: „Tablica ta poświęcona jest siostrom Marcie Wołowskiej i Ewie Noiszewskiej oraz księdzu Adamowi Sztarkowi, którzy zginęli, ratując Żydów w Słonimiu w grudniu 1942 r. W podziękowaniu od jednego z uratowanych, Jerzego Dawida Glicksona, profesora Uniwersytetu Pennsylvanii w Filadelfii w USA"...

Mały Jerzyk pamiętał...

Tekst pochodzi z książki: "Wojenne siostry".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Oprawcy strzelali w głowy. Siostra Ewa modliła się do samego końca
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.