Od niemal pół wieku trwają dyskusje czy Turcja to jeszcze Europa. Pytanie to w sposób szczególny nurtuje europejskich polityków i zachodnie elity, od lat zastanawiające się, czy w Unii Europejskiej jest miejsce dla Turcji. My odpowiedzi szukaliśmy na ulicach Stambułu – największego miasta i stolicy kulturalnej byłego Imperium Osmańskiego.
Wystarczy jeden dzień spędzony w Stambule, by poczuć, co to znaczy, znaleźć się w innym świecie, w zupełnie innym kręgu kulturowym. Na ulicach co chwila mijają nas kobiety w chustach na głowach. Wiele z nich ma zasłonięte twarze. Meczetów jest tu prawdopodobnie więcej niż kościołów w Rzymie. Panorama miasta zdominowana jest przez niezliczoną ilość minaretów, które w niektórych regionach zdają się walczyć o prymat ze strzelistymi wieżowcami.
To właśnie za sprawą minaretów przybysz z postreligijnej Europy może w najbardziej namacalny sposób odczuć to, że znalazł się w innej rzeczywistości. 5 razy dziennie z każdej ulicy, z każdego domu dobiegają modlitwy wznoszone do Allacha. W 12 – milionowej metropolii zdaje się nie ma miejsca, z którego nie dałoby się słyszeć nawoływań do modlitwy. W tych chwilach bardzo łatwo rozróżnić Turka od turysty. Ten pierwszy, albo kontynuuje to, co robił minutę wcześniej, albo udaje się na modlitwę do świątyni. Drugi zatrzymuje się i w osłupieniu nadsłuchuje nadchodzących ze wszystkich stron niezrozumiałych śpiewów.
Dla Turków całkowicie naturalną rzeczą jest modlitwa w miejscach publicznych. W sklepie, na bazarze, na ulicy, w środkach komunikacji miejskiej, a nawet w kawiarniach – wszędzie natkniemy się na ludzi modlących się na subha (w europie nazywany jest on muzułmańskim różańcem). Na „różańcu” modlą się wszyscy – ludzie starsi i młodsi, kobiety i mężczyźni, uliczni sprzedawcy i biznesmeni w garniturach, a nawet chłopak z dziewczyną idący pod rękę po Taksimie - głównym deptaku miasta.
Odczucie inności kultury tureckiej było najbardziej odczuwalne w okresie świąt Bożego Narodzenia. Jakby nie oceniać komercjalizacji świąt na zachodzie, każdy Europejczyk doskonale wie, kiedy jest Boże Narodzenie. Tu okres świąt niczym się nie wyróżnia - ludzie jak każdego innego dnia idą do pracy, a studenci na uczelnię. Na ulicach trudno znaleźć świąteczne akcenty – kilka przyozdobionych drzewek i czapek świętego Mikołaja na wystawach w niektórych zachodnich sieciach handlowych – to wszystko. Co prawda główne ulice miasta są przyozdabiane kolorowymi lampkami w pierwszy dzień świąt, ale są to przygotowania do zabaw sylwestrowych.
Atatürk wiecznie żywy
Turcy zupełnie inaczej od Europejczyków pojmują politykę. Nie występują tutaj - bardzo modne dziś na naszym kontynencie - tendencje denacjonalizacyjne. Przeciwnie. Turcy kochają swój kraj, są dumnym narodem i manifestują to na każdym kroku. Czerwonych flag z gwiazdą i półksiężycem jest więcej niż minaretów. Ogromne flagi powiewają na ulicach, placach i budynkach użyteczności publicznej. Barwy narodowe znajdziemy także na większości prywatnych domów, na pływających po Bosforze statkach, promach i kutrach rybackich, a także w sklepach, kawiarniach i eleganckich restauracjach.
Drugim symbolicznym przejawem nacjonalizmu tureckiego jest otoczenie wielką czcią twórcy Republiki Tureckiej Mustafa Kemala Atatürka czyli "Ojca Turków". Jego pomniki i popiersia rozrzucone po placach i skwerach miejskich można liczyć w setkach. Portrety z Atatürkiem wiszą w kawiarniach i sklepach. Starzy i młodzi noszą jego podobizny wpięte do klap marynarek lub przypięte do innych części garderoby (przypinkę miała na uniformie także stewardessa).
Turcja w Unii Europejskiej?
Czy Turcja jest w Europie? Na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć nam – Europejczykom – jak i samym Turkom. Kulturowo Turcy należą do Bliskiego Wschodu, politycznie i gospodarczo zdecydowanie bliżej im do Brukseli. Może więc najlepiej miejsce Turcji w tej części świata oddaje geografia? Już pierwszy rzut oka na mapę wystarczy, by dostrzec w Turcji pomost. Pomost między Wschodem a Zachodem, między islamem a chrześcijaństwem, między tym, co znane, a tym, co Europejczyk musi jeszcze odkryć.
W tej roli i Europa postrzega Turcję. Nie tylko względy gospodarcze przemawiają za tym, by włączyć Turcję do Unii. Nie mniej ważnym argumentem są kwestie polityczne i kulturowe. Europa chce widzieć Turcję w roli katalizatora między cywilizacją chrześcijańską a muzułmańską. Europa widzi w Ankarze rzecznika Zachodu w całym świecie Islamskim. Europa w końcu łaskawym okiem patrzy na posag, który Turcja mogłaby wnieść do Wspólnoty. Wśród głosów na TAK nie brakuje także opinii, które zwracają uwagę na przywiązanie Turków do tradycji. Wielu postrzega Turcję jako kraj, który mógłby powstrzymać antyreligijne i antynarodowe nastawienie europejskich elit. Ale czy to wystarczy, by Turcję uznać za swoją?
Skomentuj artykuł