Szlakiem wód oczyszczenia
Woda jest w kulturze ludów semickich nie tylko synonimem życia, ale też środkiem oczyszczenia. Dla biblijnych Autorów czystość nie jest w pierwszym rzędzie czymś, co dotyczy wymogów ludzkiej seksualności, ale tym, co czyni człowieka zdrowym i zdolnym do kontaktu z Bogiem i bliźnim.
Najbardziej są dla nich nieczyści umarli i ich rozkładające się ciała. Nieczystość seksualna jest jakby drugoplanowa i polega na niezdolności do budowania trwałej więzi między kobietą i mężczyzną zdolnej przekazywać życie. Oczyszczenie dokonywane jest zatem albo w celu uzdrowienia, albo też aby zapobiec popadnięciu w choroby - zarówno duchowe jak i cielesne.
Dzięki Objawieniu Żydzi dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że każdy grzech powoduje w człowieku stan duchowej nieczystości (por. Iz 64,5). Dlatego też praktykowali ogromną ilość rytów oczyszczających polegających na kąpielach (hebr. miqweh) oraz polewaniu rąk i nóg (por. Mk 7,2-4). W pobliżu każdej synagogi musiała zatem płynąć woda (najlepiej źródlana) służąca do obmyć i przypominająca obietnicę odnośnie czasów mesjańskich:
W owym dniu wytryśnie źródło, dostępne dla domu Dawida i dla mieszkańców Jeruzalem, na obmycia grzechu i zmazy (Za 13,1).
W muzeum Wohla w żydowskiej dzielnicy jerozolimskiej starówki warto przyjrzeć się wykopaliskom archeologicznym usytuowanym na terenie domostw kapłanów Świątyni. Specjaliści nie mają wątpliwości, kto tam mieszkał. Świadczą o tym liczne pomieszczenia do kąpieli oraz kamienne naczynia służące do przechowywania wody; wszelki bowiem inny materiał (glina, szkło, skóra…) był przez kapłanów uważany za nieodpowiedni. Podobne eksponaty zobaczymy także w niedostępnej twierdzy Massada wznoszącej się na stromej górze w zupełnym pustkowiu nad morzem Martwym: nawet tam wnoszono kamienne naczynia ważące w sumie wiele ton, a wodę do kąpieli gromadzono w ogromnych cysternach.
Nasza kolejna wędrówka po Ziemi Świętej poprowadzi nas po miejscach, gdzie Jezus dokonywał oczyszczeń i uzdrowień, przywracając ludowi Izraela nadzieję na ostateczne zwycięstwo Boga nad wszelką ludzką niemocą. Zacznijmy ją od Jordanu, gdzie rozpoczęła się trzyletnia działalność publiczna Syna Bożego.
Okazuje się, że przewodnicy mogą nam wskazać kilka różnych miejsc Chrztu Pańskiego. Pierwsze z nich to Jardenit, to znaczy miejsce, skąd Jordan wypływa z jeziora Genezaret. Paręset metrów dalej w dół rzeki fundamentalistyczne kościoły protestanckie, które uznają wyłącznie chrzty dorosłych, przysposobiły teren dla swoich chrzcielnych ceremonii. Ponieważ jest tam stosunkowo najłatwiej dowieźć pielgrzymów… no to się ich tam wiezie. A potem się wyjaśnia, że Jan Chrzciciel działał w wielu miejscach i niby to zupełnie nie wiadomo, gdzie akurat mógł on ochrzcić Jezusa. A zatem miejsce jest z konieczności symboliczne, bo tego autentycznego nie da się zlokalizować.
Niestety zupełnie się to rozmija z prawdą. Protestanci wybrali takie właśnie miejsce, bo oba brzegi Jordanu tu jeszcze należą do Izraela, dlatego też można zanurzać się w wodzie bez obaw, iż jakiś nadgorliwy strażnik z drugiego brzegu pośle serię w stronę rozanielonych swym chrztem wiernych. Tymczasem współczesne badania archeologiczne prowadzone przez franciszkanów z Kustodii Ziemi Świętej wykazały ponad wszelką wątpliwość, że od czasów starożytnych tradycja chrześcijańska sytuowała miejsce Chrztu Pańskiego zupełnie gdzie indziej. Opisywana w Ewangelii Betania po drugiej stronie Jordanu (J 1,18, w niektórych rękopisach jest to Betabara) znajduje się osiem kilometrów od ujścia Jordanu do morza Martwego. Miejsce to nie jest bez znaczenia: tam właśnie jest już bardzo blisko do najniższego miejsca na ziemi, do niosących śmierć słonogorzkich wód. Dlatego Jan nie na darmo głosił: Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona (Mt 3,10). Dla grzeszników było ono wymowną ilustracją faktu, że stoją oni być może przed ostatnią szansą nawrócenia.
Można tam dotrzeć od obu stron: izraelskiej i jordańskiej. Pierwsza możliwość wydaje się być prostsza, ale niestety nie zawsze daje się zrealizować. Ponieważ jest to już na terenie Autonomii Palestyńskiej i dodatkowo w strefie nadgranicznej, izraelskie wojsko często blokuje drogę wiodącą nad sam brzeg Jordanu. Grupy pielgrzymkowe, którym uda się tamtędy mimo wszystko przejechać, docierają do zgrabnej białej kolumnady pod dachem, skąd schodzi się łatwo do rzeki. Zabrania się jednak zanurzać w niej cokolwiek więcej niż dłoń lub stopę. Ku przestrodze opowiada się historyjkę o pewnym amerykańskim pielgrzymie, który zlekceważył ten zakaz i zginął od jordańskiej kuli.
O wiele ciekawsza jest druga możliwość: wizyta od strony jordańskiej. Aby tam dotrzeć trzeba albo ograniczyć wyprawę wyłącznie do Jordanii, albo też zdecydować się na dwukrotne przekraczanie granicy jordańsko-izraelskiej, co do przyjemności bynajmniej nie należy. Niestety, obecne porozumienia międzynarodowe uniemożliwiają turystom opcję z przylotem do Ammanu i odlotem z Tel-Avivu.
W Betanii po drugiej stronie Jordanu czeka nas przyjemne zaskoczenie: jest to obecnie obszerny park archeologiczny z wieloma biblijnymi i przyrodniczymi atrakcjami. Można by w nim śmiało spędzić nawet cały dzień! W okresie późnostarożytnym cały ten obszar był jednym wielkim terenem pielgrzymkowym z licznymi kościołami i klasztorami. Udawano się tam nie tylko ze względu na Chrzest Pański, ale także po to, by zobaczyć wzgórze, gdzie Eliasz na ognistym rydwanie miał być porwany do nieba (por. 2Krl 2,6.11).
W czasach Nowego Testamentu Jordan płynął nieco innym korytem. Prace archeologiczne pozwoliły odkryć, że według wczesnochrześcijańskiej tradycji Jan Chrzciciel zanurzył Jezusa w rzece tam, gdzie dziś jest jedynie starorzecze oddalone od głównego nurtu Jordanu o dobre kilkaset metrów. Możemy tam podziwiać wielki kompleks zawierający baseny z wodą, gdzie wierni byli przypuszczalnie chrzczeni, lub też zanurzali się w nich na pamiątkę chrztu. Stamtąd wiedzie ścieżka w stronę głównego nurtu rzeki, a tam znajduje się niewielka kamienna fontanna o kształcie chrzcielnicy; służy ona współczesnym wiernym do odnawiania przyrzeczeń chrztu. Po drugiej stronie rzeki wznosi się wspomniana poprzednio kolumnada, a nad nią powiewa ogromna flaga z gwiazdą Dawida.
Obecnie Jordan jest niewielką rzeczułką z mętnozielonkawą wodą, którą porastają z obu stron niewysokie drzewa, krzaki i trzciny. Jest tak dlatego, że jego wody są intensywnie wykorzystywane do nawadniania pól uprawnych zarówno w Izraelu jak i w Jordanii. Powoduje to, niestety, gwałtowne wysychanie i wzrost zasolenia morza Martwego. Patrząc na tę niezbyt imponującą strugę można zdziwić się, dlaczego to w Biblii przejście przez Jordan uważane było za tak trudne i wymagało niekiedy prawdziwych cudów (por. Joz 3,15-17 i 2Krl 2,8.14). Wtedy była to jednak znacznie szersza rzeka, a wiosną jej nurt nie był z pewnością łatwy do pokonania.
Jordan od zawsze był mętny. Dlatego właśnie syryjski wódz Naaman oburzył się, gdy prorok Elizeusz nakazał mu siedem razy wykąpać się w rzece, aby zostać uwolnionym z trądu (por. 2Krl 5,11-12). I został on uzdrowiony z pewnością nie z powodu czystości wód, w których się zanurzył, lecz jako zapowiedź zanurzenia Chrztu (hebr. tabal i gr. baptizo znaczy zanurzać [w celu oczyszczenia]), które uwalnia człowieka od nieporównywalnie groźniejszej od trądu dziedzicznej nieczystości grzechu Adama. Sprawia ona, że od chwili poczęcia (por. Ps 51,7) nie mamy naturalnej ufności do Boga i spontanicznie buntujemy się przeciw niemu. Dlatego właśnie tak często ulegamy rozlicznym pokusom owocującym następnie grzechami.
Jezus, który sam jest czysty, zanurza się w wodzie mętnej nie tylko z powodu rzecznego mułu, ale także od duchowej nieczystości wyznających swe grzechy Izraelitów. Na wielu dawnych ikonach przedstawiających tę scenę Jordan jest wręcz fioletowy, prawie czarny. Jezus sam jest bez grzechu, ale wchodzi w te wody, aby wypełnić całą sprawiedliwość (por. Mt 3,15). Sprawiedliwość, którą pełni Syn Boży, nie polega jednak na tym, aby oddać człowiekowi według jego czynów, ale na tym, aby go uczynić sprawiedliwym.
Wnętrze człowieka o upadłej naturze przypomina zatrute źródło, z którego picie prowadzi stopniowo do licznych chorób i nieuchronnej śmierci. Aby rodzaj ludzki ostatecznie nie zginął, musi być ono oczyszczone i uzdrowione. Przypomina nam o tym cud proroka Elizeusza, który wydarzył się nieopodal miejsca Chrztu Pańskiego, w pobliskim Jerychu:
Mieszkańcy miasta [Jerycho] mówili do Elizeusza: «Patrz! Położenie miasta jest miłe, jak ty, panie mój, widzisz, lecz woda jest niezdrowa, a ziemia nie daje płodów». On zaś rzekł: «Przynieście mi nową misę i włóżcie w nią soli!» I przynieśli mu. Wtedy podszedł do źródła wody, wrzucił w nie sól i powiedział: «Tak mówi Pan: Uzdrawiam te wody, już odtąd nie wyjdą stąd ani śmierć, ani niepłodność». Wody więc zostały uzdrowione aż po dzień dzisiejszy - według słowa, które wypowiedział Elizeusz. (2Krl 2,19-22)
Jezus poprzez gest swego zanurzenia w Jordanie zapowiada, kim jest i po co przychodzi: to on jest ozdrowieńczą Solą, którą Jan Chrzciciel – prorok większy od Elizeusza! - wrzuca w mętne nurty, aby dokonało się uzdrowienie skażonego wnętrza upadłej ludzkości. Nieprzypadkowo w przedsoborowym rycie sakramentu Chrztu podawano nowemu członkowi Kościoła nie tylko świecę do ręki, ale też i sól do ust…
Jerycho przypomina nam także o czymś innym: było ono pierwszym miastem, jakie zdobyli Izraelici po przekroczeniu Jordanu pod wodzą Jozuego. Podbój ten dokonał się bez walki, jedynie mocą wiary (por. Joz 6,1-5). Zawalenie się murów Jerycha (por. Joz 6,20) zapowiada także inny skutek chrztu, jakim jest zawalenie się w człowieku systemu obronnego, którym odgradza się od Boga (por. 2Kor 10,4 i Iz 59,2). W podobny sposób i w tym samym mieście Jezus zdobył także celnika Zacheusza, czego niemym świadkiem jest sykomora, którą można tam oglądać do dziś (por. Łk 19,4). Nie jest to, co prawda, to samo drzewo, ale jest ono zasadzone przez krzyżowców dokładnie na miejscu innej sykomory, na którą miał według miejscowej tradycji wdrapać się ów niski - zarówno wzrostem jak i dotychczasowymi postępkami - poborca podatkowy.
Do Jerycha, obecnie sporego miasta w Autonomii Palestyńskiej, jest stosunkowo łatwo dojechać. Mnóstwo biur podróży w Jerozolimie organizuje tam krótsze lub dłuższe wycieczki, a nawet pobyty w luksusowych hotelach. Zwiedzanie rozpoczyna się na ogół przed centrum turystycznym, gdzie przybysze mogą podziwiać piękne fontanny zasilane wodą ze źródła Elizeusza. Większość turystów udaje się stamtąd do strefy archeologicznej, gdzie są wyeksponowane pozostałości wczesnostarożytnego grodu. Niewielu przychodzi do głowy, aby podejść kilkaset metrów w bok, do miejsca, gdzie bije potężne źródło, które do dziś dostarcza mieszkańcom Jerycha doskonałą wodę pitną. A tam naprawdę jest na co popatrzeć!
Znad Jordanu przenieśmy się teraz do Kany Galilejskiej, miejsca pierwszego znaku Jezusa, gdzie przemienił on wodę w wino (por. J 2,1.11). Jest tam łatwo dotrzeć, ponieważ miasteczko (zwane obecnie po arabsku Kafr Kanna) znajduje się w odległości zaledwie siedmiu kilometrów od Nazaretu. Znacznie mniej prawdopodobna jest inna lokalizacja Kany w południowolibańskiej wiosce o identycznej nazwie. Gwoli ścisłości należy jedynie dodać, że dokładne miejsce cudu nie jest znane.
Przybywających do Kany pielgrzymów może czekać spore rozczarowanie: mamy znów do czynienia z kolejnym zaniedbanym osiedlem o chaotycznej zabudowie. Kościół katolicki, do którego dochodzi się uliczką pomiędzy biednymi domami i sklepikami, jest niewielki i bynajmniej nie imponuje architekturą. Zaś stojący naprzeciw niego „konkurencyjny” kościół prawosławny jest przeważnie zamknięty na cztery spusty. Mieszkańcy żyją, zdaje się, przede wszystkim ze sprzedaży „weselnego wina” i innych podobnych pamiątek
Atmosfera miejsca nie sprzyja specjalnie odnawianiu przyrzeczeń małżeńskich. Bo gdyby tak Kana choć trochę tylko przypominała oazę En-Gedi nad morzem Martwym, scenerię Pieśni nad Pieśniami (por. Pnp 1,14)… Niestety, zupełnie nie przypomina. Ma się wręcz wrażenie, że pielgrzymi są tam brutalnie konfrontowani z obrazem małżeństwa jako czegoś małego, szarego, banalnego, a z czasem coraz bardziej zaniedbanego. W dodatku przechowywane w podziemiach naczynia nie są autentycznymi kamiennymi stągwiami, w których w czasach Jezusa przechowywano wodę do dokonywania oczyszczeń, choćby takimi, jakie można zobaczyć w jerozolimskim muzeum Wohla. Powiedzmy, że są to „nastrojowe atrapy”. No a jakość sprzedawanych tuż obok win… oczywiście nie ma większego znaczenia, bo ważne jest przecież tylko to, że wino jest z Kany i że ma odpowiednią etykietkę ilustrującą scenę cudu.
Czy jest to kolejny „turystyczno-pielgrzymi kicz”? Mimo wszystko nie powiedziałbym tego. Kana uświadamia nam dogłębnie, jak kończy każda ludzka miłość, jeśli brak w niej Chrystusa, jeśli nie ożywia jej sakramentalna łaska. Sześć kamiennych stągwi przypomina nam o stworzeniu człowieka szóstego dnia, który, według żydowskiej tradycji, zdążył upaść jeszcze w tym samym szóstym dniu. Jego serce jest odtąd kamienne (por. Ez 36,25-26), a jego życie duchowe polega przede wszystkim na nieustannym oczyszczaniu się z licznych win. Widać to szczególnie dobrze w relacjach pomiędzy mężem i żoną, gdzie literalnie realizuje się bolesna konsekwencja grzechu popełnionego przez Prarodziców: Ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. (Rdz 3,16b).
Na weselu w Kanie Jezus zapowiada wielkie oczyszczenie, jakiego wkrótce dokona w Ofierze Paschalnej, a którego konsekwencją będzie także radykalne uzdrowienie relacji małżeńskich. Naturalne związki zaczynają się w zauroczeniu, przypominającym upicie się dobrym winem, lecz potem wino to staje się coraz gorsze – i w końcu zaczyna go brakować (por. J 2,10). Związki, w których jest obecna jego łaska, doznają cudu dobrej przemiany i zachowują najlepsze wino wzajemnej miłości aż do końca. Duch Święty, dający radość i pokój, zastępuje nieuporządkowane szaleństwo zmysłów, z którego trzeba się nieustannie oczyszczać i które pozostawia w ludzkich sercach straszliwe nieraz zranienia.
Z Galilei powróćmy z powrotem do Jerozolimy, do dwóch sadzawek, gdzie Jezus dokonał dwóch wielkich uzdrowień. Każde z nich dokonało się w zupełnie inny sposób. Zadziwiający może się wydawać fakt, że przy uzdrowieniu paralityka leżącego obok sadzawki Betesda (por. J 5,1-16) Jezus nie wrzuca go tam przy pierwszym poruszeniu wody tak, jak ten go o to prosi. Woli tego dokonać wyłącznie poprzez swoje słowo, przez wyraźny rozkaz: Wstań, weź swoje łoże i chodź! (J 5,8).
Kontekst tej sytuacji łatwo nam umyka. Dziś możemy w tym miejscu zwiedzać pieczołowicie odsłonięte ruiny dużego pogańskiego kompleksu świątynnego poświęconego Asklepiosowi, pogańskiemu bożkowi uzdrowienia. Woda w sadzawce nie pochodziła ze źródła, lecz była zwykłą deszczówką. Anioł, który poruszał wody Betesdy (aram. Bet-Chesda to Dom Miłosierdzia), był wysłannikiem miłosiernego Boga, który pragnie uzdrawiać nawet pogan, bo leżą oni przed Owczą Bramą niczym owce bez Pasterza (por. Za 10,2). Jezus dokonuje zatem uzdrowienia Izraelity, który szukał ratunku u pogańskiego bóstwa, i który potem doniesie na niego do władz żydowskich! Możemy być tylko porażeni tak wielką dobrocią i tak bezinteresownym współczuciem Syna Bożego dla kogoś, kto mimo doznania tak wielkiej łaski nie zszedł w gruncie rzeczy z drogi niewiary i nieufności do Boga Izraela.
Inaczej się to przedstawia w przypadku uzdrowienia ślepego od urodzenia w wodach sadzawki Siloe (por. J 9,1-7). Była ona usytuowana w najniższym punkcie miasta w obrębie ówczesnych murów, a jej wody pochodziły z zewnętrznego źródła Gichon. Dziwna hebrajska nazwa sziloach znacząca dosłownie posłany (por. J 9,7), znajduje wyjaśnienie w fakcie, iż woda z ukrytego głęboko w ziemi źródła Gichon była posyłana do sadzawki Siloe wykutym w skale podziemnym korytarzem. Ów akwedukt powstał w VIII w. pne z inicjatywy judzkiego króla Ezechiasza, aby zapewnić mieszkańcom Jerozolimy wodę w przypadku dłuższego oblężenia miasta (por. 2Krn 32,30). Dlatego właśnie prorok Izajasz, ganiąc brak wiary swych rodaków w obliczu nadchodzącego zagrożenia najazdem asyryjskim, mówi: lud ten wzgardził wodą Siloe, co płynie łagodnie (Iz 8,6a). Siloe jest bowiem dla niego znakiem Bożej Obecności i Opatrzności, miejscem udzielania się Bożej mocy i łaskawości.
Jezus najpierw pomazuje oczy niewidomego błotem zmieszanym ze śliną nawiązując tym samym do sceny stworzenia pierwszego człowieka ulepionego z gliny (por. Rdz 2,7) i powołanego do istnienia przez słowo (Rdz 1,26). Lecz potem, zamiast tchnąć weń ducha, każe niewidomemu obmyć się w sadzawce Siloe. Gdy ten z kolei otrzymuje wzrok, widzi więcej niż tylko świat wokół siebie. Rozpoznaje bowiem w Jezusie Mesjasza i oddaje mu pokłon (por. J 9,35-38), do czego nie są zdolni widzący ów znak ludzie. Cud ten głosi nam do dziś, że przez chrzest, to jest obmycie w zdroju posłanego do nas Ducha Świętego, otrzymujemy nowy zmysł wzroku, który umożliwia nam oglądanie samego Boga i rozpoznawanie jego znaków. Głosi oczyszczenie stwarzające nas na nowo!
Dziś Siloe jest tylko ogrodzonym pólkiem, a nie sadzawką. Nieopodal można jednak podziwiać kanał, który doprowadza do niego wodę, a najodważniejsi mogą nawet zaryzykować przejście podziemnym korytarzem od źródła Gichon. Palestyńczycy, obecni właściciele miejsca, obawiają się rychłego wydziedziczenia, jako że władze izraelskie chcą tam wkrótce przywrócić starożytną sadzawkę w ramach rekonstrukcji miasta Dawidowego. Z determinacją informują zwiedzających, że tu jest arabska wioska Silwan (nazwa najwyraźniej pochodząca od Siloe), a nie rezydencja żydowskiego króla.
Na końcu naszego szlaku wstąpmy jeszcze do pomieszczenia, w którym chrześcijańska tradycja sytuuje Wieczernik, choć żadnych twardych dowodów archeologicznych na to nie ma. Do miejsca, gdzie dokonały się trzy wielkie wydarzenia historii zbawienia: Ostatnia Wieczerza, ukazanie się Zmartwychwstałego i Zesłanie Ducha Świętego. Dziś jest to niewielka sala o gotyckim sklepieniu, zbudowana przez krzyżowców. Ponieważ jest ona położona bezpośrednio nad cenotafem (symbolicznym grobem) króla Dawida, dziś stanowi własność lokalnej gminy żydowskiej. Niewielki mihrab (miejsce oznaczające kierunek Mekki) przypomina także i to, że od czasów tureckich był tu niewielki meczet. W intencji pokojowego współistnienia trzech monoteistycznych religii wywodzących się z pnia Abrahama pośrodku sali ustawiono współczesną rzeźbę wyobrażającą drzewo oliwne. Nie można tu jednak odprawiać żadnych nabożeństw - poza ściśle reglamentowanymi wyjątkami.
Być może tu właśnie Jezus pokornie umył swym uczniom nogi przed uroczystym sederem - żydowską wieczerzą paschalną - aby mogli mieć z nim udział (por. J 13,4-10). Nie ograniczył się jednak tylko do tego: zaszokowanym uczniom wyjaśnił swój gest w taki sposób:
Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie "Nauczycielem" i "Panem" i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem. (J 13,12b-15)
W tym geście Jezus nie dokonuje bynajmniej chrztu Apostołów, bo mówi im wyraźnie, że już są wykąpani i czyści dzięki słowu, które do nich wypowiedział (por. J 13,10 i 15,3). Wydaje się, że chodzi mu przede wszystkim o wezwanie uczniów do ofiarnej i bezinteresownej służby, bo on sam przecież powiedział, że nie przyszedł po to, aby jemu służono, ale po to, aby służyć (por. Łk 22,26). Jest to służba niebacząca na wszelkie poniżenia i „utratę twarzy”.
Ale jest jeszcze coś więcej. Umycie nóg jest wszak uznanym gestem gościnności (por. Rdz 18,4). Jeśli zaś czyni to sam syn gospodarza, a nie sługa, oznacza to niewątpliwie szczególny sposób uczczenia gości i okazania im miłości (por. Łk 7,44). Wszak Jezus to samo uczyni swoim wiernym uczniom na swoje powtórne przyjście: przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał (Łk 12,37b). Dlatego właśnie u progu Królestwa, które nadchodzi wraz z ustanowieniem Eucharystii, Syn Boży w prostym acz niewysłowionym geście wprowadza Apostołów do domu Ojca na zgotowaną im ucztę. W ten sposób oczyszcza także ich umysły i serca na przyjęcie prawdy, że wielkość Boga tkwi w jego pokorze, w tym, że zniża się on w swej miłości do poziomu stworzeń, które podtrzymuje w istnieniu.
Czy nie po to udajemy się do Ziemi Świętej, aby lepiej poznać Boga i głębiej rozumieć jego Słowo? A ono mówi nam, że tylko ci szczęśliwi widzą Boga, których serce jest czyste (por. Mt 5,8). Nawiedzając tyle różnych miejsc, w których Jezus dokonywał tak różnych oczyszczeń i uzdrowień, nie sposób nie zauważyć jak bardzo my sami ich potrzebujemy. Jeśli na podobieństwo ewangelicznego trędowatego poprosimy go o to z ufnością (por. Mk 1,40-42), on z pewnością pochyli się nad nami z miłością. Zastanówmy się już teraz, jeszcze zanim się tam znajdziemy, o co go wtedy będziemy prosić.
Skomentuj artykuł