Ta ziemia to przede wszystkim domena malarzy

Tu pod nocnym niebem słychać strofy Mickiewicza (fot. teachandlearn / flickr.com)
Danuta Wróblewska / slo

Nie ufajmy twierdzeniu, że sztukę znajduje się tylko w wielkomiejskich muzeach, centrach czy galeriach, i że tam kontakt z nią daje najwięcej. Może jest odwrotnie: małe miejsca potęgują jej działanie? Jerzy Waldorff zwykł mawiać, że najcenniejsze manifestacje sztuki rodzi pojedyncza inicjatywa, a nie statuty i instytucje.

Dla poprawienia stanu ducha trzeba wyjeżdżać z miasta, doświadczać natury, ale też i szukać śladu grabowych alei, strzał kamiennych wieżyc. Poddać się starym traktom, im zaufać. Doprowadzą, gdzie warto iść. Jak na kraj europejski o starej kulturze nie uchroniliśmy zbyt wiele z jej materii. Ale to wina wojen, najazdów, zaborów, grabieży. Zamki szły w ruinę, z pałaców wybierano budulec, większość dworów spłonęła. Podziałała zmieniona historia, zmieniony człowiek. Czas teraźniejszy, choć odziedziczył niewiele, próbuje odrabiania strat. To, co się ostało, poddaje się remontom, na budowle, które od stuleci nas legitymują, ma się łaskawszy wzgląd. Nowi właściciele – pojedynczy i zbiorowi – próbują dorównać dawnym. To krzepiąca okoliczność.

Mazowsze nawet za szczęśliwszych niż dzisiejsze czasów nie było Italią architektury. Wśród siedzib lepszych niż chłopskie chaty przeważały dworki. I to one pierwsze złożyły z siebie ofiarę. Ziemia mazowiecka nie jest też najpiękniejsza – powiedzą esteci – nie kokietuje szczególnym powabem pejzażu. A jednak ma swoje oblicze. To mniejsza skala rzeczy i swojskość, nostalgia odległych horyzontów. We wszystkim skromność. Może jedynie więcej niż gdzie indziej strojonych kapliczek. Tylko oko malarza odkrywa te niezauważane właściwości, czuje je tylko poeta i muzyk. Więc mówimy – Mazowsze to Chełmońszczyzna: piach, krzaczki, szarawe niebo. Bieg Rawki, Pisi Gągoliny i Utraty. To także nostalgia Chopina i Iwaszkiewicza.

W ten czuły dla oka pejzaż można wejść nie tylko dla natury, ale i dla świateł kultury. Uciekinierom od zgiełku Warszawy takie połączenie podoba się przede wszystkim. Gdzie odkrywać punkty niezwykłe w tej geografii? Jest ich niemało. Na lewym brzegu Wisły mamy nie tylko mityczną Żelazową Wolę. W promieniu czterdziestu, pięćdziesięciu kilometrów od Warszawy znaleźć można i inne, mniej rozsławione.

Radziejowice są na południe od Warszawy. Ni to wieś, ni miasteczko. Na ich krawędzi z dawien dawna znajdowała się wygrodzona wodami i parkiem enklawa arystokracji. Ostatni ordynat Edward Krasiński był w swoim czasie, za przykładem poprzedników, mecenasem sztuki, człowiekiem wielkiego smaku i przyjacielem artystów. Dzisiaj w zameczku, pałacu i dworze należących do Ministerstwa Kultury nadal podtrzymuje się i rozszerza tę tradycję. Przestrzeń radziejowicka, miejsce szczególnej pamięci o dziedzictwie narodowym, jest także przestrzenią kultury współczesnej. Służy muzyce, plastyce, teatrowi, także poezji, w jakiejkolwiek postaci by się nie ujawniała. Tu kuszą oko historyczne wnętrza, brzmią koncerty, tu słucha się mistrzów wokalistyki, tutaj latem znaleźć można słynne już Radziejowickie Spotkania ze Sztuką, na których Mazowsze spotyka się ze światem. Nowy dom sztuki poprzez szklane ściany wprowadza do swoich sal scenerię ogrodu, integrując sztukę z naturą. Mała sala koncertowa i salon wystawowy w pałacu służą kameralistyce (ostatnio było tu sześć płócien Jacka Malczewskiego, także z urodzenia mazowszanina), a nowopowstały wielki namiot jest wielofunkcyjną przestrzenią sztuki.

Powoli w stałą galerię rzeźby przekształca się radziejowicki park. Wita granitem i brązami Henryka Kuny, Alfonsa Karnego, Maksymiliana Biskupskiego, Adama Romana, arką w drewnie i skrzydlatymi wrotami Józefa Wilkonia, a także ludowo-sceniczną grupą pasyjną. W ich zespół włącza się – już pod dachem – monument biblijnego Dawida dłuta Gustawa Zemły. Rzeźbą nasycony jest również pałac. Nie licząc obiektów artystycznych, na tych ścieżkach spotykamy się oko w oko z twórcami, o których się słyszy, czyta, zabiega. Teresa Żylis Gara, Janusz Olejniczak, Andrzej Seweryn, Gustaw Zemła są o krok.

Tu przez długi czas mieszkał Jerzy Waldorff, skądinąd inicjator stałego partnerstwa pałacu z muzyką. Tu pod nocnym niebem słychać strofy Mickiewicza. Tu ze ścian kłaniają się stare i nowe obrazy, wśród drzew mieszkają rzeźbione głowy i popiersia. Józef Chełmoński, malarski piewca Mazowsza, w najlepszym okresie swojej twórczości mieszkał o milę stąd, w skromnej Kuklówce. Dzisiaj w Radziejowicach osiadła fundacja jego imienia dbająca o rozpoznanie tej twórczości. Pokazuje ona nieznane płótna, dokumentuje życie i dzieło malarza. Nieledwie obok, w Olszance koło Skierniewic urodził się inny historyczny mistrz pędzla, Józef Rapacki, którego dużej wystawy właśnie oczekujemy. A blisko Radziejowic, w Petrykozach, przyjaciel pałacu Wojciech Siemion, urządzając systematyczne spotkania z poezją, dodawał im smaku swoimi kolekcjami sztuki kształconej i zbiorów ludowych. Wiersze i plastyka były równoprawnymi częściami jego życia. To jego niezwykłym talentem i wrażliwością zachwycała się wielokrotnie Maria Dąbrowska, też sąsiadka z Mazowsza.

Ta ziemia to przede wszystkim domena malarzy. Już dawno temu profesorowie malarstwa wodzili młodych na studium pleneru do Jabłonny i pod Kazimierz. Ale osadzali się tu również i rzeźbiarze, jak choćby Franciszek i Barbara Strynkiewiczowie, przez całe lata pracujący w Mogielnicy koło Grójca, których rzeźbiarski ogród wyprzedzał podobne późniejsze praktyki. Ta strona Mazowsza mniej może miała gniazd sztuki ściśle profesjonalnej, więcej za to twórczości ludowej. Podradomski skansen daje tego piękny obraz. A Andrzej Bieńkowski, malarz z wyjątkowym słuchem, ma największy dzisiaj w Polsce zbiór nagrań muzyków i kapel z Mazowsza.

Po drugiej stronie osi szosy jest Milanówek, Podkowa Leśna i jeszcze bliższy Warszawie Komorów. To miejsca z przedwojenną tradycją związków życia ze sztuką. Tu chętnie przemieszkiwali pisarze, choć cisza i lesistość tych stron przyciągały także innych. W domu Jarosława i Anny z Lilpopów przez lata całe kondensował się różnokształtny ruch artystyczny. W Milanówku ongiś w rozłożystej willi „Waleria” miał swoje życiowe i twórcze oparcie Jan Szczepkowski, jeden z najtęższych mistrzów rzeźby. Do domku w Komorowie i pielęgnowanego przez siebie królestwa roślin tęskniła zawsze Maria Dąbrowska. Tam, jak pisała w Dziennikach, była prawdziwie u siebie, tam pisała i tam przyjmowała swoich niezwyczajnych przyjaciół. W Komorowie i dzisiaj trwa zbratanie życia ze sztuką – odszukiwanie śladów poprzedników, pielęgnowanie zwyczajów zawiązywania aliansów artystycznych. Do tych podwarszawskich miejscowości coraz chętniej przeprowadzają się artyści zupełnie młodzi, i to oni, jak dawniej dziadowie i rodzice, kształtują dalej apoteozę domu i jego klimatu, który ludzi scala wewnętrznie. Przybysz z hałaśliwego miasta czuje ten szczególny wyróżnik miejsca.

Stawisko, posiadające oficjalny status muzeum, nadal pozostaje takim ciepłym domem. Choć nie ma już jego pierwotnych mieszkańców, gospodarowanie przeszło tu w czułe ręce, czemu sprzyjają obie córki Iwaszkiewiczów. W prawie stuletnim domu wszystko pozostało jak za dawnych dni Jarosława i Anny, z obrazami, meblami i książkami włącznie. Nie byliby oni zresztą temu przeciwni, bo to był symbol domu polskiego, zastawionego pamiątkami i otwartego na ludzi. Tylko goście w salonie są teraz o dwa, może trzy pokolenia młodsi. Stawisko zawsze odwiedzali muzycy i pisarze, choć również i koronowane głowy. Dzisiaj gospodarzy zastępują artyści, a wizytującymi są nie tylko ludzie z bliższego i dalszego sąsiedztwa, ale także przyjezdni z daleka. Stawisko ma bowiem swoją legendę, która – jak każda legenda – wzmacnia się z czasem. Najsilniejszą stroną wieczorów tutaj, przypominającą Karola Szymanowskiego, Artura Rubinsteina, Pawła Kochańskiego i innych zaprzyjaźnionych wielkich muzykujących, jest muzyka właśnie. Towarzyszą jej wiersze albo wspomnienia – czytane bądź przywoływane żywym słowem. Swoje miejsce ma tu również plastyka. W górnej galerii zwraca uwagę stała obecność wystaw, z władztwa muzyki na parterze wchodzi się tutaj pod władztwo płócien malarskich. Wszystko, co dzieje się w domu czy w parku z opiewanym przez poetę starodrzewiem, przywołuje dawne brzmienia – błogosławioną tradycję kultury. Czuwają nad tym iwaszkiewiczowskie cienie. Ale także Stowarzyszenie Ogród Sztuk i Nauk powołane do pieczy nad tym szczególnym obszarem spraw wyższych.

Radziejowicami zawiaduje dobry duch opiekuńczy artystów, Bogumił Mrówczyński. Wyjątkową opiekunką Stawiska jest muzykolog Alicja Matracka-Kościelny. W Milanówku, do własnej siedziby i ogrodu z wiekowymi dębami – szczątkiem dawnej puszczy – zaprasza artystów pani domu, Grażyna Śniadewiczowa. To jej nieżyjący mąż, Robert Śniadewicz, dziesięć lat temu zapalił w ich domu lampę sztuki i rozpoczął przyjaźń z plastyką. Trzeba przypomnieć historię tego miejsca – Milanówek, młode z daty miasto-letnisko, od stu lat przyciągał twórców, stając się dla nich głównym schronieniem po wyjściu z Warszawy w czasie wojny. To tutaj, w 1945 roku odrodził się Związek Polskich Artystów Plastyków, a Jan Szczepkowski poprowadził pierwszą powojenną wystawę prac przetrwałego środowiska. Na przekór zgliszczom Warszawy stała się ona symbolem uporu i ciągłości. Dlatego Robert Śniadewicz nazwał swoją domową galerię Ars longa.

W małych społecznościach nic się nie zmienia sezonowo, sztuka jest stale przy naszym boku, jak przyroda. Towarzyszy dziadom, ojcom i synom. W wielkich miastach przemijamy szybciej, bo szybciej mija pamięć i prędzej zużywają się znaki naszej obecności. Inne jest odczuwanie czasu, różna świadomość jego przepływu. Ta odmienność darowuje lub odbiera skupienie na tym, co najważniejsze. Wpływa na wszystko. Pamięć jest po stronie sztuki, więc to sztuka trwa. Ars longa est, vita brevis – jak mówił Hipokrates.


Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ta ziemia to przede wszystkim domena malarzy
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.