Torcello - zachować ciągłość tradycji
Vaporetti na wyspę Torcello odpływają każdego ranka z nabrzeża Nuove Fondamenta, kilka kanałów na północ od Pałacu Dożów. Utrudzony obecnością hord turystów pstrykających zdjęcia dzieciom oblepionym gołębiami na Placu św. Marka, wybrałem się na przejażdżkę.
Statek tylko otarł się o San Michele z kępami cmentarnych cyprysów, strzelających wysoko ponad grobowce – drzew smukłych niczym włócznie św. Demetriusza ze starych fresków. Wysadził na Murano chętnych podziwiania weneckiego szkła i tak – odciążony – wypłynął na pełne wody laguny. Kapitan umiejętnie wybierał głębszy tor pośród płycizn, trzcin i zarośli. I oto w pewnej chwili z tej zieleni wyłoniła się wieża kościoła, strzelista, regularna, cała z cegieł. Było w tym coś niezwykłego, bo nad wyspą wisiała tego dnia wata mgły, niebo było pochmurne bez owej monotonii włoskich lazurów. Po kładce zszedłem na umocnione palami nabrzeże. Cisza. Dookoła soczysta, żywa zieleń. Kilku pasażerów rozbiegło się, każdy w swoją stronę. Pozwoliłem im się oddalić, by móc w miejscu pozostać z sobą samym. Ogarnęło mnie doznanie zachwytu. Dwa kościoły, jeden obok drugiego i każdy inny: zwalista bryła Santa Fosca, coś jak San Vitale w Rawennie, tyle że mniejsza, z cudownym krużgankiem obiegającym oktogon dookoła. I te smukłe kolumny, białe, z marmuru jakby greckiego na tle ceglanej fasady. A tuż obok monumentalna sylwetka bazyliki na planie klasycznych bazylik justyniańskich. Po co aż dwa kościoły, i to ogromne, skoro na wysepce mieszka może z dwudziestu wyspiarzy? Tak jest obecnie, w przeszłości było zgoła inaczej – było ich tu tysiąckrotnie więcej.
Zachować ciągłość tradycji
Zbiegli oni z lądu stałego przed Hunami z pięknego miasta Altinum i na bagnach założyli nową dla siebie siedzibę w 452 roku. Dołączyła do nich w 639 roku druga fala tuziemców, tym razem w panice przed inwazją ludzi dzikich i okrutnych o długich brodach – Longobardów. Uchodźców prowadził biskup, unosząc z sobą prawdziwy skarb, szczątki pierwszego biskupa Altinum, Heliodora, uznanego za świętego, wielkiego przyjaciela św. Hieronima. Złożył je w starym, rzymskim sarkofagu i umieścił pod ołtarzem budowanej katedry. Nową, wzniesioną na pierwszej, poświęcono około 1008 roku.
Wszedłem do środka i zatrzymałem się zaraz u wejścia. Zawsze tak postępuję w budowlach odwiedzanych po raz pierwszy, by na świeżo móc doświadczyć niepowtarzalnej atmosfery wnętrza, bo podobne doznanie zaciera się podczas kolejnych odwiedzin. Antyczne kolumny rozdzielają bazylikę na trzy nawy, dowód, że z lądu stałego ładowano na tratwy nawet elementy dawnej architektury. Budując nowe, widocznie człowiek nie chciał rozstawać się z tym co wcześniejsze, co dawne. Nie chciał oderwać się od swych korzeni.
Owszem, można odwiedzać Torcello dla jego architektury i dawności. Można tu przyjeżdżać z potrzeby ducha, by wśród bagien móc zakosztować na wyspie odosobnienia, ciszy i spokoju. Mnie w to miejsce sprowadziła sława mozaik, głównie zaś jednej, przedstawiającej wizję Zmartwychwstania. Jest to wizja niezwykła, bo połączona ze sceną Sądu Ostatecznego.
W oczekiwaniu na Sąd
Położone w pobliżu podległego Konstantynopolowi egzarchatu Rawenny, pozostawało Torcello w kręgu oddziaływania wielkiej sztuki bizantyńskiej. Stąd scena Zmartwychwstania została ujęta w konwencji Anastasis, czyli zejścia Chrystusa do otchłani w momencie powstania z martwych, zanim ukazał się On swoim bliskim w Jerozolimie. I oto widzimy ten charakterystyczny gest Zbawiciela, tyle razy powtarzany w bizantyńskim i prawosławnym malarstwie, gest wyciągania za rękę przebywającego w zaświatach prarodzica Adama, a potem oczekującej na to samo Ewy, wreszcie biblijnych królów Dawida i Salomona. Jakże wymowne są owe walające się skoble, klucze i zawiasy, te rozwalone wrota Chrystusowego grobu, symbolizujące uwięzienie zmarłych w oczekiwaniu na moment wybawienia. Musieli na tę chwilę czekać aż do ofiary na Kalwarii. Bo nikt ze sprawiedliwych nie mógł wejść do chwały zbawionych przed ich Zbawicielem. Ale jaki może zachodzić związek między Zmartwychwstaniem a sądem nad ludzkością u kresu czasów, skoro na tej samej ścianie artyści pomieścili obie wizje?
Bardziej rozbudowana scena Sądu Ostatecznego podzielona została na cztery poziome pola. W najwyższym – Chrystus w mandorli, Pan i Władca Historii, w otoczeniu dworu niebiańskiego, a więc stojącej po prawicy Maryi, zaś po lewicy Jana Chrzciciela. Za oparciem tronu tłoczą się święci, gdy tymczasem w pierwszym rzędzie miejsca zajęli apostołowie, też na tronach, gotowi do sądzenia dwunastu pokoleń Izraela, a po nich całej ludzkości. W niższym pasie miejsce centralne zajmuje tron Hetimasii, jeszcze pusty, lecz przygotowany już na powtórne przyjście Chrystusa, tron z księgą Ewangelii i narzędziami męki, adorowany przez dwóch serafinów w pozycji stojącej i przez obojga prarodziców, Adama i Ewę na klęczkach.
W dwóch pobocznych obrazach widzimy aniołów przywołujących trąbami zmarłych do wyjścia ze swych grobów, z wnętrzności zwierząt, z morskich otchłani. Bo oto w kolejnym polu, drugim od dołu, następuje już akt osądzania ludzi według ich uczynków, odważanych na wadze Michała Archanioła. Ci po prawej stronie, odziani w godowe szaty, dostąpili już szczęśliwości wiecznej. Po lewej – w ziejącą ogniem paszczę diabłów spychani są hakami potępieni. I można pokusić się o ich rozpoznanie, bo artysta pozostawił nieszczęśnikom pewne atrybuty: cesarskie korony, różne nakrycia głów hierarchów kościelnych, muzułmańskie zawoje. Uwijające się między nimi postaci diablików w liczbie siedmiu to aluzja do siedmiu grzechów głównych, na których czoło wysuwa się pycha.
Pozostałe grzechy i kary, jakie muszą cierpieć ci, którzy się ich dopuścili, zostały osobno ujęte w pasie najniższym, niemal na wysokości oczu wiernych wychodzących z kościoła. Ale chrześcijaństwo nie jest religią bojaźni, lecz nadziei i radości, dlatego na tym samym poziomie wychodzący może wpisać w swą świadomość obraz błogości rajskich, jakie czekają na sprawiedliwych i dobrych. Może i on zdąży za pięć dwunasta, jak się to powiodło dobremu łotrowi na krzyżu Kalwarii? A jeśli nie stało zasług do wejścia w bramy raju, jest jeszcze miłosierdzie, ostatnia deska ratunku, podkreślone obecnością Matki Boskiej Miłosiernej w lunecie nad wejściem. Wspaniała wizja chrześcijan XII i XIII wieku.
Skomentuj artykuł