W górach wyspy Luzon. „Między ludźmi w chatce z blachy i dykty jest żywy Kościół”

Kiedy z lokalnym księdzem wyjeżdżaliśmy do jednej z wiosek, było jeszcze ciemno. Na końcu drogi zostawiliśmy samochód i do pierwszej parafii dreptaliśmy przez dwie godziny. Teraz idziemy godzinę do innej osady. Wrócimy, kiedy będzie już ciemno. Jak co niedzielę, odprawiliśmy mszę, a potem pobyliśmy z ludźmi. Raz na takiej mszy chrzciłem matkę z dzieckiem przy piersi i hurtem ponad dwadzieścia innych osób. Tu w górach Luzonu kapłan nie jest w stanie wszędzie dojechać. Kościół istnieje tutaj dzięki świeckim katechetom i to absolutnie żywe miejsce, inne niż w stolicy kraju, Manili – mówi jezuita Jakub Kołacz, który w czasie swojej formacji zakonnej odbył 6-miesięczny staż na Filipinach.
Patrząc na współczesne Filipiny, 80-milionowe państwo w południowo-wschodniej Azji na Oceanie Spokojnym, można zadać sobie pytanie o to, jak to możliwe, że państwo, otoczone krajami azjatyckimi, pozostało krajem katolickim. 85 proc. stanowią tu chrześcijanie, 5 proc. to islam.
Ten łańcuch wysp na zachodnim Pacyfiku, pozostawał nieodkryty do 1521 roku, kiedy do brzegu jednej z wysp przypłyną portugalski podróżnik Ferdynand Magellan. Wtedy też odprawiono pierwszą mszę i rok ten przyjmuje się za przyjęcie przez kraj chrześcijaństwa.
Od klasztoru do życia w Hollywood
Kolejne lata przyniosły kolonializm hiszpański króla Filipa II. Hiszpanie byli na wyspach do 1898 roku, kiedy ich miejsce zajęli Amerykanie, którzy z krótką przerwą byli tu do 1946 roku. W 1941 wyspy filipińskie zostały podbite przez Japończyków, po czym zostały oswobodzone przez Amerykanów 1945 roku. Filipiny proklamowały niepodległość rok później w 1946 roku. Wtedy też dołączyły do ONZ.
– Po Hiszpanach pozostał im kult Dzieciątka Jezus, czyli „Santo Niño Jesús” i hiszpańskie nazwiska, choć nikt tam praktycznie po hiszpańsku już nie mówi. Późniejsi Amerykanie nie zrobili w sprawach religii nic złego. Japończycy ich mocno przeorali podczas wojny. Mówią, że najgorsi w japońskim wojsku byli Koreańczycy, którzy znęcali się nad ludźmi – mówi.
– Sami Filipińczycy mówią, że przez ponad 300 lat żyli w klasztorze, bo byli pod hiszpańskim butem, a potem, krócej, żyli w Hollywood, bo znajdowali się pod protektoratem amerykańskim. W końcu mogą sami o sobie stanowić, z tym, że wpływy amerykańskie są tam cały czas widoczne – mówi jezuita. – Mieszkańcy Filipin mają też w sobie ducha azjatyckiego, co doskonale widać na przykład w postawie Chińczyków, stanowiących w tym kraju mocną grupę: kiedy Azjata raz da się ochrzcić, to szybciej pójdzie na śmierć niż się wyrzeknie swojej wiary.
Mieszkańcy Filipin (Fot. PAP/EPA/FRANCIS R. MALASIG)
Egzotyczny Europejczyk na wyspach
Jezuita 15 lat temu spędził na Filipinach pół roku, mieszkając wśród lokalnej społeczności.
– Pojechałem tam na tzw. trzecią probację, czyli etap formacji jezuitów przed ostatnimi ślubami. To czas, kiedy można spotkać się z jezuitami z innych krajów i przypomnieć sobie, o co w tym byciu jezuitą chodzi. Później wracamy do swoich miejsc, składamy ostatnie śluby i już robimy to, co do nas należy – mówi. – Poprosiłem o Filipiny, bo wiedziałem, że program trzeciej probacji miał tam dobrą renomę i był dość wymagający dla Europejczyka, czego później zresztą doświadczyłem.
Pierwsze kroki po przyjeździe na Filipiny jezuita postawił na kampusie Uniwersytetu w Manili.
– Było to potężne, ekskluzywne i bezpieczne miejsce. Zamieszkałem w jednej z kilku wspólnot jezuickich, które się tam mieściły. Z innymi zakonnikami mieliśmy swój program formacyjny: odprawialiśmy wspólnie ćwiczenia duchowe, rekolekcje, mieliśmy wykłady i dyskusje – opowiada Jakub.
Jezuita z Krakowa pośród Azjatów był absolutnie egzotyczną osobą. – Rozmawiam kiedyś z Filipińczykiem, który mnie zapytał, czy słyszałem o Hitlerze. Ja mówię, że oczywiście słyszałem. Chwilę później on mi mówi: „to był bardzo zły człowiek, niewiarygodnie zły człowiek. Ale on nie był Polakiem?”. Więc tyle mniej więcej wiedzą przeciętni Filipińczycy – czyli że jest Europa, o nas nie wiedzieli nic – dodaje z uśmiechem.
Jezuita w czasie swojego pobytu na Filipinach był oddelegowany do kilku miejsc.
– Obracałem się w kręgach ludzi średnio zamożnych oraz biednych. Tych najbogatszych tam nie spotkałem. Widziałem natomiast wielkie centra handlowe, jakich nigdy nie widziałem w Europie. Wille, pałace, w których mieszkają Filipińczycy, a obok budy z dykty, które są domami innych. W takich slumsach, u zaprzyjaźnionych rodzin spędziłem dwa tygodnie zaraz na początku mojego pobytu – mówi Kołacz.
Kraj głębokich społecznych kontrastów
Choć Filipiny, to piękny kraj, pełen bujnej roślinności, w rzeczywistości jest biedny. Bogatsi ludzie stanowią tu niewielki odsetek. Większość z nich jest uboga i słabo wykształcona. By poprawić swój los i status społeczny swojej rodziny, wielu mieszkańców Filipin wybiera, popularny tu, zawód pielęgniarki.
– Na każdym kroku, szczególnie w Manili, widać młodych ludzi w uniformach pielęgniarskich. Studiują pielęgniarstwo po to, by wyjechać z stąd do Ameryki Północnej czy do Europy – mówi jezuita. – W wioskach lepszy domek albo całkiem duża willa oznacza, że ktoś pracuje za granicą. Filipińczycy dobrze mówią po angielsku z perfekcyjnym akcentem, więc łatwo znajdują pracę.
Filipiny to też kraj kontrastów. Rozwarstwienie społeczne powoduje, że bywa tu niebezpiecznie.
Okolice Manili (Fot. PAP/EPA/ROLEX DELA PENA)
Kościół w górach wyspy Luzon
Nazwa 7107 wysp, między Tajwanem a Borneo, pochodzi od nazwy wspomnianego XVI-wiecznego króla Filipa II. Wyspy obejmują cztery główne grupy ze stolicą w Manili. Na północy Filipin znajduje się duża wyspa Luzon.
– Górskie tereny Luzonu były „ochrzczone” zaledwie 50 lat temu przez amerykańskich misjonarzy protestanckich, którzy szli w góry i chrystianizowali. Czasem były to siostry zakonne. Mówi się tu po angielsku, co jest wpływem właśnie protestantów, którzy chrystianizując, zakładali szkoły. Ich system szkolnictwa był na tyle dobry, że wszyscy mówią w ich języku – opowiada Kołacz i tłumaczy, że na Filipinach jest de facto dziesięć języków, którymi posługują się mieszkańcy tego kraju. To filipiński, czyli tagalog – jest najważniejszym językiem i jednym z języków urzędowych. Obok niego jest angielski. Jest też wiele dialektów lokalnych.
– W niedzielę kiedy z księdzem wyjeżdżaliśmy do wiosek, było jeszcze ciemno. Na końcu drogi zostawiliśmy samochód i do pierwszej parafii dreptaliśmy przez dwie godziny. Odprawiliśmy mszę, a potem pobyliśmy z ludźmi. Potem szliśmy godzinę do innej osady. Wracaliśmy, kiedy było już ciemno. Tu w górach Luzonu kapłan nie jest w stanie wszędzie dojechać. Kościół istnieje tutaj dzięki świeckim katechetom i to absolutnie żywe miejsce, inne niż w stolicy kraju, Manili. Są nimi emerytowani nauczyciele, trochę lepiej wykształceni, którzy mają chęć pomagać duszpastersko. I oni ten Kościół prowadzą – mówi Jakub Kołacz.
– Patrząc na religijność filipińską, musimy wziąć pod uwagę, że jest to zupełnie inny świat, inni ludzie, zupełnie inny Kościół – podkreśla. – W górach, odprawiałem kilka pogrzebów, połączonych z różnymi lokalnymi zwyczajami i śmieję się, że do dziś nie wiem, czy odprawiałem pogrzeb katolicki czy inny, bo było dużo lokalnych zwyczajów, które gdzieś tam, choć nie były włączone w liturgię, ale de facto się tam ze wszystkim mieszały.
– Raz hurtem chrzciłem dwadzieścia parę osób. Wśród nich matkę z dzieckiem przy piersi – oczywiście ochrzciłem i ją, i dziecko. To jest absolutnie żywy Kościół i jest inny niż w stolicy kraju, Manili. Byłem zafascynowany Filipinami i długo miałem tak, że gdyby mi powiedziano, bym tam wrócił, to wróciłbym natychmiast.
– W stolicy Filipin i większych miastach Kościół jest mocno sformalizowany. Powiem szczerze, że nie bardzo go lubiłem. Ludzie przychodzili na Mszę, ksiądz mówił: „Pan z wami”, a przy ołtarzu odpowiadała jedna osoba: „I z Duchem Twoim”. Ludzie nie byli zaangażowani – opowiada Kuba. – Poza tym inna kwestia: bycie księdzem oznacza wejście na troszkę wyższy status społeczny – u nas kiedyś też tak było – i lokalni księża nie zawsze zachowują się tak, jak powinni. Więc te problemy, które my spotykamy w Polsce, są również obecne tam.
Mieszkańcy wyspy Luzon, Filipiny (Fot. depositphotos.com/OlegDoroshenko)
Żarliwa religijność i politykowanie
Filipiny to też kraj ludzi o namiętnych temperamentach. Ma to swoje odbicie w religijności mieszkańców i naturalnej skłonności do politykowania.
– W jednym miejscu na Filipinach ludzie się krzyżują, w innych miejscach kraju okładają się do krwi pasami z haczykami w pątniczych procesjach w okresie Wielkanocy. Mają zachowania posunięte do ekstremum. Filipińczycy już tacy są, że jak coś robią, to robią całym swoim sercem. Szybciej zostaną męczennikiem, niż się tej wiary pozbędą. Te rzeczy niekoniecznie świadczą natomiast o głębi wiary, ale raczej o euforii – opowiada jezuita.
27 kwietnia 2025 roku w Niedzielę Bożego Miłosierdzia, katoliccy biskupi zawierzyli Filipiny Bożemu Miłosierdziu.
– W wielu domach, nawet w tych ubogich wiejskich chatkach, jest obrazek Jezusa Miłosiernego albo siostry Faustyny. Zaraz obok nich jest również fotografia prezydenta Filipin, a obok niego urzędujący papież. Choć tak jest, nie oznacza to, że Filipińczycy szczególnie rozumieją kult Bożego Miłosierdzia. Rzeczywiście jest ono tam mocnym tematem tak samo, jak w innych miejscach świata, gdzie Miłosierdzie to rozumie się trochę płytko, czyli cokolwiek by się nie zdarzyło w życiu człowieka, będzie dobrze, a Bóg jest Miłosierny i ja nic nie muszę zmieniać w swoim życiu – mówi. – Oczywiście jest część ludzi, która odmawia koronkę z pobożności. To mit, że o 15.00 wszystko się zatrzymuje i wszyscy się modlą. Bzdura, nic takiego się tam nie dzieje.
Procesja na obrzeżach Manili (Fot. PAP/EPA/ROLEX DELA PENA)
Nieokiełznane siły natury
Przez pół roku od czerwca do grudnia na Filipinach występuje szczególne zagrożenie tajfunami. W niektórych latach bywało ich nawet 200. Te najgorsze osiągają prędkość czasem nawet prawie 300 km na godzinę. Jakby tego było mało, nad wyspą wisi również kataklizm ze strony wulkanów. Ostatnie duże erupcja miały miejsce w 1984 roku i wówczas dał o sobie znać wulkan Mayon, w 1991 roku był to Pinatubo.
Filipińczycy są mocno doświadczani przez te kataklizmy.
I tak w okresie letnim na Filipinach co miesiąc przechodzi tajfun. – Jeśli żywioł nie skręci w stronę oceanu i przejdzie przez wyspę, to skutkuje to tysiącem zabitych i milionem ludzi pozbawionych dachu nad głową. Krajobraz po tajfunie to pustynia – mówi Jakub Kołacz SJ.
– Kiedy mieszkałem u zaprzyjaźnionej rodziny w slumsach, mieszkałem w takim domku, w którym tajfun zabrał dach i zaniósł parę uliczek dalej. I krótko potem, właściciele tego domu przynieśli ten dach i założyli z powrotem. Trochę przeciekał i lało się nam na głowę, ale był. Tam tajfun „wziął” tylko dach, ale często wiatr zaburza całe domy – dodaje. – Czasami słyszymy w Polsce, że tajfun dotarł do Wietnamu i go spustoszył, tylko, że kiedy on tam dociera, jest już to tylko mocny wiatr, który był tajfunem, kiedy przechodził przez Filipiny.
– Podziwiam Filipińczyków, dlatego że często to jest tak, że ci biedni odbudowują dom i walczą o życie, o przetrwanie. Mają niewiele i stracili wszystko. Zaczynają od zera – tłumaczy Jakub.
Bolączką Republiki Filipin jest też wysokie bezrobocie, wysoka inflacja, przestępczość, korupcja, które są obecne od czasu proklamacji niepodległości w 1946 roku . Nie pomogły następujące po sobie rządy partyzantki komunistycznej, rządów prezydenta – dyktatora Marcosa (do 1986 roku), czy prezydent Marii C. Aquino.
Na południu kraju jest dość niebezpieczne. Mieszkają tam radykalni islamiści, którzy posuwają się do aktów terrorystycznych.
– Filipińczycy nie akceptują tego zagrożenia i z nim walczą. Jednak walka z każdym ekstremizmem nie jest prosta i nie wiadomo jak urwać łeb tej hydrze – mówi Jakub Kołacz SJ.
7 kwietnia 2025, mieszkańcy stolicy Filipin, Manili, modlą się o nowego papieża(Fot. PHILIPPINES POPE FRANCI)
Wyzwania dla Kościoła
– Wyzwaniem dla Kościoła na Filipinach jest zwiększenie wiarygodności. Chodzi o uwiarygodnienie Kościoła jako takiego, który rzeczywiście głosi Ewangelię i który wspomaga też ubogich. Problem sprawiedliwości społecznej i ubóstwa jest tym, w co Kościół musi się bardziej zaangażować, by polepszyć sytuację tych ludzi – dodaje.
Kuba podkreśla, że choć Filipińczycy nie mają problemu z powołaniami do życia konsekrowanego, to jednak muszą mocno walczyć o poziom kształcenia kleru.
– Wykształcenie duchownych pozostawia czasami wiele do życzenia. Troszeczkę na Filipinach jest tak jak u nas było z czasu komunizmu, że pójście do zakonu było jedynym sposobem na to by, nawet nie tyle zrobić karierę, tylko by się rozwijać. Więc nie zawsze ta motywacja pójścia do seminarium czy do zakonu jest taka, jaka być powinna – tłumaczy dalej.
– Inna kwestia, to wsparcie Kościoła katolickiego. Poza tym, mimo że Kościół jest tam dość mocny, to Filipińczycy ze względu na swój charakter, są dość łatwo podatni na wpływy różnych sekt. Jest tam Kościół Narodowy na Filipinach, który tak naprawdę jest biznesem. Jest negatywnie nastawiony do Kościoła katolickiego i wpływowy – tłumaczy.
Choć od wyjazdu jezuity na Filipiny minęło 15 lat, Kuba mówi, że trudniejszych momentach przypomina sobie swój czas na Filipinach i ludzi ze slumsów, z którymi jadł trzy razy dziennie, trzema palcami ten sam ryż.
– To mi stamtąd zostało i to mnie pionizuje, jeśli czasami jest taka potrzeba: gotuję sobie garść ryżu i jem go palcami, i już wiem, że w życiu są rzeczy naprawdę ważne oraz te, bez których spokojnie można się obejść – kończy.
Skomentuj artykuł