Warszawa: premiera "Frankensteina" w Teatrze Syrena
Eryk Lubos, Jerzy Radziwiłowicz i Wojciech Zieliński znaleźli się w obsadzie spektaklu "Frankenstein" w reż. Bogusława Lindy. Premiera przedstawienia na podstawie powieści Mary Shelley odbędzie się we wtorek w warszawskim Teatrze Syrena.
Powieść grozy "Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz" powstała w drugim dziesięcioleciu XIX wieku. Jej autorką była dwudziestoletnia Mary Shelley, żona angielskiego poety romantyzmu Percy'ego Shelleya.
Do napisania książki zainspirowały ją prądy epoki: odkrycia naukowe, myśli filozoficzne oraz dyskusje - m.in. o zjawach i duchach - prowadzone wraz z pisarzami i intelektualistami tamtych czasów, w tym Lordem Byronem, podczas pobytu Shelleyów nad Jeziorem Genewskim.
Zdaniem reżysera spektaklu Bogusława Lindy, "Frankenstein" to opowieść o "nieboskim stworzeniu kogoś obcego, kogo nie wiadomo, czy przyjąć i czy może żyć wśród nas". Według niego historia naukowca porusza m.in. problem tego, jaką moralną odpowiedzialność ponosi ten, kto stworzył drugiego człowieka.
- Co będzie, jeżeli on - ktoś, kto został stworzony nie przez boga, ale przez maszynę albo człowieka - kogoś zabije? Jaką ponosimy odpowiedzialność za to, że on żyje i może się jeszcze rozmnaża? Co oznacza ingerencja w boski układ świata? - pytał na próbie dla mediów reżyser.
Odnosząc się do istniejących już adaptacji "Frankensteina" Linda zastrzegł, że "nie da się powiedzieć nic nowego, jeśli mowa o uczuciach". - A o tym właśnie jest ta sztuka - namiętnościach, miłości, nienawiści, narodzinach i śmierci. To się nie zmienia. Tylko historie są pokazywane w innej percepcji, z innej perspektywy, w innej formie - mówił.
- W teatrze jak zwykle polegamy na wyobraźni. To ona jest naszym największym efektem specjalnym. To, co stosujemy na scenie - te nieśmiałe akcenty - są tylko po to, żeby ruszyć naszą wyobraźnię i pomóc nam się bawić w tym, co nazywamy teatralną bajką, żeby się w tym poruszać i popatrzeć nie tylko na ideologie, które staramy się przenieść, ale także na sytuacje, które się nam zdarzają - dodał.
Eryk Lubos, grający w spektaklu Potwora, zaznaczył, że teatr nigdy nie wygra z filmem. - Jeśli się z nim ściga, to jest na przegranej pozycji. (...) W teatrze nie da się przeskoczyć pewnych rzeczy. Aktorzy mają więcej czasu, możliwość powtórzenia. W teatrze rzecz dzieje się raz i koniec. Kurtyna idzie do góry, wszystko dzieje się na oczach widza. Porównywanie teatru z filmem jest błędem, nie wolno. W teatrze następuje spotkanie z człowiekiem, a w kinie coraz częściej z komputerem - skomentował.
Jak podkreślił, teatr to miejsce, gdzie rzecz się tworzy na oczach człowieka. - Widz za tym idzie i wchodzi w tę przygodę albo nie - mówił.
Lubos zauważył też, że odkąd Shelley napisała książkę, świat poszedł już dużo dalej. Z powieści jednak, jak uważa, "pozostała esencja, czyli pytanie, czy człowiek w swojej pysze może przekraczać pewne granice, czy może się ścigać z Bogiem".
Akcja utworu rozgrywa się pod koniec XVIII wieku, w większej części w Szwajcarii i na Oceanie Arktycznym. Głównym bohaterem książki jest Wiktor Frankenstein, który chce zrozumieć tajemnicę śmierci. Naukowiec pracuje nad stworzeniem idealnego człowieka i próbuje wskrzeszać zmarłych. Z fragmentów ciał martwych ludzi konstruuje monstrum, które - choć jest inteligentne, odczuwa emocje i cierpi - ma problem z zaadaptowaniem się w rzeczywistości. Ponadto ze względu na własny wygląd ma problem z nawiązywaniem relacji, ponieważ ludzie się go boją. W finale historii upiór morduje rodzinę naukowca i samego Frankensteina z zemsty.
Podczas spektaklu będą efekty specjalne, pokazy pirotechniczne, popisy kaskaderskie i projekcje video.
Skomentuj artykuł