Węże w alkoholu i zastrzyk, który uratował syna. Wspomnienia z podróży na Okinawę

Na Okinawie roi się od węży habu, a to jedyne zastosowanie, jakie dla nich znaleziono: topi się je w alkoholu i zostawia, żeby płyn naciągnął. Fot. Depositphotos
Michael Booth

"Jeździłem w gęstniejącej ciemności coraz bardziej spanikowany, zagubiony w tym najdziwniejszym z krajów z chorym (zatrucie po zjedzeniu węża?) dzieckiem, nie mając pojęcia, co robić. Emil zaczął dziwnie świstać, a ja przeraziłem się, że to objaw silnej reakcji alergicznej i że zaciska mu się gardło". Przeczytaj fragment książki Michaela Bootha "Sushi Ramen Express. Wszystkie smaki Japonii".

Wielkomiejska Japonia oferuje wystarczająco dużo dziwacznych rozrywek, by zająć nawet najbardziej wymagających turystów, lecz po ponad dwóch miesiącach podróżowania, gdy natura tylko migała nam za oknami szybko poruszających się pociągów i samolotów, mieliśmy ochotę poleżeć na plaży i popatrzeć na podzwrotnikowe morze.

DEON.PL POLECA

 

 

Z Fukuoki na Hontō, główną wyspę archipelagu Okinawa, przylecieliśmy późnym wieczorem. Jechaliśmy w ciemnościach małym wynajętym samochodem do hotelu, który kilka tygodni wcześniej zarezerwowaliśmy przez internet. Na stronie www tego miejsca pokazywano zdjęcia morza i piaszczystych plaż, więc następnego ranka obudziliśmy się z wielkimi nadziejami. Niestety, po odsłonięciu zasłon okazało się, że otacza nas tylko morze betonu, a turkusowa woda to zwodniczy miraż w dali.

Niemile widziane dziedzictwo

Okinawa to archipelag liczący sto pięćdziesiąt dziewięć wysp, tworzących historyczne królestwo Riukiu. Znajduje się w połowie drogi pomiędzy Japonią a Tajwanem, sześćset osiemdziesiąt pięć kilometrów od południowego koniuszka właściwej Japonii. Zamieszkanych jest trzydzieści siedem wysp, lecz większość populacji liczącej milion trzysta dziesięć tysięcy osób żyje na głównej wyspie, Okinawa Hontō, na której mieści się również największa na zachodnim Pacyfiku baza Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, zatrudniająca dwadzieścia tysięcy wojskowych. Dzisiaj jest to wyraźnie niemile widziane dziedzictwo jednej z najbardziej niszczycielskich bitew drugiej wojny światowej, w wyniku której śmierć poniosła jedna trzecia do tamtej chwili pokojowo nastawionych mieszkańców wyspy. Na Okinawie zginęło więcej osób niż w Nagasaki i Hiroszimie łącznie, a większa część jej powierzchni została zbombardowana.

Postanowiliśmy więc nie narzekać, że nasz pierwszy hotel nie jest tak ładny, jak się tego spodziewaliśmy, tylko spokojnie się wymeldowaliśmy i ruszyliśmy na północno-wschodnią część wyspy w nadziei znalezienia czegoś nieco bliżej plaży.

Trafiliśmy - w ubraniach w nieładzie i walizkami nie z jednego kompletu - do Busena Terrace Beach Resort. To było dokładnie to, czego potrzebowaliśmy - niestety, hotel chyba nie potrzebował nas. Recepcjoniści patrzyli na nas tak, jakby z butów co najmniej wystawała nam słoma, i powiedzieli, że nie mają wolnych pokoi. Wyglądali na nieco przestraszonych.

DEON.PL POLECA


Zdecydowaliśmy się zatem na pokój w czymś, co miało taki sam widok na morze, ale kosztowało jakieś milion funtów za noc mniej i zakradaliśmy się na plażę należącą do Busena Terrace. Mimo że nastał już październik, woda nadal była na tyle ciepła, że nadawała się do kąpieli, jednak rozmaite znaki porozstawiane na plaży ostrzegające przed miriadami stworzeń, które mogą wyrządzić nam krzywdę, jeśli zdecydujemy się zanurzyć w morzu, trochę ostudziły nasz entuzjazm. Poprzestaliśmy na zakopywaniu jedno drugiego w piasku i budowaniu zamków.

Nie jestem mistrzem cierpliwości, dlatego po jakichś piętnastu minutach zacząłem wymyślać plan nowej wycieczki. Padło na Nahę, stolicę Okinawy. Słyszałem, że na ulicy Heiwa jest tam doskonały targ, i koniecznie chciałem go zobaczyć.

Suszone węże

Następnego dnia w drodze do Nahy zatrzymaliśmy się w sklepie z awamori. Jest to miejscowy alkohol, podobny do shōchū, destylowany z ryżu. W butelkach zauważyliśmy coś nietypowego - węże. Na Okinawie roi się od węży habu, a to jedyne zastosowanie, jakie dla nich znaleziono: topi się je w alkoholu i zostawia, żeby płyn naciągnął. Dziewięćdziesięcioprocentowy alkohol neutralizuje toksyny. Okazuje się, że smaku węża w ogóle nie czuć. Właściwie, jak można by się tego spodziewać, nie czuć niczego poza alkoholem.

Sam targ, choć mniejszy niż te, które już widzieliśmy w Japonii, okazał się fascynujący, a dostępne na nim produkty rolne były zupełnie inne od sprzedawanych w głównej części kraju. Tak jak w Tsukiji jego centrum stanowił targ rybny, ale zanim tam dotarliśmy, natrafiliśmy na całe mnóstwo przyciągających uwagę towarów - na początek więcej węży, niektóre nawet dwumetrowe, suszonych, skręconych i zwisających z sufitów niczym gotyckie koła Katarzyny*; marynowane rekinie głowy za sto trzydzieści pięć tysięcy jenów**; solidnie wyglądające okinawskie pączki; próżniowo pakowane świńskie łby (wieprzowina jest na tych wyspach bardzo popularna, to dziedzictwo nieprzerwanego handlu z Chinami na przestrzeni wielu tysiącleci); duży sklep z kombu i katsuobushi, oznaka kluczowej roli, jaką dashi odgrywa w okinawskiej kuchni (jedzą tu więcej kombu na głowę niż gdziekolwiek indziej w Japonii); oraz intrygujące liliowe ciastka z batatów. Kramy handlarzy ryb zapełniały najróżniejsze tropikalne gatunki: niektóre miały pomarańczowożółte paski, inne były niebieskie niczym basen z obrazów Hockneya. Były tam też skorupiaki: większe i mniejsze kraby, niektóre o dziwnej fioletowej barwie, inne wręcz przypominające potwory; nietypowe pozbawione szczypiec homary i różnej wielkości ślimaki.

Jeden ze sprzedawców wyjaśnił nam, że możemy zamówić wszystko, na co tylko mamy ochotę, a zostanie to wysłane na górę do restauracji i dla nas przygotowane. Lissen niemal siłą powstrzymała mnie przed zamówieniem gigantycznego ślimaka, ale zdążyłem wziąć liczne ryby i porcję irabujiru, czyli potrawki z duszonego mięsa węża.

Na górze, w przyjemnie chaotycznej atmosferze przypominającej tę z dworca autobusowego, w prowizorycznej restauracyjce (jednej z kilku w tym nieoficjalnym ciągu knajpek) z krzesłami nie od kompletu i papierowymi serwetkami, czekaliśmy na węża. Byliśmy nieco zaskoczeni, gdy okazało się, że po przygotowaniu jego wygląd się nie zmienił, nadal miał czarną skórę i swój kształt, mimo to Asger i Emil dzielnie wcinali potrawkę, zdejmując mięso z setek malutkich kosteczek. Nie mogłem okazać się gorszy, więc wziąłem głęboki oddech i skubnąłem odrobinę. Mięso przypominało wolno duszony ogon wołowy - było kruche, o zapachu dziczyzny i naprawdę pełne kości - ale nie mogłem przestać myśleć o tym, że jem węża, więc dyskretnie odsunąłem na bok miskę i wziąłem się do grillowanej w całości ryby i zadziwiająco smacznego jeżowca. Ten drugi pochodził z miejscowych połowów i był okrutnie drogi, lecz - powiem wprost - było to jedno z najbardziej działających na zmysły i transcendentnych dań, jakie kiedykolwiek jadłem. Gdyby syreny miały otworzyć malutką lodziarnię specjalizującą się w robionych na miejscu lodach waniliowych, tak właśnie powinny one smakować.

"Proszę się nie martwić. Nadal mogę gwizdać"

Wieczorem musieliśmy się zmierzyć z pierwszym problemem zdrowotnym podczas tej podróży. Emil zaczął się skarżyć, że "dziwnie" się czuje. Powiedział, że boli go ręka. Podwinęliśmy rękaw, a raczej jedynie próbowaliśmy to zrobić, bo ręka syna była bardzo opuchnięta. Podaliśmy mu lek przeciwhistaminowy, ale w niczym to nie pomogło. Musiałem zabrać go do szpitala.

Najbliższy znajdował się w małym nadbrzeżnym miasteczku Nago, na wzgórzu górującym nad zatoką. Jego znalezienie zajęło mi wieki. Jeździłem w gęstniejącej ciemności coraz bardziej spanikowany, zagubiony w tym najdziwniejszym z krajów z chorym (zatrucie po zjedzeniu węża?) dzieckiem, nie mając pojęcia, co robić. Emil zaczął dziwnie świstać, a ja przeraziłem się, że to objaw silnej reakcji alergicznej i że zaciska mu się gardło.

W końcu, czystym trafem, znalazłem szpital. Mieścił się w jakimś zapuszczonym budynku - nie wyglądał tak, jak można było oczekiwać po placówce w najbogatszym państwie świata. Poczekalnia okazała się pełna ludzi, niemal wszyscy byli w podeszłym wieku. Spojrzeli na Emila i na mnie ze strachem w oczach, a syn skulił się za mną przerażony. Uśmiechnąłem się blado do pracowników recepcji i powoli po angielsku starałem się wytłumaczyć, co się stało. Wskazałem na rękę Emila i złapałem się za gardło. Wyglądał bardzo blado i miał ciemne sińce pod oczyma.

Potraktowano nas w sposób uprzywilejowany, przez co poczułem pewne skrępowanie, i zaledwie po kilku minutach oczekiwania weszliśmy do gabinetu. Lekarz, nieśmiały młody człowiek, wyglądał na przestraszonego naszym widokiem i przez chwilę bałem się, że po prostu ucieknie i nas tam zostawi. Żeby go czymś zająć, szybko podciągnąłem rękaw koszulki Emila. Syn się wzdrygnął. Lekarz obejrzał rękę dość pobieżnie i z roztargnieniem, po czym osłuchał Emila stetoskopem.

- Proszę się nie martwić. Nadal mogę gwizdać - powiedział mu Emil (niedawno się tego nauczył, ku irytacji starszego brata, który nie potrafił opanować tej umiejętności). Usiłował to zademonstrować, ale nie mógł nabrać dość powietrza.

Wówczas doktor po prostu wstał i wyszedł, co nie było bardzo pokrzepiające, ale zaraz wrócił ze starszą lekarką, która dobrze mówiła po angielsku. Powiedziała, że zrobią Emilowi zastrzyk. Nie sprecyzowała jaki, ale spytała, czy jest na coś uczulony. Chciałem powiedzieć, że owszem, najwyraźniej tak, ale to by wywołało tylko jeszcze więcej pytań, na które nie umiałbym odpowiedzieć, więc wyjaśniłem tylko, że nie, nic mi o tym nie wiadomo.

Do dziś nie mam pojęcia, co się wtedy stało. Może Emil ma alergię na węże (niełatwo to sprawdzić tam, gdzie mieszkamy), może to była jedna z tych tropikalnych ryb, które zjedliśmy, a może, co bardziej prawdopodobne, ukąsił go jakiś owad. Najważniejsze, że po zastrzyku w ciągu wieczora opuchlizna zeszła całkowicie. Przed pójściem do łóżka syn gwizdał jak czajnik.

* Kołem Katarzyny nazywa się albo fajerwerk, albo okrągłe okno z promieniście rozchodzącym się żebrowaniem [przyp.].
** Około czterech i pół tysiąca złotych [przyp. red.].

Fragment książki Michaela Bootha "Sushi Ramen Express. Wszystkie smaki Japonii".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Węże w alkoholu i zastrzyk, który uratował syna. Wspomnienia z podróży na Okinawę
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.