Polacy nie potrafią liczyć [WYWIAD]

Polacy nie potrafią liczyć [WYWIAD]
(fot. Jazzmany / Shutterstock.com)
o. dr Damian Cichy SVD / K. Wilczyński

Ojca Damiana Cichego poznałem w tym roku podczas X Zjazdu Gnieźnieńskiego. Brał on udział w panelu dyskusyjnym "Europa - raj czy twierdza?", gdzie mówił o tym, jak wiele nam brakuje do osiągnięcia chrześcijańskiego ideału pomocy potrzebującym imigrantom.

On sam od wielu lat pracuje z imigrantami - tymi legalnymi i nielegalnymi. Oprócz wieloletniej pracy w Niemczech, spędził 5 lat na ogarniętych wojną Bałkanach, gdzie wspierał tych, którzy uciekali przed śmiercią. Jest autorem wielu naukowych opracowań na ten temat. Jest wyjątkowym specjalistą.

Podczas podróży do Warszawy postanowiłem odwiedzić Ośrodek Migranta Fu Shenfu, jedno z niewielu miejsc, gdzie nie tylko uchodźcy, ale również tzw. imigranci zarobkowi, mogą otrzymać darmową pomoc. Obecnie tam pracuje ojciec Damian.

Ośrodek znajduje się w 2-piętrowym niepozornym domu obok ruchliwej warszawskiej arterii. Ojciec Damian czekał już na mnie przy solidnym ogrodzeniu. Po wejściu na najwyższą kondygnację, w oczy rzucił się orientalny charakter pomieszczenia: wszędzie wisiały fotografie z uśmiechniętymi ludźmi oraz rozmaite pamiątki, głównie z Azji.

W kilku niewielkich pomieszczeniach znajdowały się jadalnia z biblioteczką, kilka stanowisk komputerowych z kamerkami i słuchawkami, aneks kuchenny i miejsce do nauki języka. Ojciec Damian oprowadzając mnie po Ośrodku, opowiadał historie ludzi znajdujących się na fotografiach.

Na jednej z nich uwieczniono uśmiechniętego Syryjczyka. "Ten człowiek przybył do Polski ponad 10 lat temu. Przeszedł tutaj na katolicyzm, ochrzcił się" - mówił o. Cichy. "Niestety, postanowił wrócić do Syrii kilka miesięcy przed rozpoczęciem wojny w 2010 roku. Niebawem muzułmańscy ekstremiści skazali go na śmierć za apostazję".

To było jedno z najmocniejszych "wprowadzeń" do wywiadu. Wiedziałem, że mój rozmówca ma ogromne doświadczenie. I że nie ma złudzeń, co do wielu spraw: imigrantów, wojny czy muzułmanów. Przeczytajcie, co powiedział.

Karol Wilczyński, DEON.pl: Ładnie tutaj macie.

O. dr Damian Cichy SVD: Tak. Szkoda tylko, że tak wysoko.

Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem.

Bo, jak Pan widzi, jesteśmy na drugim piętrze. Nielegalny imigrant przyjdzie tutaj z wielkimi oporami, bo stąd nie można uciec.

Dlaczego miałby uciekać...?

W Polsce bardzo wielu rzeczy związanych z migracją nie rozumiemy. A problem jest dosyć prosty, wystarczy podjąć próbę spojrzenia na życie z ich perspektywy.

Ja wiele zrozumiałem, pracując z latynoskimi imigrantami w misji języka hiszpańskiego w Essen. Niemieckie władze doskonale wiedziały, że nielegalni imigranci, których jest przecież wielu, nie będą chcieli przebywać dłużej w budynkach na wyższych piętrach - gdyż, w razie obławy policyjnej - musieliby wyskakiwać i narażać swoje zdrowie lub życie.

Dlatego przydzielili nam niskie budynki, a na drugim piętrze była tylko nasza kaplica. Zawsze nieco pusta...

Wielu twierdzi, że ci ludzie mogą pracować, zdobywać pieniądze - nie muszą od nas nic otrzymywać za darmo. Nie mogą iść po prostu do pracy?

Słusznie. Bardzo wielu z imigrantów może i powinno chcieć pracować, tak jak każdy inny człowiek. I zapewniam - z wieloletniej obserwacji, - że ludzie ci chcą pracować, zarówno imigranci, jak i uchodźcy.

Gdy byłem w Chorwacji podczas wojny bałkańskiej w latach 90., bardzo wielu ludzi uciekało z Bośni na Zachód. Zawsze przez pierwszy miesiąc opłakiwali tych, którzy zaginęli i tych, którzy tam zostali. Drugi miesiąc - urządzali się. Ale w trzecim miesiącu prawie wszyscy rozglądali się za pracą.

Każdy zdrowy mężczyzna, kobieta, dziewczyna czy młodzieniec szukali zajęcia jako uchodźcy. Chętnie przekopali ogród czy pomalowali siatkę płotu na ochotnika, gdy mieszkali np. w klasztorze u sióstr. Bardzo często zdarzało się, że sami się oferowali z różnymi usługami. Każdy uczciwy człowiek na pewno będzie sam szukał pracy.

Ale jest drugi problem, przynajmniej jeśli chodzi o uchodźców. Prawo dotyczące osób ubiegających się o azyl oraz tych, które go otrzymały, nie przewiduje starań o pracę takich osób, szczególnie długoterminową. Uchodźca z założenia bowiem, jak tylko ustaną przyczyny ucieczki, powinien wrócić do swojej ojczyzny. Ale jego powrót może przecież nastąpić za miesiąc albo… za dziesięć lat. Takiego czasu bez pracy nie wytrzyma nikt.

Imigranci ekonomiczni są w innej sytuacji. Najczęściej przybywają z nadzieją na pracę i polepszenie swojej sytuacji materialnej. Jak naucza Kościół, mają do tego święte prawo. Niemniej jak już przyjadą do upragnionego celu, to mierzą się z tymi samymi problemami, co pozostali obywatele. A wiadomo, że bezrobocie w całej Europie jest wysokie, szczególnie wśród ludzi młodych. Imigrantom trudno jest więc znaleźć odpowiednią dla siebie pracę, z czasem jednak biorą byle jaką, aby się zrealizować.

Jak decydujecie, który z imigrantów potrzebuje pomocy?

Z zasady, najpierw wychodzimy naprzeciw tym, którzy są najbardziej potrzebujący, dając im przede wszystkim rzetelną informację, weryfikując ich obiektywne potrzeby, a nie to czego im subiektywnie brakuje.

Dlatego do naszego Ośrodka Fu Shenfu raczej przychodzą ci, którzy mają zapewnione podstawowe potrzeby. Przychodzą więc po poradę, po pomoc w wypełnianiu dokumentów, na bezpłatne lekcje języka polskiego, a czasami tylko na herbatę lub skorzystać z internetu.

Być może niektórych migrantów byłoby stać na to, żeby zapewnić sobie internet na stancji czy w innym miejscu, gdzie mieszkają. Ale zamiast błąkać się po galeriach, wolą przyjść tutaj. Mogą zrobić sobie kawę lub herbatę, spokojnie porozmawiać na Skypie z rodziną. Nikt tu ich nie pyta skąd pochodzą, ani dokąd dzwonią. Mogą tutaj płakać, wyrazić emocje, posiedzieć w ciszy lub coś poczytać we własnym języku. Staramy się zapewnić im taki komfort, żeby mogli poczuć się choć trochę trochę jak we własnym domu, bo tego im brakuje najbardziej.

Ale dlaczego mamy dawać im - imigrantom - cokolwiek za darmo?

Nas chrześcijan motywuje biblijna wizja pomocy ubogim. Już w Starym Testamencie jest obecna "święta triada": wdowa, sierota i przybysz. To trzecie słowo - odpowiednik hebrajskiego nokri, zar lub ger - może być różnie tłumaczone, od przyjaznego przybysza do niebezpiecznego agresora. Niemniej, ta właśnie "święta triada" jest wspominana w Starym Testamencie kilkadziesiąt razy.

Myślę, że można stąd wnioskować, iż Bóg bardzo upodobał sobie właśnie ludzi w potrzebie. My, chrześcijanie wierzący w tego samego Boga, nie możemy odwrócić się od nich. Szczególnie od sierot, wdów i uchodźców, których jest sporo w czasach wojen. Trzeba im pomagać, a nawet jak tego wymaga Pismo (Kpł 19, 33), kochać ich i to bez względu na narodowość czy religię, jaką wyznają.

Jak wygląda ta pomoc na co dzień w waszym Ośrodku?

Przede wszystkim pomagamy tym, którzy nie mają odpowiednich dokumentów. Jak już powiedziałem, uświadamiamy im ich status prawny i proponujemy fachową pomoc.

Po drugie, do pracy z imigrantami potrzebna jest strefa relatywnego komfortu, człowiek musi czuć się bezpiecznie i powinien być obsłużony na poważnie. Dlatego często towarzyszy nam prawnik, który w osobnym pokoju, jeśli trzeba to wraz z tłumaczem, wyjaśnia ludziom zawiłości prawne związane z pobytem czy pracą w RP.

Dzięki Bogu, aktualnie mamy dwóch tłumaczy języka wietnamskiego i jednego tłumacza języka chińskiego. Sami też znamy kilka innych języków. Na dodatek bezpłatnie uczymy tutaj języka polskiego.

Za darmo?

Za darmo, bo za darmo pracują nasze dzielne wolontariuszki i to trzy razy w tygodniu. Nie chcemy być kolejną instytucją, która "ździera" z nich pieniądze, nie pytając, czy ktoś jest migrantem czy uchodźcą, Wietnamczykiem czy Arabem. Wszyscy wiemy, że w Polsce 40-60 złotych za godzinę nauki lub korepetycji to norma.

My zapraszamy na lekcje za darmo, a przy tym to my zawsze dowiemy się czegoś nowego.

Jest jeszcze wiele problemów związanych z integracją imigrantów, które - jako Polacy - musimy sobie uświadomić. Tak wiele różnych spraw, których nie rozumiemy, chociażby to umieszczanie pomieszczenia dla imigrantów na parterze. Dlatego cieszę się, że jestem doradcą naukowym tego Ośrodka, a nawet Episkopatu (śmiech).

Może będzie zatem ksiądz w stanie ocenić taką sytuację. W latach 90. znacznie biedniejsza niż obecnie Polska przyjęła kilkadziesiąt tysięcy uchodźców z Czeczenii. Czy teraz damy sobie radę z tymi kilkoma tysiącami, które zobowiązaliśmy się przyjąć?

To było nawet później, bo Czeczeni przybywali do Polski również w XXI wieku. Faktem jest, że te 90 tysięcy uchodźców to była kropla w morzu niemal 40-milionowego narodu. Warto dodać, dwie rzeczy. Po pierwsze, że byli to muzułmanie. I po drugie, że do dzisiaj w Polsce z tej liczby zostało około 300 osób.

Kiedy w tamtych latach robiłem proste badania naukowe w Polsce, nie odczuwałem tego nieprzychylnego klimatu, który dziś towarzyszy tematowi uchodźców i migrantów. A to też przecież byli muzułmanie, którym ci sami Polacy byli raczej przychylni. Widziałem to na własne oczy będąc na Targówku, w Dębaku czy w innych ośrodkach dla uchodźców.

W tamtych latach spokojnie zapełnili wszystkie te ośrodki, a państwo dało im dodatkowe miejsca w różnych szkołach czy opuszczonych koszarach. Od początku mieli więc dach nad głową i wiele innych socjalnych przywilejów.

Polacy zaś, pamiętający własne przeżycia wojenne, rozumieli ich, podchodzili do nich przychylnie. Pamiętam, że w początkach naszego Ośrodka interweniowano w sprawach zapisywania czeczeńskich dzieci do szkół, a władze przymykały oko na fak, że nie miały peselu. Otrzymywaliśmy też telefony od różnych ludzi, którzy chcieli wyciągnąć pomocną dla nich dłoń. Skąd więc ta dzisiejsza nagonka?

W takim razie dlaczego wyjechali?

Bo Polska była i jest jedynie krajem tranzytowym. Większość z nich wyjechała dalej, na Zachód, gdyż tam po części byli ich już krewni. Jak mówiłem, tutaj prawie nikt nie został. Niewielka zaś ich część wróciła do domu.

Czy zatem Syryjczycy lub Afgańczycy, którzy teraz uciekają, również zostaną w Europie?

Uchodźca zazwyczaj działa według zasady "uciec jak najbliżej". W latach 90-tych, w Chorwacji mieliśmy ten problem, że ludzie ledwo przekraczali granicę i zostawali tam - mimo że za sobą słyszeli odgłosy wystrzałów i wybuchów. To było prawie na linii frontu! Nie chcieli, by ktoś ciągnął ich w głąb sąsiedniego kraju.

Z Czeczenii czy z Syrii do Polski jest bardzo daleko. Ci, którzy dotarli aż tutaj, najczęściej twierdzą, że nie mają już do czego wracać. Natomiast trzeba pamiętać, że w ostatnich dekadach na Zachodzie Europy zaadaptowało się kilka milionów ludzi z Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Jeszcze przed inwazją uchodźców, w samych Niemczech mieszkało ponad 200 000 Syryjczyków! Jak Pan myśli - dokąd udadzą się najnowsi uchodźcy?

Zatem, jestem głębokiego przekonania, że prawie wszyscy przyjeżdżający do Polski uchodźcy, rozpierzchną się po całej Europie. I tak będzie według wszelkich fachowych przewidywań z każdą grupą uchodźców, którą przyjmiemy. Polska po prostu nie jest atrakcyjnym krajem, gdzie będą chcieli zostać. Na długo natomiast pozostaniemy z naszym problemem, tj. "moralnym kacem" tego dzisiejszego narzekania i deklarowanej ksenofobii wobec tych kilku tysięcy uchodźców, których ewentualnie moglibyśmy przyjąć.

Co Polacy powinni zrobić obecnie, żeby przygotować się na przyjęcie uchodźców?

Mamy wystarczająco dużo ośrodków w Polsce, które mogłyby spokojnie pomieścić  deklarowaną liczbę 7 000 uchodźców. Choć dawno ich nie przyjmowaliśmy, to jednak corocznie zwiększająca się u nas liczba imigrantów zarobkowych sprawia, że jesteśmy gotowi - wraz z wszystkimi służbami - spokojnie przyjąć tak niewielką liczbę ludzi. I nikt tego nie zauważy! Czy ktoś się zorientował, że wśród nas już żyje około milion Ukraińców?

Czyli, szary zjadacz chleba w ogóle tego nie odczuje?

Moim zdaniem, nie ma szans.

Jaką największą potrzebę widziałby zatem ksiądz obecnie?

W tematyce imigracji często używamy tego magicznego słowa - "integracja". Ponieważ wyraz ten brzmi tak "mądrze", warto się nad nim zastanowić.

Otóż integracja w każdym słowniku, w każdej definicji i doświadczeniu ukazuje się jako zjawisko, które - tak jak medal - ma dwie strony. Dotyczy w równym stopniu zarówno tego, który przybywa, jak i tego, który już tutaj jest.

Jeśli w Polsce nie mamy jeszcze prawie żadnych uchodźców, a już istnieje niepokój, to uważam, że od zaraz należy zacząć przygotowywać nasze społeczeństwo na wszystkie plusy i minusy związane z imigracją. Przede wszystkim, na gościnne i chrześcijańskie przyjmowanie przybyszów, niezależnie od ich kraju pochodzenia czy wyznawanej religii.

To jest ta strona medalu, którą musimy aktualnie "polerować". Dlatego niezmiernie się cieszę, że DEON.pl podejmuje ten temat z taką intensywnością. Każda publikacja, każdy obiektywny opis sytuacji, każde odrzucenie ksenofobicznych zapędów, jest tutaj bezcenne.

Ale w jaki sposób przygotować rodaków? Nie wydaje się to proste.

Wydaje mi się, że najpierw trzeba koniecznie odczarować to błędne przekonanie, że grozi nam jakaś inwazja, konkwista albo jakieś niebezpieczeństwo ze strony imigrantów. Oczywiście, nie da się całkowicie wykluczyć pojedynczych ekscesów, ale one nie powinny urabiać naszych fobii.

Na każdy milion osób zawsze znajdzie się grupa ludzi mająca złe zamiary. To będą czarne owce, być może nawet terroryści. Jeśli ktoś się tym interesuje, to również w raportach naszych polskich służb znajdują się informacje, które to potwierdzają. Ale po to właśnie są te służby, żeby takie osoby znajdować i uniemożliwiać im realizację szalonych pomysłów. Ufamy im tak, jak ufamy lekarzom, mechanikom czy strażakom. To jest ich praca.

Tak więc, odczarowanie mitów o cichej inwazji i niebezpieczeństwie jest najważniejsze. Pozwoli ono przywrócić społeczeństwu tę naturalną jeszcze wśród Polaków gościnność. Korzystając z doświadczeń Zachodu, tj. unikając popełnianych tam błędów, mamy tutaj wielkie pole do popisu. Mówienie, że pomogę wszystkim, ale nie obcokrajowcom, nie jest chrześcijańskie.

Nieuzasadnione lęki przed "potęgą islamu" to sianie defetyzmu i obnażanie własnych słabości.

Ale przecież te mity nie są obecne tylko w Polsce. Wydaje się, że narastają one choćby w Niemczech. Ma ksiądz stamtąd wieloletnie doświadczenia.

Przez 11 lat pracowałem w Kościele niemieckim, pomagając duszpastersko przybyszom.

Komu przede wszystkim?

Najpierw z tymi, z którymi byłem w stanie się porozumieć. Byli to Chorwaci, Bośniacy, Serbowie, a czasem nawet Albańczycy z Kosowa. Przez ponad pięć dekad do Niemiec przybywało ich setki tysięcy. Chorwackich misji katolickich jest w Niemczech najwięcej. No, może po polskich (śmiech).

Potem, przez kolejne pięć lat, służyłem tzw. starej imigracji hiszpańskiej, sprowadzonej i osiedlanej w Niemczech w sposób legalny i systematyczny. Służyłem też wszystkim hiszpańskojęzycznym Latynosom. W podwojach naszej misji najwięcej było przybyszów z Ekwadoru, Boliwii i Meksyku.

Pośrednio i na wyraźną prośbę duszpasterzy pomagałem też Polakom, których nie brakowało w okolicach Bonn i Kolonii, a potem w Essen i Duisburgu, gdzie pracowałem.

I nie było żadnych problemów?

Owszem, były. Już w Sankt Augustin chciałem z kilkoma współbraćmi ze wspólnoty otworzyć tam ośrodek pomocy duszpasterskiej dla imigrantów. Ale część z nich zaprotestowała. Mówili, że będzie to duży kłopot logistyczny, że w klasztorze będzie za głośno… Nie chcieli nawet wspólnych mszy czy czegoś większego. A było to przecież po 50 latach imigracyjnych doświadczeń.

Po 50 latach?

Tak. Niemcy już na początku lat 60. XX wieku podpisali pierwsze umowy z różnymi krajami na regularny, systematyczny i strukturalny przyjazd imigrantów ekonomicznych do ich kraju. Niemieckie agencje działały najpierw w takich krajach jak Włochy, Grecja czy Hiszpania. Potem podpisano analogiczne umowy między innymi z Jugosławią i Turcją.

To był ogromny wysiłek kilku dziesięcioleci. W założeniu, chciano sprowadzić do zniszczonych wojną Niemiec kilka, kilkanaście milionów imigrantów. I to się udało zrobić - celowo i systematycznie.

Dlatego każdy z emigrantów wiedział od agencji werbującej, w który pociąg ma wsiąść, do którego miasta ma przyjechać, w której fabryce będzie pracować i na jakim stanowisku. Już na miejscu sprawdzano jego stan zdrowia, wykształcenia, zobowiązania, zawód itp. Potem przedstawiono im zasady takiego wyjazdu, tj. prawa i obowiązki. Stąd, dziennie sprowadzano pociągami do Niemiec tysiące migrantów.

Czy ta imigracja miała charakter tymczasowy?

Nie! Tylko niektórzy zakładali, że po stosownym czasie (dorobku) wrócą do siebie. Natomiast to był zaplanowany, długotrwały program. Od razu otwierano szkoły i przedszkola dla dzieci, istniały też specjalne programy edukacyjne i przystosowujące dorosłych przybyszy. Po kilku latach pozwalano im sprowadzić resztę rodziny.

Ci ludzie od lat 60. zapuszczali tam korzenie. Dlatego warto sobie uświadomić, że społeczeństwo niemieckie dzisiaj ma około 20 procent obcokrajowców, i to nie licząc tzw. Spätaussiedlerów, czyli późno wysiedlonych Niemców ze Wschodu i Południa Europy.

Od czego zależał ten sukces integracji imigrantów? Dlaczego to im się udało?

Nie jestem socjologiem, by odpowiadać na takie pytania. Nie wiem też do końca, czy im się aż tak udało, bo do ewidentnych błędów też się przyznają. To się okaże za kilkadziesiąt lat. Faktem jednak jest, że 80 mln wymieszanych ludzi w miarę zgodnie i dostatnie żyje.

Niemniej ogromny wpływ miały sprawy ideologiczne i podejście do faktu inkulturacji. W Niemczech udało się to na tyle, że nie ma wielkich imigranckich gett jak we Francji czy Belgii. Nie zepchnięto ludzi do jednego zamkniętego kręgu, mówiąc "radźcie sobie".

Z drugiej strony, pracując w Duisburgu, widziałem dzielnice w pełni tureckie, w których na lokalnego burmistrza dzielnicy wybierano Turka. I te dzielnice są w miarę spokojne, ale szanuje się tam w pełni niemieckie prawo.

To jest ten niemiecki majstersztyk - nadrzędność mądrego prawa. Konieczność respektowania lokalnego prawa sprawia, że ludzie mogą różnić się kulturowo, że wychodzi im się naprzeciw (np. umożliwiając dostęp do odpowiedniego rodzaju mięsa czy specyficznie skonstruowanych toalet), ale jednocześnie wymaga się od nich bezwzględnego poszanowania prawa.

Podam prosty przykład. Pewnego razu miałem stłuczkę z turecką imigrantką. Niemiecka sędzina poczuwała się w obowiązku, by wprost powiedzieć, że to, że jestem doktorem nauk katolickich, nie stawia mnie w żaden sposób wyżej względem tej dziewczyny z Turcji. Tak jak byliśmy winni, tak też nam przyłożyła (śmiech). I koniec. Tak ma być.

Ale dlaczego Niemcy w ogóle chcieli sprowadzać tylu imigrantów?

Bo to jest opłacalne. To jest chyba główne kryterium, jakim kierują się rządzący w Niemczech. Być może dla wielu z nas brzmi to dość kontrowersyjnie - imigracja korzystna ekonomicznie? Ale w ferworze argumentów etyczno-charytatywnych nie można zapomnieć również o tym aspekcie.

Nawet 50 lat temu było ważne, by ci, którzy przybywają do Niemiec, mogli efektywnie pracować. To agencje niemieckie decydowały, kto do jakiej fabryki się nadaje. To brzmi brutalnie, ale najpierw sprawdzano, jaki masz zawód i stan zdrowia. Sprawdzano też, czy masz "inny potencjał" dla niemieckiego społeczeństwa. Kwestie ideologiczne były wtórne.

Dwa miesiące temu mieliśmy spotkanie w Warszawie z niemiecką minister ds. imigracji. Wszyscy czekaliśmy i przygotowywaliśmy pytania, czekając na nią i na to, co powie. A oto pojawiła się przed nami młoda kobieta o ciemnawej karnacji. Powiedziała, że nazywa się Aydan Özoğuz, że jest Turczynką i muzułmanką, i że jest ministrem rządu niemieckiego. Nikt nie miał żadnych pytań. Wtedy pani Özoğuz wstała i powiedziała, że wie, o co tutaj chodzi i jaki jest problem.

"Wy po prostu nie potraficie liczyć!" - wypomniała nam. "My, naród turecki, jesteśmy postrzegani w Niemczech bardzo dobrze" - dodała z dumą. - "To my razem z innymi imigrantami wypracowujemy 40 miliardów euro rocznie".

Muszę Panu powiedzieć, że powiało chłodem. No bo jak tu przeliczać ludzi na euro (czy wcześniej: na marki)? A jednak można. I myślę, że trzeba. Również w kontekście masowo wyjeżdżających z naszej ojczyzny młodych ludzi.

Oczywiście ten złożony proces przyjmowania przybyszów trzeba przeprowadzić nie tylko przeliczając zyski, ale po chrześcijańsku. Ludzi trzeba umieć zaprosić do prawdziwej, uczciwej i wymiernej współpracy.

Co to konkretnie znaczy?

Tutaj wracamy do tego magicznego słowa - "integracja". Musimy wiedzieć, jak ich zintegrować z nami, a nas - z nimi. Ściśle rzecz biorąc, jestem przekonany, że może to być konkretna korzyść dla nich i dla nas. Dla nich, będących początkowo w potrzebie, ale też dla nas - ze względu na fatalną demografię i jej skutki.

W Niemczech obcokrajowcy mają bardzo wiele udogodnień i przywilejów. Po pewnym czasie asymilacji umożliwia to w znacznym stopniu integrację. Bo nawet jeśli imigrant nie traktuje Niemiec jak swojej ojczyzny, to powoli zaczyna się czuć jak u siebie. I raz jeszcze z naciskiem powtarzam - powoli zaczyna szanować lokalne prawo, przyjmuje język, obyczaje, a może i wiarę. To ostatnie zależy już tylko od naszej postawy!

Czy w tym świetle Kościół w Polsce może się czegoś nauczyć od innych?

Pewnie. Np. mądra i systematyczna polityka migracyjna, ale też bardziej humanitarne i chrześcijańskie podejście, dotyczy także Kościołów. W Niemczech istnieje wiele instytucji kościelnych poświęconych imigrantom. Nikt w Polsce nie może zrozumieć faktu, że w każdej diecezji istnieją osobne, złożone wydziały do spraw imigrantów, na czele których stoi biskup pomocniczy. Podkreślam, w każdej diecezji.

W takim wydziale istnieją biura do spraw uchodźców, migrantów, pielgrzymów i in., gdzie monitoruje się liczbę, pochodzenie i potrzeby przybyszów, tak żeby zapewnić im dobrą opiekę duszpasterską. Władze kościelne bardzo blisko współpracują też z władzami państwowymi.

Podobne wydziały trzeba tworzyć również w naszym Kościele w Polsce. Mam nadzieję, że moja współpraca z biskupem Krzysztofem Zadarko i Radą KEP oraz z Przełożonymi w Ośrodku Migranta Fu Shenfu, pozwoli nam - powoli - kształtować świadomość nie tylko polskich katolików.

Dziękuję i szczęść Wam Boże!

*  *  *

o. dr Damian Cichy SVD - doradca naukowy Ośrodka Migranta Fu Shenfu, konsultor Rady ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek KEP.

Przyjąć przybysza - to cykl tekstów dotyczących problematyki migracji i uchodźców. Wraz z Caritas Polska przygotujemy dla czytelników DEON.pl wywiady, reportaże i opracowania związane z obecnym kryzysem migracyjnym. Chcemy, by dotarły do was opinie osób, które stykają się z migrantami od wielu lat i poświęcili im swoje życie. Chcemy, by dyskusję na temat uchodźców prowadzono na spokojnie, bez uprzedzeń i w oparciu o fakty. Aby dowiedzieć się, jak możesz wesprzeć Caritas Polska w pomocy uchodźcom, kliknij tutaj.

Przeczytaj także wywiad z koordynatorem obozu dla uchodźców, prawosławnym kapłanem z Norwegii - ojcem Chritoforosem Schuffem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polacy nie potrafią liczyć [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.