Jeszcze do niedawna niezbędnym wyposażeniem turysty było nakrycie głowy, mały plecaczek i butelka wody. Dziś ten ekwipunek już nie wystarczy. Konieczne jest posiadanie specjalnego teleskopowego wysięgnika pomagającego robić zdjęcia komórką, tak zwane selfie (ang. self ‘ja sam, własne ja’).
Ten przyrząd to absolutna konieczność, całkowita rewolucja w dziedzinie fotografii i relacji społecznych. Nie trzeba już gimnastykować się i silić się na grzecznościowe formy, prosząc o zrobienie zdjęcia. Odpada problem znajomości obcojęzycznych zwrotów. Mądrość ludowa głosi: "kto z sobą nosi, ten się nie prosi". Nosimy więc - i zdjęcia robimy.
Jednak nie chodzi o samo uwiecznienie obrazu, ale o jego zasharowanie (ang. share, ‘dzielić się, rozdzielać’).
Zdjęcie niewrzucone na fejsa to zdjęcie stracone. Nie ma w tym nic dziwnego. Przecież idea robienia fotografii zakłada udostępnianie i chwalenie się nimi. Nie po to ludzie stroili się do zdjęcia, by je potem zakopać w ciemnej szufladzie. Dziś różnica dotyczy skali.
Kiedyś zdjęcie było wydarzeniem, fotograf był niemal bogiem, a jego pracownia przypominała komnatę średniowiecznego alchemika. Poznanie tajników wywoływania obrazu na kliszy było wejściem w tajemniczy i ekskluzywny świat. Obecnie zrobienie zdjęcia nie stwarza najmniejszego problemu, a podzielenie się nim z rzeszą znajomych to kwestia jednego kliknięcia.
Wydaje się, że współczesnemu amatorowi fotografii nie trzeba tłumaczyć, jak zrobić fotkę. On potrzebuje wskazówki, co z nią potem zrobić. Ciekawą refleksję w tym względzie poczyniła Cara Joyner, pisząc tekst o tym, jakie pytania powinniśmy sobie zadać, zanim podzielimy się zdjęciem na portalu społecznościowym. Autorka proponuje pięć refleksji.
1. Czy nie szukam uznania?
Znany amerykański psycholog B.F Skinner, jeden z twórców behawioryzmu, uważał, że nasze zachowanie kształtowane jest przez tzw. wzmacnianie, czyli system kar i nagród, które wpływają na prawdopodobieństwo jego wystąpienia w przyszłości.
Za każdym razem, pisze Cara Joyner, kiedy wrzucasz zdjęcie na portal społecznościowy, śledząc jego popularność, wyrabiasz w sobie mechanizm uzależnienia od takiej formy gratyfikacji. To naprawdę silna zależność. Czujesz się doceniany, więc wracasz po więcej. W momencie, gdy będziesz odczuwał potrzebę akceptacji, wrócisz do miejsca, które ostatnio zaspokoiło twój głód. Spirala wzmacniania coraz bardziej się pogłębia.
Jaka potrzeba ukrywa się za tym mechanizmem? Zdaniem autorki może chodzić o pragnienie wspólnoty lub potrzebę rozwiązania konfliktów emocjonalnych z bliskimi osobami. Cara Joyner sugeruje, by w momencie, w którym odkryjemy, że nasze samopoczucie uzależnione jest od uznania innych osób w przestrzeni wirtualnej, poszukać zdrowszych rozwiązań w realnym świecie.
2. Czy się nie przechwalam?
Bez wątpienia udostępnianiu zdjęć towarzyszą emocje i spora dawka popisu.
Autorka artykułu przywołuje św. Pawła, dla którego miłość nigdy "nie szuka poklasku, nie unosi się pychą". Jej zdaniem nasz post w Internecie nigdy nie jest "tylko fotką" lub "tylko wpisem". To okazja do kochania drugiego, tak by można było w tym dostrzec Jezusa.
Cara Joyner zachęca nas do krótkiego rachunku sumienia nad naszymi motywacjami aktywności na portalach społecznościowych.
3. Czy nie ma we mnie zgorzknienia?
Szukasz w życiu czegoś "więcej"? Jeśli tak, to przygotuj się, by usunąć się w bok - radzi Cara Joyner. Nic, co przeczytasz, napiszesz lub zobaczysz w przestrzeni wirtualnej, nie da ci rozwiązania.
Zamiast tego zapytaj się o źródło swojego niezadowolenia i zgorzknienia. Aktywność w mediach społecznościowych w takim stanie sprawi, że wszystko, co tam znajdziesz, będziesz widzieć w czarnych barwach. Życie innych ludzi wyda ci się po wielokroć atrakcyjniejsze i szczęśliwsze od twojego.
Autorka radzi, by w takich sytuacjach przypominać sobie, że życie innych ludzi nosi tyle samo normalności i niezwykłości co nasze. Jeśli mamy z tym problem, to zdaniem Cary Joyner powinniśmy zrobić sobie przerwę, deaktywując na kilka miesięcy nasze konta na portalach społecznościowych.
Wszystko po to, by stworzyć przestrzeń do znalezienia konstruktywnych odpowiedzi na nasze poszukiwania. Przestań szukać w wirtualnej rzeczywistości rozwiązań twoich realnych problemów - apeluje autorka.
4. Czy jest to intymna chwila?
Gdy mój mały synek, pisze Joyner, wspina się na moje kolana, nie oczekuje ode mnie, bym zrobiła mu zdjęcie i wrzuciła je na fejsa. Nie dba o to, kto pomyśli, że jest słodkim bobaskiem, a kto nie. Oczekuje ode mnie, bym go po prostu przytuliła i z nim była. Czując jego miękkie policzki i delikatne rączki, śledząc śmiejące się oczka.
Gdy przerywamy obiad ze znajomymi, by zrobić szybką "focię" i wrzucić ją do sieci, zapraszamy do naszej intymnej atmosfery tysiące postronnych ludzi. Coś, co było, jak nazywa to Joyner, świętą przestrzenią, zostaje zburzone. Tracimy okazję do stworzenia jakiejś wyjątkowej więzi, która mogłaby powstać bez tego całego udostępniania i lajkowania.
Nie każda wyjątkowa chwila musi być upubliczniana. W rzeczywistości momenty najbardziej radosne należą do intymnej przestrzeni.
5. Czy jest w tym życzliwość?
Wracając do św. Pawła i jego opisu miłości - Apostoł Narodów przypomina, że "miłość cierpliwa jest i życzliwa".
Dzisiejsza kultura przekonuje nas, że mamy prawo do swobodnego wyrażania opinii, nieskrępowanego komentowania wszystkiego i wszystkich, nie zwracając przy tym uwagi na skutki. Zastąpiliśmy bezpośrednią konfrontację anonimowymi komentarzami i złośliwymi grafikami.
Jak zauważa Cara Joyner, dziś swobodnie piszemy ostre uwagi pod adresem znanych ludzi, nigdy ich nie spotkawszy, odbierając im możliwość bronienia się przed stawianymi zarzutami.
Chowamy się za bezpiecznym murem, rzucając przed siebie granaty, nie zważając, jakie szkody one poczynią. Nie bierzemy odpowiedzialności za nasze słowa, zaznacza autorka. Jezus zapowiedział, że świat pozna jego uczniów po tym, jak się miłują. Jaką wiadomość wysyłamy światu naszą aktywnością w sieci?
Media społecznościowe to wielka przestrzeń, w której może wydarzyć się wiele dobrego. Niestety zbyt często jest ona miejscem nierozważnych i krzywdzących treści.
Pewnie nigdy nie uda się ich całkowicie zlikwidować. Możliwe jest jednak, bym ja i ty już dzisiaj, kierując się przywołanymi pytaniami, w bardziej odpowiedzialny sposób oswajał tę rzeczywistość. Powodzenia.
Jarosław Mikuczewski SJ - redaktor DEON.pl
Skomentuj artykuł