Po obejrzeniu "Kleru" nikt z Kościoła nie odejdzie. Jestem wdzięczny za to, że takie filmy powstają
Nie wierzę księżom, którzy zza swoich klawiatur piszą o tym, że są prześladowani, po czym wsiadają w samochody i jadą na lotnisko, by stamtąd odlecieć na wakacje w ciepłych krajach, wcześniej skrupulatnie rozliczając każdy dzień swojego urlopu, bo po ciężkiej kapłańskiej pracy w ciągu roku należy się odpoczynek.
My, księża w Polsce, mamy się dobrze. Otaczamy się ludźmi, którzy nas kochają, a nierzadko podziwiają. Niczego nam nie brakuje. System, w którym żyjemy, daje nam - pomimo wszystko - całkiem spokojne życie. Tak, robimy mnóstwo dobrych rzeczy, o wielu z nas świat nigdy nie usłyszy, ale w lokalnych społecznościach mamy uznanie ludzi, ich wdzięczność i wszystko to, co potrzebne do życia. Jasne, są wśród nas tacy, którzy żyją na granicy biedy, ale po pierwsze to wyjątki, po drugie od dawna zadaję sobie pytanie: a co z naszą solidarnością kapłańską, którą lubimy celebrować w innych kontekstach?
Już jako młodzi ludzie czytaliśmy w szkole utwór z XVIII wieku napisany przez arcybiskupa Krasickiego, opowiadający o przywarach mnichów katolickich. "Kler" to nic nowego, to współczesna wersja "Monachomachii" sprzed wieków, tyle że nie napisana groteskowym humorem, ale bardzo przykrym dramatem, dramatycznym o tyle, że minęło tak wiele lat, a takie utwory ciągle znajdują w realnym życiu konkretne inspiracje.
Ks. Andrzej Luter: nikt jeszcze filmu nie widział, a już wiadomo wszystko>>
Nie, nie jestem apologetą filmu Smarzowskiego, raczej kimś, kto od dawna mówi, że musimy się - duchowni - realnie nawracać. Zmieniać naszą mentalność, nasze działanie, sposób życia. Ciągle jesteśmy bardzo klechowscy, myślimy o sobie, a później dopiero o misji.
Bardzo lubimy używać, mówiąc o swojej codziennej robocie, słowa "posługa", ale równie chętnie bierzemy za nią pieniądze. Bardzo lubimy mówić o naszym opuszczeniu wszystkiego, poświęceniu się, ale chętnie korzystamy z naszych znajomości u lekarza, w urzędach i wszędzie tam, gdzie można zaoszczędzić parę groszy dla siebie.
Kiedy pojawiają się takie obrazy jak "Kler", to zachowujemy się skandalicznie i krzyczymy: a spróbujcie taki film zrobić o innych profesjach albo o innych religiach. Nawet nie reflektujemy nad tym, że w ten sposób życzymy innym źle. Oceniamy ich - nie wprost - mówiąc: u nich jest źle, a nawet gorzej. Po drugie z góry osądzamy całe środowisko, a przecież tak mocno przeciw temu protestujemy. I znów Ewangelia idzie w kąt. Nie lubimy ludzi i nie życzymy im dobrze.
Chętnie mówimy o prześladowaniach Kościoła, a dokładnie mamy na myśli nas - księży. Prawda to, jesteśmy prześladowani, wytykani palcami, jednak nie ze względu na Pana Jezusa (a o to idzie w Ewangelii), ale ze względu na to, że ludzie mają dość naszych grzechów.
Oburzamy się na obrazy takie jak "Kler", ale nie oburzamy się na to, kiedy jeden z nas chce wydrzeć kolejne miliony (i je dostaje). Od razu usprawiedliwiamy to sobie prowadzeniem kolejnej misji, pytanie, czy rzeczywiście koniecznej?
Zablokowano premierę "Kleru" w kolejnym polskim mieście. Jaka jest przyczyna?>>
Nie, po obejrzeniu filmu nikt od Kościoła - przez sam film - nie odejdzie. Co najwyżej zdobędzie się na odwagę nazwania tego, co od dawna widzi i obserwuje. I jeśli ktoś z Kościoła odejdzie, to przez grzech tego Kościoła. Grzech pychy, która wcale nie chce naśladować Pana Jezusa w uniżeniu, ale ciągle chce być w glorii i splendorze. Ludzie życzliwi nam - zostaną, ale rzecz w tym, żeby nie tylko oni zostali, ale w tym, by dać takie świadectwo, by nieżyczliwi nam do Kościoła przyszli.
Jestem wdzięczny za to, że takie filmy powstają, bo one mi pokazują, że grozi mi wielkie niebezpieczeństwo, że sposób życia, jaki wybrałem, może mnie łatwo doprowadzić do deprawacji, do robienia wielkiego zła, zasłaniając się Bogiem i wielką ideologią prześladowań.
Nie wierzę księżom, którzy zza swoich klawiatur piszą o tym, że są prześladowani, po czym wsiadają w samochody i jadą na lotnisko, by stamtąd odlecieć na wakacje w ciepłych krajach, wcześniej skrupulatnie rozliczając każdy dzień swojego urlopu, bo po ciężkiej kapłańskiej pracy w ciągu roku (nie licząc wolnych dni, w międzyczasie) należy się odpoczynek. Dla mnie prześladowanymi są ci, którzy od lat nie mają urlopu, a jeśli go mają, to w tym czasie robią remonty dla swoich dzieci, jadą na sezonówki za granicę, by podreperować budżet domowy. Prześladowanymi są ci, którzy przychodzą prosić o pieniądze na chleb, leki czy czajnik, który się spalił…
Niektórzy mówią, że "Kler" jest jednym z powodów, dla których ludzie jeszcze bardziej znienawidzą księży. Serio? A jak w takim razie skomentować wiadomości, które dostałem od ludzi wierzących (sic!): "Jak Ci Kościół Nasza Matka nie pasuje to Łysy Tumanie ściągnij koloratkę, przestań wypisywać te bzdury, którymi karmisz ludzi od lat i wypierdalaj do normalnej roboty!!! Może po kilku latach zmądrzejesz" i "Życzę ci miłej śmierci kur… jeb…". Nigdy żaden niewierzący nie upokorzył mnie tak, jak notorycznie robią to ludzie wierzący.
Nie cierpimy filmu Smarzowskiego, bo on w przerysowany sposób mówi nam: jesteście hipokrytami. Mówicie piękne kazania o miłości, a sami często padacie, i udajecie, że jest dobrze. Nie cierpimy tego filmu, bo gdybyśmy wzięli go na osobistą modlitwę, doszlibyśmy do wniosku, że trzeba nam się modlić, tyle że nie za reżysera, ale o nasze nawrócenie. O zmianę naszego życia, tak radykalną, by nikt nie musiał takich filmów kręcić. Łatwo zrobić krucjatę modlitwy przeciw Smarzowskiemu. Każdy ksiądz znajdzie przynajmniej kilkanaście osób, które z nim staną na takim czy innym rynku. Tylko że to nie on, ale my musimy się zmienić.
Grzegorz Kramer SJ jest proboszczem w Opolu, współautorem książki "Łobuzy. Grzesznicy mile widziani". Tekst pochodzi z bloga grzegorzkramer.pl
Skomentuj artykuł