"To może być koronny dowód w sprawie ks. Jankowskiego". Przyszedł czas na wysłuchanie ofiar?
O innych ofiarach ks. Jankowskiego oraz o zmianie w postrzeganiu ofiar pedofilii w Kościele mówi Joanna Podsadecka, autorka książki "Sztuka czułości", w której pojawia się świadectwo Barbary molestowanej w dzieciństwie przez dawnego kapelana "Solidarności".
- Barbara Borowiecka zdecydowała się opowiedzieć mi historię swojej przemiany, która dokonała się dzięki ks. Kaczkowskiemu. O tym jest "Sztuka czułości" - mówi w wywiadzie dla wp.pl Joanna Podsadecka. Wcześniej opublikowała na ten temat specjalne oświadczenie.
Jak wyjaśnia autorka, z jednej strony nie podała nazwiska oprawcy swojej rozmówczyni, aby ją chronić i uszanować jej decyzję. - Basia przekonywała mnie, że wszyscy będą chcieli zamieść ten temat pod dywan, że ofiary obchodzą niewiele osób, że prałat Jankowski był zbyt znaczącą postacią. Ona była przekonana, że nawet jak ujawni się jego nazwisko w tym kontekście, to nic nie zmieni. Jest zaskoczona reakcją ludzi na ulicach, w internecie. Tym, że stają w jej obronie - mówi Podsadecka.
Rodzina księdza Jankowskiego chce pozwać "Gazetę Wyborczą" za zarzuty o pedofilię >>
Autorka "Sztuki czułości" wskazuje również, że choć dla niej świadectwo Borowieckiej było "bardzo wiarygodne", to rzeczywiście "stałym elementem obrony sprawców molestowania i pedofilii" jest dyskredytowanie ofiar: - Głosy znieważające ofiary, które zdecydowały się mówić, zawsze będą się pojawiać, szczególnie z bliskiego otoczenia oskarżonego. Ale klimat do wyjaśniania historii jest lepszy niż dawniej - kiedyś ofiary pedofilów po prostu lekceważono. Teraz pod pomnikiem w Gdańsku ludzie, którzy przecież nie znają tych pokrzywdzonych, upominają się o prawdę i zadośćuczynienie, a nawet o pomnik dla ofiar pedofilii.
Jak przyznaje Podsadecka, oczekuje ona, by hierarchowie Kościoła katolickiego wykazali się dobrą wolą i wysłuchali ofiary: - Ten temat "nie przyschnie", jak słusznie zauważył prezydent Adamowicz.
Autorka ujawniła również, że koleżanka Barbary Borowieckiej, również ofiara ks. Jankowskiego, może zdecydować się na opowiedzenie swojego świadectwa: - To może być koronny dowód w sprawie ks. Jankowskiego - przyznaje Podsadecka.
Sprawa Barbary Borowieckiej ponownie ujrzała światło dzienne, gdy została opisane w reportażu w "Dużym Formacie". Wcześniej jednak jej historię opisała Podsadecka, która skupiła się jednak na pozytywnej roli, jaką odegrał w życiu ofiary ks. Jan Kaczkowski.
- Wzbudził jej zaufanie i potrafił ją przekonać, by opowiedziała mu o swoim życiu. W końcu zdecydowała się na to, zrzuciła ten ciężar - w czasie spowiedzi Jan płakał razem z nią - i to była rewolucja w jej życiu - wspomina w wywiadzie dla wp.pl autorka "Sztuki Czułości".
Wskazując na czyste intencje Borowieckiej, Podsadecka argumentuje, że "nasza książka, w której pojawia się dokładny opis działań ks. Jankowskiego, ale nie pada jego nazwisko (Basia o to nie walczyła), jest dowodem na to, że to nie jest kobieta, która dąży do zemsty. Ona chce pomóc innym ofiarom. Takim, które nie miały szczęścia trafić na księdza w typie Jana Kaczkowskiego".
Świadectwo Borowieckiej można w całości przeczytać w książce "Sztuka czułości" autorstwa Joanny Podsadeckiej.
Tutaj publikujemy krótki fragment:
W pobliżu naszego bloku stał kościół, a obok niego salka katechetyczna. Ja na religię nie chodziłam, po prostu rodzice mnie nie zapisali. Była druga połowa lat 60., miałam trochę ponad 10 lat, kiedy na naszym podwórku zaczął się często pojawiać trzydziestoparoletni ksiądz, który rozpoczął pracę w parafii nieopodal. Gdyby ktoś go obserwował z zewnątrz, to pewnie by się dziwił, bo gdy wchodził na podwórko, wszystkie dzieci - dziewczynki i chłopcy - rozbiegały się po kątach, uciekały.
Interesowały go dzieci od ośmiu do kilkunastu lat. Jak miał kogoś upodobanego, to zaciągał go na strych albo do piwnicy, a nawet szukał go po piwnicach (a były rozległe, poniemieckie), gdy ten przed nim uciekł. Niekiedy we dwoje czy troje chowaliśmy się przed nim w kotłowni za stosami węgla. Nie rozmawialiśmy wtedy o tym, dlaczego tak się dzieje. Byliśmy dziećmi, jeszcze tylu rzeczy nie rozumieliśmy…
Kiedy córka sąsiadki, młodsza ode mnie, powiedziała rodzicom, wymieniając jego nazwisko, że on jej robi krzywdę, dostała od nich straszne baty za to, że opowiada takie rzeczy o księżach. To była katolicka rodzina, tam nie można było o księżach mówić źle. Poza tym w tamtych czasach dzieciom się nie wierzyło. Miały zamknąć się, odrabiać lekcje i tyle. Ja nikomu wtedy nie mówiłam, co się działo, wstydziłam się.
Gdy mnie zaciągnął po raz pierwszy, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wykorzystał mnie seksualnie. Wtedy nawet nie wiedziałam, że to się tak nazywa.
Starał się doprowadzić do stosunku, obleśnie się ocierał, obmacywał, próbował całować. Bywało, że zakradał się na klatkę przed moim wyjściem do szkoły. Wystarczyło mu, że będzie miał wytrysk na moje ubranie. Potem wychodziłam do szkoły brudna, wściekła i przerażona.
(...)
Moja przyjaciółka (ta, która powiedziała rodzicom, że była gwałcona, a oni jej nie uwierzyli), kiedy dowiedziała się, że jest z tym księdzem w ciąży, popełniła samobójstwo. Zostawiła list. Napisała w nim, że to, co powiedziała, było prawdą, i że nie urodzi dziecka osoby, która ją gwałciła. Podała tam nazwisko księdza. Dopiero wtedy doszło do rodziców, że nie kłamała. Z tego, co wiem, długo sobie nie mogli wybaczyć.
Druga z moich koleżanek z podwórka jako 15-latka urodziła jego dziecko, syna. Matka jej zabroniła usunąć ciążę, nie uwierzyła też, że to sprawka księdza. Uważała, że jej córka się z kimś puściła. Ta koleżanka nigdy nie ułożyła sobie życia, nie weszła w żaden związek, nie miała więcej dzieci. Spotkałam ją przypadkiem w latach 80., gdy przyleciałam do Gdańska z córkami. Szła z tym swoim synem, który wyglądał jak klon naszego oprawcy… Patrzyłam na niego i ciarki mnie przechodziły.
Poszłyśmy na kawę. Powiedziała: "Wiem, co myślisz. Od narodzin tego dziecka serce mi mówi, że powinnam je kochać, a ja w nim wciąż widzę kogoś, kto mnie gwałcił. Dzień w dzień jego twarz przypomina mi, co przeszłam". Płakała. Nigdy potem nie widziałam jej uśmiechniętej, zawsze miała wyraz twarzy pełen żalu.
Nie da się opisać, co czuję, gdy słyszę dziś o księdzu, który dla wielu pozostaje bohaterem…
Kiedy opowiedziałam o tej traumie Janowi, podziękował mi za zaufanie i przyznał, że nie dziwi się mojemu stosunkowi do kleru. Wyjaśniłam, że nie odeszłam od Boga, odeszłam od Kościoła. Zależało mi, żeby to wiedział.
* * *
Skomentuj artykuł