Bo prorocy są niewygodni

Bo prorocy są niewygodni
(fot. © Mazur/catholicnews.org.uk)

Zabójca strzelił z samochodu, który zatrzymał się przed kaplicą. Kula trafiła w serce Romero, zabijając go na miejscu. Tylko dwóch biskupów zginęło wcześniej podczas mszy: św. Stanisław i św. Tomasz Becket.

Oscar Romero właśnie kończył kazanie. Był 24 marca 1980 r., godzina 6.30. Arcybiskup San Salvador odprawiał mszę w intencji matki przyjaciela w kaplicy szpitala onkologicznego. Mówił: "Nikt nie umiera na wieki. A ci, którzy swe zadanie spełnili z głęboką wiarą, nadzieją i miłością, otrzymają koronę chwały. W tym duchu módlmy się za panią Saritę i za nas samych". Wtedy gruchnął strzał i rozległ się pisk opon.

DEON.PL POLECA

Zabójca strzelił z okna samochodu, który zatrzymał się przed kaplicą, i po zamachu natychmiast odjechał. Kula trafiła w serce Romero, zabijając go na miejscu. Historia znała dotychczas tylko dwa przypadki biskupów zamordowanych podczas odprawiania mszy: św. Stanisława i św. Tomasza Becketa.

W pierwszych dniach lutego 2015 r. światowe agencje podały, że papież Franciszek upoważnił Kongregację Spraw Kanonizacyjnych do opublikowania dekretu o męczeństwie abp. Oscara Romero. Oznacza to "krótką ścieżkę" do jego beatyfikacji, ponieważ w procesie męczennika nie jest wymagany udokumentowany cud za jego wstawiennictwem. Trafia on na ołtarze zaraz po zatwierdzeniu dekretu o śmierci za wiarę.

Nie zabijaj

Metropolię San Salvador (stolicy Salwadoru) Oscar Romero objął w 1977 r. ze względu na swoją... bezbarwność. W kraju od wielu lat trwała krwawa wojna domowa między lewicową partyzantką a prawicowym (właściwie - feudalnym, bo działającym w interesie wielkich właścicieli ziemskich), niezwykle brutalnym reżimem.

Zarówno Watykan, jak i pozostali salwadorscy biskupi i rząd zgadzali się co do tego, że Romero będzie "bezpieczny" i "grzeczny". Wykształcony w Rzymie, miał opinię niebudzącego kontrowersji, niezbyt śmiałego, skupionego na pracy duszpasterskiej i przede wszystkim - zupełnie nieinteresującego się polityką.

Jako biskup diecezji Santiago de Maria stale przypominał księżom angażującym się w pomoc prześladowanym chłopom, że ich obowiązkiem jest "przede wszystkim głoszenie Słowa Bożego".

Kilkanaście dni po ingresie Romero doszło do wydarzenia, które zmieniło arcybiskupa w innego człowieka. 12 marca 1977 r. ks. Rutilio Grande SJ, jego przyjaciel, teolog wyzwolenia i obrońca praw człowieka, jechał samochodem do kościoła parafialnego, by odprawić wieczorną mszę.

Nagle zaterkotał ukryty za zakrętem karabin maszynowy. Ks. Grande i dwójka pasażerów zginęli, zmasakrowani pociskami. Jezuita, który zasłynął stwierdzeniem, że psy właścicieli ziemskich jedzą lepiej niż dzieci pracujących na ich polach wieśniaków, od dawna był prześladowany przez służby bezpieczeństwa.

Wstrząśnięty bestialskim zamordowaniem przyjaciela abp Romero domagał się od władz śledztwa - którego nikt na serio nie zamierzał prowadzić. Decyzją arcybiskupa w najbliższą niedzielę po śmierci ks. Grande w całym kraju odbyła się tylko jedna msza: w stołecznej katedrze. Przybyło na nią 100 tys. ludzi. Władze przekonały się, że Romero ma Salwadorczyków po swojej stronie.

Szok wywołany śmiercią przyjaciela sprawił, że arcybiskup zaczął dostrzegać - a może zechciał wreszcie dostrzec - co się dzieje w Salwadorze. Wyłamując się z niepisanej tradycji, odmówił uczestnictwa w inauguracji prezydentury generała Carlosa Humberta Romero, co stanowiło policzek dla junty, przyzwyczajonej do uległości katolickich hierarchów. Napisał też list do prezydenta USA Jimmy’ego Cartera, w którym ubolewał, że ten, mimo iż mieni się człowiekiem wierzącym, wspiera finansowo salwadorski reżim.

W kazaniach Romero regularnie łajał rządzących za brak reform mogących ulżyć doli chłopów, zubożałych i prześladowanych przez właścicieli ziemskich. Głośno mówił o przestępstwach dokonywanych przez rządowe szwadrony śmierci.

"Kościół będzie piętnował wszelki gwałt zadany godności człowieka: masakry, przypadki zaginionych bez wieści, tortury, bezprawne aresztowania, konfiskaty mienia, wszystkie przerażające formy zbrodni i przemocy, które są wyrazem grzechu, to znaczy nieprawdy o człowieku" - zapowiadał.

Gromadził dokumentację na temat bestialstw wojsk rządowych. Wystawiało to jego samego, a także współpracujących z nim duchownych na śmiertelne niebezpieczeństwo. Ludzie Kościoła, którzy nie zachowywali się wobec władz jak lennicy, byli porywani, więzieni, torturowani, zmuszani do ucieczki za granicę.

Romero miał tego świadomość. W swoim radykalizmie podobno kiedyś powiedział, że "byłoby czymś smutnym, gdyby w czasie, kiedy ginie tylu chłopów, nie został zamordowany żaden ksiądz". Sam był stale lżony w zależnych od władz mediach i oskarżany o wspieranie komunistycznej partyzantki.

"Arcybiskup dawał ludowi nadzieję w czasie, kiedy nie było nadziei - mówił o Romero jego były doradca, jezuita ks. Jon Sobrino. - Do chwili, gdy podniósł głos, naród salwadorski nie wierzył, że usłyszenie prawdy jest możliwe. Kochał lud, dla tej miłości narażał nawet instytucję Kościoła".

Któregoś dnia kilku umundurowanych mężczyzn obezwładniło Romero, po czym na jego oczach sprofanowali kościół, strzelając do ołtarza, rozsypując i depcząc konsekrowane hostie. W kazaniu wygłoszonym na dzień przed śmiercią arcybiskup tak zwrócił się do żołnierzy: "Bracia, jesteście z tego samego ludu, co my. Zabijacie waszych braci wieśniaków. Człowiek może wam kazać zabijać, ale więcej dla was musi znaczyć prawo Boże, które mówi: nie zabijaj". W ten sposób wydał na siebie wyrok śmierci. Junta prawdopodobnie odczytała te słowa jako wezwanie żołnierzy do wypowiadania posłuszeństwa dowódcom.

Samotny wśród swoich

Za arcybiskupem Romero bynajmniej nie stali murem pozostali członkowie episkopatu. Kiedy w 1978 r. wydał list pasterski potępiający powszechną przemoc i ciepło wyrażający się o ruchach ludowych (ale nie o partyzantach!), czterech innych biskupów wydało własny list, krytykujący owe ruchy.

Romero przeciwko sobie miał także nuncjusza apostolskiego abp. Emanuela Geradę, który konsekwentnie oczerniał arcybiskupa San Salvadoru w Watykanie. Przedstawiał go jako zaangażowanego politycznie zwolennika teologii wyzwolenia, który wywołuje niepokoje społeczne i dzieli biskupów. Trudno było znaleźć argumenty bardziej dyskredytujące w oczach Jana Pawła II. Arcybiskupowi groziło nawet przez pewien czas usunięcie w cień przez administratora wyznaczonego przez Stolicę Apostolską, który miałby sprawować realne rządy w archidiecezji.

Romero podejrzewał, że to z powodu niekorzystnych ocen nuncjusza Gerady był dość chłodno przyjmowany przez papieża podczas audiencji w Watykanie. W 1979 r. arcybiskup przywiózł ze sobą dokumenty dowodzące zbrodni reżimu w Salwadorze. Papież zalecił mu jednak ostrożność i "umiarkowanie w ocenie konkretnych sytuacji". Przestrzegł, że "w ferowaniu oskarżeń istnieje niebezpieczeństwo błędów" i nie zalecał kontynuowania "ostrego kursu".

Jan Paweł II i Romero spotkali się ponownie rok później. Arcybiskup usłyszał, że powinien mieć na uwadze, iż "wyrównywanie rachunków przez lewicowy front ludowy może być także niekorzystne dla Kościoła" (Romero zawsze bolało zestawianie ruchów ludowych z partyzantką komunistyczną). Warto jednak zaznaczyć, że według nowszych opracowań historycznych na temat stosunków arcybiskupa Romero z Janem Pawłem II, ich drugie spotkanie było znacznie cieplejsze, a papież zapewnił go o swoim wsparciu.

Pasterz czy polityk

Po zamachu szybko wzrastał kult arcybiskupa, donoszono nawet o uzdrowieniach za jego wstawiennictwem. Jednak przez wiele lat władze kościelne nie podjęły żadnych wysiłków w kierunku beatyfikacji. Następca Romero na metropolii abp Arturo Rivera (notabene: przyjaciel zabitego) nie pozwolił nawet upamiętnić tablicą miejsca śmierci arcybiskupa, a dopiero w 1986 r. udzielił zgody na procesję w rocznicę śmierci Romero.

Skąd taka powściągliwość? Abp Rivera tłumaczył to tak: "Problemem jest to, że nazwisko Romero wciąż jest wykorzystywane przez niektórych ludzi do celów politycznych. Mamy na lewicy różne grupy mówiące, że był męczennikiem za ich konkretne cele, a to sprawia, że trudniej wykazać, iż był męczennikiem za Kościół". Niemniej Rivera na wszelki wypadek gromadził dokumenty na temat życia i kultu Romero.

Wiele świadectw wskazuje, że to sam Jan Paweł II hamował rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego salwadorskiego hierarchy. Nie chodziło o niechęć do Romero, ale o to, by zapobiec upolitycznieniu jego postaci. Papież chciał zaczekać, aż skończy się wojna domowa - żeby wizerunki nowego świętego nie znalazły się na partyzanckich sztandarach.

Oczywiście ktoś, kto chciałby je tam umieścić, musiałby zafałszować pamięć o  arcybiskupie. Romero krytykował bowiem wszelkie przejawy niesprawiedliwości, bez względu na systemy polityczne je wywołujące. Kapitalizm gromił za czynienie człowieka przedmiotem wyzysku, a komunizm - za zniewalanie człowieka przez dyktaturę materialistyczną.

Salwadorski ksiądz Ricardo Urioste, który znał abp. Romero, tak opowiadał o nim w 1987 r. amerykańskiemu dziennikarzowi Kennethowi Woodwardowi: "Niektórzy ludzie mówią, że był manipulowany. Jestem przekonany, że ani publicznie, ani prywatnie nie powiedział nic, o czym najpierw nie porozmawiałby z Bogiem. Był manipulowany tylko przez Boga".

"Łaska, na którą nie zasługuję"

Na dwa dni przed śmiercią abp. Romero udzielił wywiadu, w którym przyznał: "Często grożono mi śmiercią (...) Jeśli spełnią swoje groźby, od tej chwili ofiaruję moją krew Bogu za odkupienie i zmartwychwstanie Salwadoru. Uważam, że męczeństwo jest łaską od Boga, na którą nie zasługuję. Ale jeśli Bóg przyjmie ofiarę mojego życia, niech moja krew stanie się nasieniem wolności i znakiem, że nadzieja wkrótce stanie się rzeczywistością".

Tak jak śmierć ks. Grande odmieniła myślenie Romero, tak zabójstwo tego ostatniego wpłynęło na Jana Pawła II. W 1982 r. nazwał zamordowanego arcybiskupa "gorliwym pasterzem, który życie oddał za Kościół i za swój ukochany naród". A w 1983 r. udał się w pielgrzymkę do Salwadoru i wbrew miejscowym biskupom postanowił pomodlić się przy grobie Romero.

Organizator podróży papieskich kard. Roberto Tucci tak wspominał to wydarzenie: "gdy dotarliśmy przed katedrę, (...) abp Rivera powiedział, że władze zakazały odwiedzin - istotnie drzwi były zamknięte - ale papież był nieugięty. Powiedział, żeby poszukano klucza i otworzono drzwi. Czekaliśmy jakiś czas. Na placu nie było żywego ducha, ponieważ został opróżniony przez policję".

Inny świadek wydarzenia, ks. Bartolomeo Sorge z "La Civilta Cattolica", dodał, że kiedy papieżowi udało się wreszcie dostać do środka, "rzucił się na kolana (...), z ramionami symbolicznie obejmującymi cały Kościół. Jak sam to później wyjaśnił, chciał uwolnić heroiczną ofiarę pasterza od ideologicznych instrumentalizacji". Podobno podczas tej pielgrzymki papież często powtarzał słowa: "Romero jest nasz".

Za co zginął Romero?

"Był niewygodnym świętym, bo prorocy są niewygodni" - tak powiedział niedawno o Romero obecny biskup pomocniczy San Salvador Gregorio Rosa Chávez. Proces beatyfikacyjny abp. Romero na szczeblu diecezjalnym ostatecznie uruchomiono w 1993 r., trzynaście lat po zamachu.

W ciągu czterech lat trybunał zbadał życie i wszystkie rękopisy arcybiskupa, przesłuchał świadków. Następnie akta sprawy wysłano do Watykanu, gdzie pracę podjęła Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych. Główne pytanie, na które teologowie musieli znaleźć odpowiedź, brzmiało: czy Romero na pewno zginął za wiarę, czy może raczej za zaangażowanie na rzecz idei politycznej. (Ten sam problem pojawił się podczas procesu beatyfikacyjnego ks. Jerzego Popiełuszki).

Kard. José Saraiva Martins, prefekt Kongregacji, w jednym z wywiadów stwierdził nawet, że pragnąc dokładnie wyjaśnić motyw zbrodni, najlepiej by było... przesłuchać mordercę.

Tymczasem śledztwo aż do dziś nie przyniosło żadnego rezultatu. Znany jest jedynie raport Komisji Prawdy badającej zbrodnie okresu wojny domowej, z którego wynika, że w zorganizowaniu zamachu maczał palce Roberto D’Aubuisson, oficer wywiadu, jeden z ważnych polityków okresu rządów junty, odpowiedzialny za śmierć setek ludzi (zmarł w 1992 r.).

Z kolei amerykańscy obrońcy praw człowieka oskarżyli o udział w morderstwie innego salwadorskiego polityka Alvaro Savarię. Nie odbył się jednak żaden proces, który by wskazał i ukarał winnych śmierci Oscara Romero.

W 2007 r. na temat abp Romero niespodziewanie wypowiedział się papież Benedykt XVI. Nazwał go "wielkim świadkiem wiary", który "zasługuje na beatyfikację". Podkreślił też, że arcybiskup "był wolny od wypaczeń ideologicznych występujących u tych, którzy próbują upodobnić się do niego ze względów politycznych".

Jeśli wierzyć doniesieniom watykanistów, na prośbę Benedykta XVI przyspieszono proces. Po kilku latach prac, w styczniu 2015 r. kolegium teologów Kongregacji jednogłośnie ogłosiło: abp Oscar Romero został zamordowany "in odium fidei" - czyli ze względu na nienawiść do wiary, jaką żywili jego zabójcy.        

*  *  *  

Współcześnie abp. Romero jest otoczony w Salwadorze niemalże oficjalnym kultem państwowym. Urzędujący w latach 2009-14 prezydent Mauricio Funes nazywał go "duchowym przewodnikiem narodu". Wcześniej prosił rodzinę hierarchy i Kościół o wybaczenie za niewyjaśnione do dziś morderstwo.

W 2014 r. parlament Salwadoru przegłosował, by jedyny międzynarodowy port lotniczy w kraju nosił imię Romero (znajduje się tam wielki mural przedstawiający arcybiskupa). Funes nadał też imię Romero salonowi honorowemu Pałacu Prezydenckiego. Obecny prezydent Salvador Sánchez Céren wspólnie z ministrem spraw zagranicznych publicznie wyraził radość z decyzji papieża Franciszka o ogłoszeniu dekretu nt. męczeństwa Romero.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Bo prorocy są niewygodni
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.