4 wspomnienia o Lechu Kaczyńskim
Dwa lata temu, przez pierwsze dni po katastrofie, myślałem, że coś się w nas zmienia, że to będzie data przełomowa, że zaczniemy się pięknie różnić, a nie naskakiwać na siebie jak stada wściekłych psów. Niestety bardzo szybko okazało się, że tak nie będzie.
Katastrofa smoleńska jest i pewnie przez najbliższe lata będzie jedną z głównych osi sporów i podziałów w Polsce. Jedni uważają, że wszystko jest już jasne i nic wyjaśniać nie trzeba, drudzy przeciwnie, mówią o zdradzie, zamachu i spisku. Dziś, dwa lata po katastrofie, jest więcej niż pewne, że jeszcze długo, jeśli w ogóle, nie poznamy całej prawdy o tym, co wydarzyło się tamtego 10 kwietnia w Smoleńsku. Nie wyjaśnimy tego my, uwikłani w wielki narodowy spór, z pewnością nie pomogą nam w tym Rosjanie. Wrak TU-154M w dalszym ciągu będzie niszczał pod smoleńskim niebem.
Dlatego dziś nie o katastrofie myślę przede wszystkim, ale o nadziei. Wszyscy doskonale pamiętamy atmosferę, jaka panowała w naszym kraju w pierwszych dniach po katastrofie, po śmierci prezydenta. W mediach zobaczyliśmy nagle zupełnie inny obraz Lecha Kaczyńskiego. Dziennikarze zapomnieli na chwilę o jego wadach, a zaczęli dostrzegać zalety. Po katastrofie przez jakiś czas było inaczej. Dziś chciałbym na chwilę wrócić do tamtej atmosfery - tym bardziej, że ona dla mnie swój początek miała już w 2005 roku.
2005 - Nadzieja na zmiany
Byłem wtedy jeszcze w liceum, ale już mocno interesowałem się polityką. To był czas po aferze Rywina. Lewica była skompromitowana. Tak jak większość Polaków miałem nadzieję na fundamentalne zmiany w Polsce. Naiwnie wierzyłem, że powstanie koalicja PO-PiS. Liczyłem, że po wyborach będziemy mieć premiera z Krakowa (Jana Rokitę) i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tak. To był okres oczekiwania na radykalne reformy, okres nadziei na lepszą Polskę.
2007 - Radość kibica
Jestem fanem piłki nożnej. Gdy usłyszałem po raz pierwszy, że jest pomysł, by zorganizować EURO 2012 w naszym kraju, nie bardzo wierzyłem, że może się to udać. Mieliśmy przecież bardzo poważnych kontrkandydatów - z Włochami na czele. Pamiętam mój ogromny wybuch radości 18 kwietnia 2007 roku, gdy ogłoszono, że Mistrzostwa Europy odbędą się w Polsce i na Ukrainie. Decyzję podjęto na tajnym głosowaniu, po ostatecznej prezentacji naszej kandydatury w Cardiff. Była ona zamknięta dla mediów. Jak podkreślali komentatorzy, szczególnie dobre wrażenie na głosujących (co prawdopodobnie przypieczętowało ich wybór) zrobiło wspólne wystąpienie prezydentów Polski i Ukrainy - Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki, którzy osobiście zaangażowali się w "walkę o Euro" dla ich krajów.
2008 - Dumny jak… Michnik
Tego dnia wróciłem zmęczony do domu po całym dniu zajęć na uczelni. Włączyłem telewizję i zobaczyłem pierwsze informacje o tym, że w reakcji na atak Rosji na Gruzję, prezydenci Polski, Litwy, Estonii i Ukrainy oraz premier Łotwy udali się do Tbilisi. Po chwili rozpoczęło się przemówienie Kaczyńskiego. Mówił z odwagą, wiedział, po co tam jest. Tłum żywiołowo reagował na każde jego słowo. "Jesteśmy tu po to, by podjąć walkę - mówił polski prezydent - Rosja pokazała twarz, którą znamy od setek lat". Byłem dumny, że mamy takiego prezydenta. Szybko chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do znajomego. Chciałem zapytać, co on o tym wszystkim sądzi. Okazało się, że myśli to samo co ja. Zresztą nie tylko on. Następnego dnia rano w "Gazecie Wyborczej" Adam Michnik napisał: "Pierwszy raz poczułem się dumny z tego, że prezydent mojego państwa w tak godny sposób, a zarazem tak zgodny z polskim i moim wyobrażeniem etosu wolności, honoru, tradycji historycznej i rozumu politycznego, dał temu wyraz w Gruzji".
2010 - Szok, wiara i zawód
To była sobota. Pracowałem już w portalu DEON.pl. Kończący się właśnie tydzień był bardzo intensywny. Byłem zmęczony, więc nie nastawiłem sobie budzika. Chciałem odpocząć i się nareszcie wyspać. Obudził mnie telefon, dzwonił mój naczelny. No nic - trzeba odebrać, pomyślałem. Rozmowa była krótka:
- Słyszałeś już?
- Nie. Co miałem słyszeć?
- Włącz telewizor. Możesz przyjechać do redakcji?
Byłem w szoku. Przez pierwsze 15 minut stałem wpatrzony w ekran i nie potrafiłem ogarnąć swoich myśli. Czasu na dłuższe zastanowienie się nie było zbyt wiele. Szybko się ubrałem i po kilkudziesięciu minutach byłem już w redakcji. Pracy było bardzo dużo, więc dopiero po kilkudziesięciu godzinach dotarło do mnie, co się naprawdę stało. Były łzy i niedowierzanie.
Mimo potworności tych zdarzeń, zrodziła się we mnie nadzieja podobna do tej z 2005 roku. Pomyślałem, że to może nas zjednoczyć, że politycy zaczną się szanować i będą ze sobą rozmawiać jak ludzie, że nareszcie coś się zmieni w tej polsko-polskiej wojnie. Naprawdę, przez chwilę w to wierzyłem. Niestety wydarzenia spod Pałacu Prezydenckiego i to wszystko, co działo się kilka dni później wokół pochówku pary prezydenckiej na Wawelu, szybko sprowadziło mnie na ziemię.
Skomentuj artykuł