6 powodów do obaw
Nowa "Podstawa programowa" wymaga nowej koncepcji egzaminów. Już za dwa lata pierwsi absolwenci gimnazjum będą zdawać inaczej. Jak - tego jeszcze nie wiemy, ale Ministerstwo Edukacji, mimo poważnych zastrzeżeń do prezentacji maturalnej (jest do kupienia), zasugerowało możliwość wprowadzenia ustnej prezentacji projektu opracowywanego w zespołach z notą łączną dla grupy.
Moim zdaniem jest to sugestia samobójcza: metodę projektu oceniam bardzo wysoko, ale nadanie jej znamion powszechności i obowiązkowości może doprowadzić do patologii równorzędnej nadużyciom, które znamy z praktyki maturalnej.
Metoda bardzo dobra...
Metoda projektu to dłuższa, trwająca kilka dni lub kilka tygodni (a nawet miesięcy) praca ucznia lub zespołu uczniów nad jakimś szerszym tematem; praca kontrolowana przez nauczyciela lub całkowicie improwizowana, zamknięta dokumentacją, publicznie na forum klasy lub szkoły zaprezentowaną w różnej formie (prace pisemne, wypowiedzi ustne, rysunki, wykresy, zdjęcia, filmy, materiały multimedialne, recytacje, inscenizacje).
Z tak pojętą metodą pracy spotykałem się wielokrotnie. Polega ona na tym, że temat, np. "Kraków Stanisława Wyspiańskiego", może zostać zaprezentowany poprzez: opracowania literackie, sprawozdania lub reportaże z Rydlówki, slajdy z muzeum na placu Szczepańskim, z pawilonu wystawowego na placu Wszystkich Świętych, dawne albumy fotograficzne z końca XIX wieku, reprodukcje obrazów, fragment filmowej adaptacji "Wesela" Wajdy, zdjęcia lub slajdy z kościołów św. Krzyża, oo. Franciszkanów, Kościoła Mariackiego.
W ramach metody projektu mogą pojawić się gazetki poświęcone lekturze, teatralne parafrazy "Romea i Julii" Szekspira, czyli gimnazjalne inscenizacje zainspirowane adaptacjami filmowymi, prezentacje multimedialne dotyczące "Kamieni na szaniec", projekt adaptacji filmowej dowolnej lektury...
Jak można bez trudu wywnioskować z powyższej przykładowej wyliczanki, do walorów metody projektu na pewno można zaliczyć choćby to, że wykracza ona poza program i poza przedmiot, integruje język polski z historią, historią sztuki, plastyką, muzyką, realizuje w pogłębiony sposób pasje poznawcze, rozwija samodzielność uczniów i ich pomysłowość, ucieka od belferki, uczy korzystania z rozmaitych materiałów, łączy słowo z innymi formami ekspresji, promuje współdziałania w zespole, uatrakcyjnia lekcje i umiejętnie popularyzuje suchą wiedzę.
Oczywiście metoda projektowa może mieć zastosowanie do innych przedmiotów, np. fizyki, biologii, geografii - i tego chce ministerstwo... Ale nie na egzaminie.
Dlaczego ta skądinąd znakomita metoda pracy nie powinna stać się metodą egzaminacyjną?
Obawa pierwsza: rozrost biurokracji. Prawdopodobnie nauczyciele, jako opiekunowie i uczniowie, jako wykonawcy projektu, będą musieli bardzo dużo pisać. W świetle sugestii pedagogów, sprawozdanie ma składać się aż z 10 części, w tym ze wstępu (określającego cele, uwarunkowania i główne problemy projektu), streszczenia oraz części głównej (tu m.in.: analiza literatury, przedstawienie istniejących rozwiązań, propozycja rozwiązania w ramach projektu, analiza wyników, opis dojścia do rozwiązań, wykaz przedsięwzięć, które doprowadziły do określonych efektów w projekcie).
Ta propozycja przypomina wymagania stawiane pracy licencjackiej lub wnioskowi o dofinansowanie z funduszy Unii Europejskiej. Oczywiście Centralna Komisja Egzaminacyjna może żądania pisemne zminimalizować i urealnić, czyli ograniczyć do załączników, ale siła (a raczej przemoc) tej instytucji polega na skrupulatnym pisemnym wyjaśnianiu wszelkich wątpliwości. Jeszcze mniej wierzę w racjonalność działań dyrekcji gimnazjów: mimo zniesienia przez resort planów wynikowych, biurokracja szkolna rozrasta się i jest tkanką rakową paraliżującą sensowne działania nauczycielskie. Obowiązuje nadal zasada: tylko to, co zapisane, istnieje.
Obawa druga: współpraca bez idylii. W opiece nad projektem powinni uczestniczyć nauczyciele kilku przedmiotów. Podobny zamysł obowiązywał już w szlachetnym i mądrym, ale utopijnym wzorze ścieżek międzyprzedmiotowych, w idei nauczania blokowego. W praktyce niewiele się zmieniło: w szkołach, w których inicjatywy dotyczące aspektów regionalnych, wychowywania do życia w rodzinie, popularyzacji patronów placówki, rozwijania zainteresowań filozoficznych, uczestnictwa w kulturze wynikały z pedagogicznych pasji, działo się wiele, w innych, ogarniętych marazmem lub bezradnych wobec realiów edukacyjnych, ścieżki ograniczyły się do fikcyjnych zapisów w dziennikach. O nauczycielskim współdziałaniu można jeszcze mówić w małych szkołach, społecznych lub wiejskich, ale gimnazjalny moloch z tysiącem uczniów jest wobec krzyżowania się zainteresowań bezradny.
Obawa trzecia: czas, miejsce i pieniądze na konsultacje jako znaki zapytania. W pierwotnej wersji projektu maturalnego mówiło się o obowiązkowych konsultacjach uczniów z polonistami przygotowującymi ich do prezentacji. Pomysł upadł, zabrakło pieniędzy na jego realizację, uczniowie pozostali sami w zmaganiach z tematem, nikt ich nie kontrolował, nikt im nie pomagał. Korepetycje lub kupno prezentacji stały się dla wielu koniecznością.
Wyobraźmy sobie, iż nagle nasi olimpijczycy: Kowalczyk i Małysz pozbawieni zostali trenerów, lekarzy, rehabilitantów czy obsługi technicznej.
Kontynuując tę analogię trzeba koniecznie zaznaczyć, iż każdy grupowy projekt wymaga ustawicznej opieki nad nastolatkami rozwiązującymi konkretny problem. Opiekunom w tej sytuacji należy zapłacić, a w ciasnej szkole znaleźć w miarę wygodne miejsce do pracy.
Obawa czwarta: niemożność sprawiedliwej oceny. Trzeba najpierw ustalić kryteria podsumowania projektu. To jest zadanie Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, bardzo trudne, gdyż bez wzorów, i jeszcze trudniejsze, gdyż ma dotyczyć całej grupy uczniowskiej. Nawet szczegółowe, punktowane konsultacje nie ustalą wkładu pracy każdego ucznia, nie uchwycą albo cichej, mrówczej pracy mniej zdolnego gimnazjalisty, ani korzystania z wysiłków kolegów kogoś, kto egzamin ma w małym poważaniu. Dziś to zjawisko jest powszechne: co piąty uczeń nie pisze wypracowania lub egzaminu, albowiem nie można nie zdać, a rekrutacja do słabszych szkół średnich często egzamin wyprzedza.
Obawa piąta: zmęczenie pomysłem. Nowa forma egzaminu na wstępie spodoba się uczniom, wyzwoli ich energię, zachęci nauczycieli do odejścia od schematów, przyniesie zapewne wiele odkryć, gdyż szesnastolatkowie to często młodzi uczeni, dziennikarze, artyści, mistrzowie techniki komputerowej, niestety także hakerzy. Ale już w kolejnym roku egzaminacyjnym zaczną się powtórki tematów, kradzieże pomysłów opublikowanych bez kontroli w Internecie.
Nieporozumienie polega na tym, że projekt ma by daleki od rutyny, oryginalny, tymczasem masowość oryginalności nie tylko nie służy, ale jej przeczy. Idea projektów nasyci się sama sobą, rozmieni na drobne, stanie się mizerną codziennością, naśladownictwem nawet nieukrywanym przez uczniów.
Obawa szósta: korupcja stanie się powszechna. Pedagogika zna termin: ukryty program. Oznacza on pojawienie się w życiu szkoły takich niekorzystnych zjawisk, które mądre zamierzenia przekształcają w antywzorce. Tylko naiwni mogą sądzić, iż w wypadku prezentacji stanie się inaczej niż na skorumpowanej maturze ustnej, a dumni nastolatkowie udowodnią dorosłym, że można pracować w szkole bezgrzesznie i uczciwie, brzydzić się ściąganiem i nie płacić za upowszechniane w sieci gotowe projekty.
Propagujmy metodę projektu, zachęcajmy nauczycieli do jej wyzyskiwania w działaniach szkolnych, niech też ta forma pracy uskrzydla rozmaite konkursy. Nagradzajmy uczestników twórczych rozwiązań. Ośrodki Doskonalenia Nauczycieli niech zorganizują seminaria na ten temat. Gminy niech wspierają organizacyjnie i finansowo młodych badaczy. Ale niech Ministerstwo Edukacji zrezygnuje z pomysłu: "Prezentacja zbiorowego projektu jako rodzaj egzaminacyjnego zadania".
Autor jest doktorem polonistyki, wykładowcą w Katedrze Polonistycznej Edukacji Nauczycielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Skomentuj artykuł