Aleksandra Socha zaprasza na bigos

Aleksandra Socha (fot. strona domowa zawodniczki www.olasocha.pl)
PAP/PR

Nie jest wymagająca, jeśli chodzi o prezenty, a świąteczni goście zawsze mogę liczyć u niej na pyszny bigos. Aleksandra Socha, szósta szablistka światowego rankingu, od roku dzieli życie między Portland i Warszawę. "Chcę być bliżej męża" - wyjaśniła.

"W tym roku gorączka świątecznych zakupów na szczęście mnie nie dotyczy. Prezenty kupiłam już trzy miesiące temu. Teraz nie muszę stać w kolejkach, tłoczyć się w sklepach. Tylko pakowanie i jestem gotowa na święta" - powiedziała Socha.

Jak przyznała, nigdy nie była wymagająca, jeśli chodzi o prezenty. "Z każdego byłam zadowolona, cieszył mnie najmniejszy drobiazg. I tak zostało, choć mam kilka wymarzonych rzeczy. Na razie są jednak dla mnie nieosiągalne, bo ... za drogie" - dodała z uśmiechem.

Tegoroczne Boże Narodzenie spędzi na Warmii, u swoich teściów. "Wcześniej zazwyczaj z całą rodziną zjeżdżaliśmy do siostry w Sopocie, która ma piękny, duży dom i mogliśmy się spokojnie pomieścić. Wpadałam zazwyczaj w ostatnich chwili, ale zawsze przywoziłam bigos. To jedyna potrawa, którą bez obaw mogę wszystkich ugościć" - podkreśliła.

Od roku zawodniczka stołecznego AZS AWF dzieli swój czas między Warszawę a... Portland. "Mój mąż ma amerykański paszport i jest zawodowym oficerem służącym w tamtejszych siłach zbrojnych. Życie na odległość zaczęło nam doskwierać. On nie mógłby się przenieść do Polski, więc jedynym rozwiązaniem był mój wyjazd. On pracuje w stanie Waszyngton, a stolicą szabli w USA jest Portland w sąsiednim Oregonie. Tam pod okiem Polaka Edwarda Korfantego ćwiczy cała amerykańska czołówka, z dwukrotną mistrzynią olimpijską Mariel Zagunis na czele, a od roku i ja. Dzięki temu od męża dzieli mnie dwie i pół godziny jazdy samochodem, a nie niemal 9000 km. A dodatkowo mogę robić to, co kocham, czyli trenować szermierkę" - wyjaśniła.

Wszystko odbyło się za zgodą Polskiego Związku Szermierczego, trenera kadry Andrzeja Molatty, macierzystego klubu i... polskiej armii, której barwy Socha również reprezentuje. "Uzyskałam zgodę na treningi w Stanach, jednak przed każdym cyklem Pucharu Świata i imprezami typu mistrzostwa świata i Europy zjeżdżam do Polski i tutaj łapię ostatni szlif formy. Wszystko odbywa się w rytmie miesiąc tam, dwa miesiące tu. Za wszystko - przeloty, treningi - płacę z własnej kieszeni. Mam nadzieję, że w nowym roku związek nieco mi pomoże. To, co miałby przeznaczyć na moje szkolenie w kraju, może uda się przenieść do USA. Niczego więcej nie chcę i nie oczekuję, ale domowy budżet trochę by odżył" - powiedziała Socha.

W USA trenuje podobnie jak w Polsce. Podpatruje najlepszą szablistkę świata Mariel Zagunis, której... nie bardzo to się podoba. "Nie jesteśmy z Mariel przyjaciółkami, ona krzywo się patrzyła, gdy dołączyłam do grupy Korfantego, choć wspólne zajęcia nas napędzają. Jak wiadomo, nie ma lepszego źródła postępu niż konkurencja. W ostatnim sezonie wykonałam ogromną pracę. Dobre wyniki w zawodach Pucharu Świata zaowocowały awansem z okolic 40. na szóste miejsce na liście FIE. Szkoda tylko, że zawaliłam najważniejsze imprezy, a szczególnie mistrzostwa świata. Ciągle jednak szwankuje moja głowa" - uważa mistrzyni Europy z 2004 roku.

Właśnie w psychice, odporności na stres i presję widzi największą różnicę między polskimi a amerykańskimi sportowcami. "Zagunis na własny użytek nazywam 'czołgiem'. Ona wychodzi na planszę tak pewna siebie, że musi wygrać. Amerykanie mają przekonanie o własnej sile, dominacji, w naszym przypadku często sprawdza się porzekadło, że jak ma się nie udać, to na pewno się nie uda. Czujemy się trochę słabsi, biedniejsi, itp. Trenując w Stanach nieraz mogłam się o tym przekonać" - przyznała.

Choć z Zagunis nie nadają na tych samych falach, to na co dzień Socha mieszka u... jej mamy. "Nasze stosunki z panią Cathy są wzorowe. To strasznie miła osoba, która bardzo mi pomaga w codziennym życiu. Śmiejemy się, że wyrzuci mnie z domu dopiero, gdy będę regularnie wygrywać z jej córką. A dodatkowe plusy załapałam, gdy dowiedziała się, że mój mąż służy w amerykańskiej armii i chroni ich kraj. Tam słowo 'żołnierz' brzmi strasznie dumnie" - zaznaczyła.

"Poza tym ona jest wielką fanką Portland Trail Blazers, a na punkcie koszykówki zwariowane jest całe miasto. Chciałabym kiedyś wybrać się z nią na mecz NBA, ale bardzo trudno zdobyć bilety. Teraz zapoluję na wejściówki na spotkanie z Phoenix Suns, by zobaczyć w akcji Marcina Gortata" - stwierdziła.

Socha nie ukrywa jednak, że chwilami - gdy jest sama - bywa jej na obczyźnie ciężko. "Jestem patriotką i moje serce jest w Polsce. Dlatego tęsknię za domem, za znajomymi, za Warszawą. W życiu jednak zawsze coś jest kosztem czegoś. Smutne chwile pomagają mi przezwyciężyć polskie... słodycze, których zazwyczaj zabieram do USA całą walizkę. Tamtejsze nie są najlepsze. Nawet Amerykanie zajadają się tym, co przywiozę" - dodała brązowa medalistka MŚ sprzed siedmiu lat.

Cele na najbliższy rok? "Oczywiście zapewnienie sobie kwalifikacji olimpijskiej do Londynu. Chciałabym też powiedzieć, że medal mistrzostw świata, ale... nie mogę. Nie chcę nakładać na siebie niepotrzebnej presji. W ostatnich latach wszystko idzie świetnie, a na wielkich imprezach - klapa. Muszę przełamać tę złą passę" - podkreśliła.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Aleksandra Socha zaprasza na bigos
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.