Będę tęsknił za Euro
Mistrzostwa Europy wchodzą w decydującą fazę. Boli, że bez nas. Boli nie tylko sportowo, choć bardzo na te sportowe emocje czekałem. Najbardziej jednak mi żal tego klimatu wielkiego, biało-czerwonego święta, które zgasło w sobotni wieczór.
Oczywiście, ktoś powie, że to medialnie nadmuchany balon, ktoś inny, że to igrzyska dla plebsu, żeby odwrócić uwagę od spraw istotnych, dla kogoś będzie to tylko komercja żerująca na sportowych i patriotycznych emocjach.
Nawet jeśli w każdej z tych sceptycznych opinii byłoby coś z prawdy, to nie sposób nie zauważyć, że znów udało się na kilka dni odetchnąć od klimatu naszej zimnej wojny domowej, że doświadczyliśmy, iż potrafi ponad wszystkim połączyć nas wzruszenie śpiewanego hymnu, narodowych barw, poczucia polskości i że w tym poczuciu wspólnoty było nam dobrze.
Nie mam złudzeń, że ten klimat za kilka dni pryśnie, że nie pozwoli go zatrzymać ani doskwierająca rzeczywistość, ani tym bardziej politycy, którym chyba ze wszystkiego, czego dokonali w minionych ponad dwudziestu latach najskuteczniej "udała" się niezwykle głęboka polaryzacja społeczeństwa, i myślę tu nie tyle o polaryzacji ekonomicznej, co o bardzo głębokich i antagonistycznych podziałach ideowo-politycznych. One są rzecz jasna nieuniknione, tak jak nieunikniona jest w demokracji polityczna konkurencja czy wręcz walka. Tyle, że w Polsce osiągnęła ona zupełnie niebywały, wręcz totalny charakter i z polityki bardzo głęboko wniknęła w społeczeństwo, powodując podziały, czasem wręcz nienawiści nawet w rodzinach czy kręgach dobrych znajomych.
Nie umiemy się "różnić pięknie", często nie potrafimy już zobaczyć tego, co łączy, ponad tym co dzieli. Dlatego tym bardziej cenię sobie takie dni oddechu i znalezienia tego, co łączy, jak działo się to w naszym wspólnym kibicowaniu nawet tych, którzy na co dzień kibicami nie są. Czy nic z tego prócz wspomnień nie zostanie? Zostanie. Jak z papieskich pielgrzymek, dniach po śmierci Jana Pawła II, dni po smoleńskiej katastrofie. Mam świadomość, że może razić niestosowność porównania ludycznego wydarzenia, jakim jest Euro 2012, do wspomnianych wydarzeń, o zupełnie innym rodzaju doniosłości. Chodzi mi jednak tylko o to, że po mocnym doświadczeniu wspólnoty, solidarności, po silnych wspólnie przeżywanych pozytywnych emocjach, niezależnie od ich charakteru i źródła, pozostają nie tylko wspomnienia, ale i tęsknota za takim doświadczeniem. A ta tęsknota jest jakąś nadzieją, że choć się za chwilę znów będziemy szarpać, to idąc za głosem tej tęsknoty, odnajdziemy się w byciu razem, gdy okoliczności będą temu sprzyjać lub tego wymagać. Może to wcale nie tak mało.
W tym pięknym, jasnym obrazie wspólnoty i naszego świętowania był oczywiście jeden poważny cień: bijatyki w dniu meczu z Rosją. Były też - uważam absolutnie niepotrzebne i bezsensowne - podejmowane przez niektórych polityków próby relatywizowania bandyckich zachowań. Można między bajki włożyć tłumaczenia, że rosyjska prowokacja, polityczne napięcia, historyczne uwarunkowania. Dla stadionowych bandytów naprawdę gdyby nie było takiego pretekstu, znalazłby się inny. Oni tyle rozumieją, że trzeba bić i robić rozróbę.
Przed kilku laty w Radomiu, w czasie mistrzostw ministrantów w piłce nożnej przyszło na mecz kilku chłopaków piętnasto-, szesnastoletnich w koszulkach klubu, któremu kibicują. Ktoś "doniósł" łobuzerii kibicującej drużynie konkurencyjnej. Szybko zjawili się ponad dwudziestoletni chuligani i pobili tamtych chłopaków. Nie tylko nie potrafili zobaczyć haniebności swego czynu, ale mieli wręcz poczucie dobrze spełnionego kibolskiego obowiązku. To już taka mentalność (jeśli można to mentalnością nazwać, bo słowo to wiąże się przecież z myśleniem, którego tu raczej na próżno szukać) i dorabianie do niej ideologii polityczno-historycznej jest bezsensowną i bezpodstawną nobilitacją. Dobrze by było, by w walce z każdym rodzajem bandytyzmu udało się stworzyć w Polsce wspólny front, ponad politycznymi podziałami, ale w to - niestety - równie trudno uwierzyć niż w przyjaźń kiboli zwaśnionych klubów.
Skomentuj artykuł