Burza w pampersie, czyli analiza przypadku

(fot. Dhini van Heeren /flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

Co jest zadaniem dziennikarza?

Pokazywać prawdę.

Kiedy zaczynałam pracować w zawodzie, pewien góral zapytał mnie, czym się zajmuję.
- Dziennikarstwem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Popatrzył na mnie surowo.
- Ludziom chces kłamać, dziewcyno?
Musiałam się długo tłumaczyć.

O to właśnie chodzi. Jako dziennikarka jestem przez odbiorców postrzegana przez pryzmat wszystkich dziennikarzy. Tych z prawej i lewej strony i ze środka, rzetelnych, leniwych, zainteresowanych i nierzetelnych, tych, co się starają przedstawić sprawę solidnie i tych, co piszą, jak im się tam akurat wydaje. I nie ma we mnie zgody na to, żeby z warsztatem działy się takie rzeczy. A konkretnie - dwie rzeczy.

Do napisania tego tekstu skłonił mnie komentarz Agnieszki Kublik - słynny ostatnio zwłaszcza w kręgach rodzicielskich artykuł zatytułowany "Pampers z niespodzianką." Niektórzy z Was pewnie zaraz powiedzą, że na "Wyborczą" szkoda tracić czasu. Ale to problem nie tylko "Wyborczej", bo przypadek redaktor Kublik dobrze ilustruje zjawisko.

Po artykule wybuchła burza, wszyscy go skomentowali, nawet TVN, Polska się "podzieliła, jak zwykle". O co chodzi w tekście? Dziennikarka ubolewa nad tym, że w restauracji, w  której jadła kolację, matka przewinęła dziecku pupę na kanapie przy swoim stoliku. Oraz nad tym, że matkom wydaje się, że wszystko im wolno i że uprawnia je do tego nikt inny, tylko ich dziecko. Problem w tym, że jednocześnie w tym samym tekście, w którym Kublik piętnuje matki, które według niej uważają, że mają więcej praw, ujawnia swoją praktyczną niewiedzę dotyczącą kwestii pielęgnacji i potrzeb małego dziecka. I to jest właśnie pierwsza rzecz. Nie wiem, ale się wypowiem, bo mi przeszkadzało.

Gdyby ponarzekała sobie prywatnie - rodzinie, znajomym, taksówkarzowi - w porządku. Ale Agnieszka Kublik pisze felieton, a potem publikuje go w "Wyborczej". Którą czyta nieco więcej osób niż rodzina, znajomi i taksówkarz. Pisze komentarz, który ma wywołać dyskusję - bo po to przecież są takie teksty. I - poniekąd - wywołuje tę dyskusję. Najpierw odbywa się tradycyjny hejt w komentarzach: rzeczy, które czytelnicy tekstu piszą o młodych matkach, są naprawdę nieprzyjemne, oględnie mówiąc. Potem poruszeni czytelnicy, zwłaszcza matki, które piszą blogi, na ten komentarz odpowiadają. Bo czują się - czujemy się - wywołane do tablicy. I to przez nauczyciela, który bladego pojęcia nie ma o tym, z czego najwyraźniej zamierza nas odpytać.

No dobrze - powiecie. Dziennikarze są od tego, żeby uprawiać publicystykę, a komentarz może, a nawet powinien być subiektywny. Zgoda, ale tu chodzi o coś innego. Tekst Agnieszki Kublik jest dosadną krytyką matek małych dzieci. Winą za opisywane sytuacje obarcza matki - wulgarne, źle wychowane, "ciągnące" ze sobą dzieci wszędzie, ignorujące podstawowe zasady, - ojców zupełnie w tych kwestiach pomijając. A przecież celem dziennikarstwa nie powinno być, nie może być piętnowanie. Że za mocno powiedziane? Ale do tego się właśnie sprowadza takie uogólnianie. Brak wiedzy rodzi niezrozumienie, a niezrozumienie kończy się oburzeniem i pretensjami. I przypinaniem łatek.

Druga rzecz: prawdziwe dziennikarstwo jest przyczyną zmian.

Nie jest odreagowywaniem frustracji ani napuszczaniem na siebie dwóch grup o przeciwnych poglądach. Nie jest informowaniem o tym, co już wiadomo.

Czy po tekście Agnieszki Kublik w restauracjach pojawią się przewijaki? Czy przy placach zabaw staną toalety dostosowane do potrzeb dzieci i utrzymywane w czystości? Czy społeczeństwo zacznie zwracać większą uwagę na matki, które potrzebują wsparcia, bo bez wsparcia muszą przekraczać pewne ogólnie przyjęte granice?

Nie sądzę. Większość społeczeństwa w ogóle nie wie o tym tekście. Nie przypuszczam, żeby komentarz Agnieszki Kublik miał realny wpływ na czyjeś życie. Owszem, czytelnicy zmieszali matkę z błotem. Inne matki zmieszały z błotem dziennikarkę. Wszystko działo się głównie w Internecie.

Czy moi sąsiedzi po tym tekście zaczęli pilniej mi się przyglądać i dzwonić na policję, kiedy moje dwuletnie dziecko sika pod drzewkiem? Czy moi znajomi zakwalifikowali mnie do grupy ryzyka i przestali się ze mną umawiać w miejscach publicznych? Czy zaprzyjaźnieni ojcowie przestali się poczuwać do odpowiedzialności, bo winę za publiczne faux pas Agnieszka Kublik zrzuciła na matki - o ojcach ledwo wspominając? Nie, nie i nie.

W tym rzecz. Dziennikarski tekst ma być pisany tak, by coś się zmieniło.

Co się zmienia po tym felietonie o pampersie z niespodzianką? Dowiadujemy się czegoś nowego? Bo to, że polska rzeczywistość nie jest dostosowana do potrzeb małych dzieci, a rodzice muszą sobie radzić, czasami z musu naruszając granice dobrego smaku, to nic nowego. Podobnie jak fakt, że małe dzieci załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne wtedy, kiedy je odczują. Czy zmieniło się czyjeś myślenie? Nie sądzę. Za to w odpowiedzi powiedziano mnóstwo przykrych i krzywdzących słów.

Dziennikarstwo to nie piętnowanie tego, co się dziennikarzowi osobiście nie podoba, ani nie próba odreagowania frustracji. Dziennikarstwo ma być zawodem zaufania społecznego, a nie nieustannym zawodem, który spotyka społeczeństwo. I naprawdę wolałabym je uprawiać, zamiast naprawiać to, co inni psują.

Marta Łysek - teolog i dziennikarka, żona i matka. Wykłada na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II i pisze autorskiego bloga Dzieci, stwory i inne przyjemności.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Burza w pampersie, czyli analiza przypadku
Komentarze (22)
O
O.
12 stycznia 2015, 12:19
Dużo hałasu o nic w tym artykule. "Radykalni", nieliczący się ze zdaniem innych ludzie zawsze się znajdą, przy każdym sporze i trzeba to wpisać w ryzyko posiadania jakiejkolwiek opinii na jakikolwiek temat. Sama sytuacja wydaje mi się wręcz absurdalna - ja rozumiem brak przewijaków, ale mimo wszystko NIC nie usprawiedliwia przewijania dziecka w miejscu, gdzie jedzą ludzie - koniec, kropka, to jest obrzydliwe. Poza tym, już miliard razy słyszałam, że przy umywalkach tej restauracji jest szeroki blat więc w ogóle nie widzę problemu - mamy chyba noszą pieluszki czy kocyki. Karmienie piersią w miejscu publicznym to też problem - moim zdaniem, jak najbardziej można, ale czy trzeba pokazywać swoją pierś całemu światu? Nie wystarczy zakryć dziecka i piersi pieluchą? W społeczeństwie trzeba iść na kompromis, a nie twierdzić, że "wszystko mi się należy, bo jestem matką". Potem wszyscy (niesłusznie) oskarżają ogół matek o kompletny pociążowy brak myślenia, odpieluchowe zapalenie mózgu lub wręcz o to, że "w niektórych rodzinach mózg jest jeden i przechodzi z pokolenia na pokolenie". To smutne. 
A
anonim
11 stycznia 2015, 22:37
Do Autorki artykułu: Pisze Pani że: "Dziennikarski tekst ma być pisany tak, by coś się zmieniło.". I za chwilę pyta Pani: "Co się zmienia po tym felietonie [...]" No to niniejszym zapytuję Panią czy coś się zmieniło po Pani dziennikarskim tekście? Czy dowiedzieliśmy się czegoś nowego? Czy może zmieniło się czyjeś myślenie? Jestem przekonany, że efekty Pani artykułu są dokładnie takie same jak i tego artykułu krytykowanego przez Panią. I dziwię się Pani dobremu samopoczuciu, że Pani to jest taka świetna iż naprawia to co inni marni dziennikarze zepsują, choć wolałaby Pani robić co innego.
MR
Maciej Roszkowski
11 stycznia 2015, 20:10
Chcę bronić Autorkę. 1. Pisze o nieprzystosowaniu miejsc użyteczności publicznej do zmieniającej się rzeczywistości. Nie uważam, żeby z niemowlęciem należało bywać z lokalach i nie bywaliśmy tam ze swoimi małymi. dziećmi. Czy mi się to podoba, czy nie dziś jest to fakt. P. Kublik potępia matkę, a nie właścicieli lokalu, a w niektórych już w WC są przewijaki. Ptrzypomina mi to "konstruktywną krytyke" z czasów PRL.  Oczywiście wszystko było super, tylko pojawiła się dziura w jezdni, a kasjerka  w sklepie była nieuprzejma. 2. Pisze Autorka o głupim i często nierzetelnym dziennikarstwie. W sprawach polityki ludzie mediów przestali być  sprawozdawcami, informatorami, stali się stronami w każdym sporze. Poza tym często piszą o bzdetach, bo wierszówkę trzeba wyrobić.
11 stycznia 2015, 21:17
1. Myśleniem wprost z socjalizmu jest obarczone pisanie, iż właściciel klubu, restauracji czy kawiarni coś musi czy powinien, lub potępianie go, bo czegoś nie dostarczył (tutaj przewijaka). Jeżli faktycznie nastanie moda na chodzenie z niemowlakami do tych miejsc to przewijaki szybko "same" sie pojawią. Takie są prawa rynku. Jest klient, jest i towar. Dziś widac nie ma takiej potrzeby w odróznieniu od np. centrów handlowych. A moze jest tak, iż większosc klientów takich punktów nie chce tam przebywać w towarzystwie drących sie, niewychowanych bachorów, biegajacych pomiędzy stolikami ku uciesze innych matek. Szczególnie tych, które nie krepując sie wyciagają publicznie nabrzmiałe od pokarmu piersi, aby nakarmić w restauracji czy na korytarzu centrum handlowego swojego malego głodnego jedynaczka (jedynaczkę). Byłem swiadkiem zarówno biegajacych w w kawiarni bezkarnych bachorków i chamskich odzwyek ich rodziców w stosunku do starszych osób zwracajacych uwagę. A takze terroru matek karmiących piersią swe dzieci w miejscach publicznych.
!
!!
12 stycznia 2015, 05:54
Według niektórych opinii karmienie piersią w miejscach publicznych wywołuje zgorszenie. Tymczasem Ojciec Święty Franciszek zachęcał w niedzielę matki do karmienia nawet w czasie odprawianego przez siebie nabożeństwa w Kaplicy Sykstyńskiej. Według agencji Ruetera, Franciszek celowo zamienił w czasie nabożeństwa frazę "dawajcie im mleko", którą pierwotnie zamieszczono w tekście homilii, na sformułowanie "karmcie piersią". Przy okazji papież ochrzcił 33 noworodki - wszystkie będące dziećmi pracowników Watykanu. Franciszek prosił też wiernych o modlitwę za kobiety, które mają trudności z wyżywieniem własnych dzieci.
MR
Maciej Roszkowski
12 stycznia 2015, 13:06
Ze mojego stwiedzenia nt. p Kubli i że w niektórych lokalach są juz przewijaki nie wynika, że uważam iż ktoś coś musi lub nie.
Marta Łysek
11 stycznia 2015, 14:33
Szanowni Komentujący, a jakby tak najpierw przeczytać tekst, który nie jest o przewijaniu, panie Leszku oraz pani Haniu, i o nieporadności rodziców, ani o potzrebie bywania, tylko o czymś nieco innym, i dopiero wtedy komentować?  Pozdrawiam serdecznie, autorka
O
ojciec
11 stycznia 2015, 14:35
Właśnie! 
11 stycznia 2015, 14:53
Ok, powóćmy do tez artykułu - np do tej: "Co się zmienia po tym felietonie o pampersie z niespodzianką? Dowiadujemy się czegoś nowego?" A czy z tego artykułu dowiaduję sie czegoś nowego. No nie.  Bo ostatnio jeden fachowiec budowlaniec skrytykował jakoby złe wykonanie pracy przez wcześniejsza ekipę, a mechanik od samochodu długo mi tłumaczył, czemu inny warsztat wykonał fuszerkę. Do tego niemalze codziennei w grudniu miałem oferty od róznych firm oprate o porównacze pokazywanie złych stron konkurencji. Czy więc ten artykłuł zmienił postępowania krytykowanego dziennikarza konkurencji? Bo na pewno niczego nowego się po przeczytaniu artykułu nie dowiedziałem.
P
paweł
11 stycznia 2015, 15:16
a niby o czym jest? Pani Marta Łysek dodała swoj komentarz z ktorego nic nie wynika. Wiec niby o czym jest ten artykuł jak nie o pampersie i dziennikarstwie które ma czemuś słuzyć. "Czy po tekście Agnieszki Kublik w restauracjach pojawią się przewijaki? Czy przy placach zabaw staną toalety dostosowane do potrzeb dzieci i utrzymywane w czystości? Czy społeczeństwo zacznie zwracać większą uwagę na matki, które potrzebują wsparcia, bo bez wsparcia muszą przekraczać pewne ogólnie przyjęte granice?"
L
leszek
11 stycznia 2015, 18:14
Przykro mi bardzo, ale uważna lektura nie dostarczyła mi klarownej wizji o czym jest ten tekst. Do refleksji na temat dziennikarstwa jakie są zawarte w tym felietonie bym dodał własną, że jest to także umiejętność jasnego wykładania swoich myśli.
H
Hania
11 stycznia 2015, 13:58
A co by było gdyby współczesne mamy miały po 5- 6 dzieci jak nasze babcie? Co by było gdyby musiały obejść się bez pampersów i pralek tak jak to było dawniej? Czy współczesne mamy są tak nieporadne, czy nieodporne, o co chodzi?
O
ojciec
11 stycznia 2015, 14:05
Przeczytaj to się dowiesz. Najlepiej negatywnie o współczesnych matkach. Dowalać im z każdej strony. Tak jak GW.
11 stycznia 2015, 14:08
Kiedyś matki majac po klkoro dzieci nie miały potrzeby bywania. Teraz, gdy ma sie jedno dziecko, to egosityczna potrzeba bywania jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Bo zdrowym rozsądkiem nie jest łażenie po knajpach z niemowlęciem.
A
anonim
11 stycznia 2015, 22:25
To niezupełnie tak, to nie jest kwestia "egoistycznej potrzeby bywania" czy "łażenia po knajpach". Mówisz tak jak Kargul o młockarni, że siły w ręcach nie mieli to te durnoty powymyślali... Współcześnie ludzie umawiają się na spotkania gdzieś w jakimś lokalu zamiast "łazić po czyichś prywatnych kątach". Może nam się nie podobać ta upowszechniająca się zachodnia moda, ale będąc obciążonym pracą zawodową znacznie prościej i łatwiej jest zaprosić znajomych na imieniny czy urodziny do jakiegoś lokalu niż kłopotać się szykowaniem przyjęcia w domu i zajmować się podawaniem a potem sprzątaniem, zamiast korzystać ze spotkania.
S
sylwia
10 stycznia 2015, 22:55
„Dziennikarstwo ma być zawodem zaufania społecznego” – niestety w Polsce dawno nie jest. Szczególnie w wydaniu GW i TVN-u. Szkoda czasu na czytanie i oglądanie.
M
mawa
10 stycznia 2015, 22:44
Moze pani Kublik wcale nie byla swiadkiem przewijania dziecka w restauracji. Mogla sobie rownie dobrze taka sytuacje wymyslic, zeby wywolac ogolnopolska dyskusje na zupelnie nieistotny temat, po to, zeby ludzi troche zabawic i odwrocic uwage od istotniejszych spraw. Mam wrazenie, ze jest to jednym z celow dziennikarstwa.
L
leszek
10 stycznia 2015, 21:09
Jakoś wychowałem troje dzieci, z czego dwoje jeszcze na pieluchach z tetry i nigdy nie miałem takich problemów i dylematów. O ile pamiętam przez mgłę, po prostu się wracało z dzieciakiem wcześniej ze spaceru czy z restauracji i tyle. Gdzie problem ? Tym bardziej nie powinno być takich problemów w dobie pampersów. Nie potrafię tego zrozumieć, jedyne co mi przychodzi do głowy, że wyrasta jakieś nowe pokolenie ludzi bezradnych, otoczeni gadżetami i ułatwieniami o których ludzie mojego pokolenia mogli tylko śnić, ale zamiast robić użytek z nowocześności potykają się o własne sznurowadła.  Jedyna różnica, że współcześnie mogą swoje żale i frustracje wylewać na blogach, przynajmniej do tego współczesna technologia im się przydaje.
P
Pawel
10 stycznia 2015, 21:37
dokladnie podpisuje sie pod tym co Leszek napisal. "Nie potrafię tego zrozumieć, jedyne co mi przychodzi do głowy, że wyrasta jakieś nowe pokolenie ludzi bezradnych, otoczeni gadżetami i ułatwieniami o których ludzie mojego pokolenia mogli tylko śnić, ale zamiast robić użytek z nowocześności potykają się o własne sznurowadła".
X
XXw
10 stycznia 2015, 21:40
BRAVOO. SUPER KOMENTARZ
D
DK
11 stycznia 2015, 08:58
Leszku rewolucja o której piszesz odbyła się dobre 15 lat temu, w czasach nieco innych od dzisiejszych, wiec z całym szacunkiem, ale nie są dze żebyś pamietal wszystkie incydenciki z pieluchą w roli głównej, bo i po co. Ale czasem się nie da wrócić szybciej ze spaceru czy restauracji, tak po prostu i nie jest to związane z jakąś nieporadnościa. Ta Pani z restauracji oczywiscie powinna zrobic to dyskretniej, tylko wiesz nie zawsze się da i wtedy następuje wielka improwizacja. Naprawde nie sądze żęby Pani zmieniająca pieluszke, w takim miejscu również czuła sie komfortowo, wiec z dużym prawdopodobieństwem zmieniała, bo inaczej sie nie dało.
F
Filip
10 stycznia 2015, 18:52
A co mnie i przeciętnego zjadacza chleba obchodzi jakiś artykuł pani Agnieszki Kublik. Kim wogóle ta pani jest ??? Mam gdzieś jej artykuł i całą gazete